Menu

Gościmy

Odwiedza nas 273  gości oraz 0 użytkowników.

Licznik odwiedzin

 

 

 

 

 

 

 

W towarzystwie Łazarza udał się Jezus także do kobiet, a Marta zaprowadziła Go do swej siostry, „cichej Marii," z którą Jezus życzył sobie pomówić. Przeszedłszy wielkie podwórze, weszli do niewielkiego, murem otoczonego ogródka, do którego przylegało mieszkanie Marii. Jezus czekał w ogródku, a Marta poszła zawołać siostrę. Ogródek był pięknie i w wielkim porządku utrzymany. Zasadzony był różnymi ziołami, korzeniami i krzewami, a w środku stała wielka palma daktylowa. Była także studnia obszerna z kamiennym siedzeniem pośrodku, do którego dochodziło się po desce, rzuconej przez wodę od kraju studni. Tu lubiła siadywać „cicha Maria" pod namiotem, rozpiętym nad studnią, otoczona dokoła wodą. Marta poszła do niej i oznajmiła jej, że ktoś na nią czeka w ogrodzie. Posłuszna, wstała natychmiast, zarzuciła zasłonę na twarz i zeszła do ogrodu, podczas gdy Marta odeszła gdzie indziej.

 

„Chrystus w domu Marii i Marty” został namalowany przez Henryka Siemiradzkiego w Rzymie, w 1886

 
Marta i Maria z Betanii, ikony kultury. Ich zachowanie komentowano od początku istnienia chrześcijaństwa, zwłaszcza w średniowieczu, poszukując równowagi pomiędzy życiem aktywnym i przebywaniem w świecie a wycofaniem ze świata i kontemplacją. Są symbolami postawy chrześcijanina, nie tylko kobiet.
 
Scena biblijna, gdy Pan Jezus podróżując zatrzymał się w Betanii w domu Marty i Marii będącymi siostrami Łazarza. Obraz pokazuje Pana Chrystusa przemawiającego do kobiety zwanej Marią, która siedząc przy Panu Chrystusie z zafascynowaniem słuchała Jego słów.
 
W tyle widać postać drugiej kobiety o imieniu Marta. Kobieta jest wyraźnie na drugim planie obrazu. Podobnie też przedstawia opis Biblijny, kładąc większy nacisk na postać Pana Jezusa i Marii. Marta zwraca uwagę na to, że siostra jej nie pomaga. „A odpowiadając rzekł jej Pan: Marto, Marto o bardzo wiele rzeczy troszczysz się i kłopoczesz, a przecież jednej tylko potrzeba. Maria najlepszą cząstkę obrała, która jej nie będzie odjęta” (Łk. 10, 41-42).
 
Pan Jezus zdecydowanie poucza swoją przyjaciółkę Martę (trzy razy poufale i z miłością powtarza jej imię) i nas, że słuchanie jest najważniejsze. To jest pierwsza i fundamentalna forma modlitwy. Nawet jeśli spotkamy się z kpiną; z zarzutem, że marnujemy czas; że to może ważne, ale nie teraz, bo są ważniejsze sprawy… Pamiętajmy wtedy, aby bardziej wierzyć Panu Jezusowi niż „światu”.
 

 

11

 

Maria była niewiastą piękną, słusznego wzrostu i mogła liczyć około trzydzieści lat. Mówiąc o sobie, nie mówiła nigdy „ja," lecz zawsze „ty," jak gdyby patrzyła na drugą osobę i do niej przemawiała. Do Jezusa nie przemówiła nic i pokłonu Mu nie oddała. Spoglądała tylko wciąż w górę, a gdy czasem wzrok jej padł w stronę, gdzie szedł Jezus, był on tak nieokreślony, jak gdyby spoglądała w próżnię. Jezus począł do niej mówić, chodząc z nią po ogrodzie, ale właściwie nie mówili do siebie. Maria, patrząc w górę, mówiła o jakichś niebieskich zjawiskach, jak gdyby na nie patrzyła. I Jezus podobnie mówił, a mianowicie mówił o Ojcu Swoim i z tym Ojcem rozmawiał; Maria nie patrzyła na Jezusa, tylko czasem, mówiąc, zwracała się nieco ku Niemu. Ich wzajemna rozmowa była raczej modlitwą, hymnem, rozmyślaniem, lub wyjawianiem tajemnic, ale nie rozmową. Zresztą Maria prawdopodobnie nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że żyje; dusza jej przebywała w innym świecie, a tylko ciało żyło i przebywało na tej ziemi.


Z mów jej przypominam sobie tę, w której opowiadała o wcieleniu się Chrystusa w taki sposób, jak gdyby widziała odbywanie się tego dzieła w Najświętszej Trójcy. Nie potrafię powtórzyć tych dziecinnych, a zarazem pełnych znaczenia słów. Mówiąc o tej tajemnicy, w te odezwała się słowa: „Ojciec rzekł do Syna, aby zszedł na ziemię i został poczęty w łonie Dziewicy." Następnie opisywała radość aniołów, cieszących się tą nowiną i poselstwo Archanioła Gabriela do Dziewicy. Wymieniała po kolei wszystkie chóry aniołów i tych, którzy towarzyszyli Archaniołowi Gabrielowi, tak samo jak dziecko, które przypatruje się z radością przeciągającej procesji i chwali pobożność i gorliwość każdego z osobna.

 

Potem zdawała się widzieć Najświętszą Pannę w Jej izdebce, przemawiała do Niej, przejęta pragnieniem, aby przyjęła poselstwo anioła, widziała przybycie anioła i Zwiastowanie, a wszystko to mówiła, patrząc w dal, jak gdyby przypatrywała się wszystkiemu i myśli swe głośno wypowiadała. Zauważyła przy tym z dziecięcą naiwnością, że Najświętsza Panna namyślała się, zanim odpowiedziała aniołowi, a potem rzekła: „Nie dziwię się temu, gdyż uczyniłaś ślub dziewictwa; gdybyś nie zgodziła się zostać matką Pana, cóżby się wtenczas stało? Czy znalazłaby się inna odpowiednia po temu dziewica? Długo jeszcze, osierociały Izraelu, musiałbyś wzdychać za wyzwoleniem!" I znów mówiła, jakie to szczęście, że Dziewica zgodziła się zostać Matką, chwaliła Ją za to, a przyszedłszy do narodzenia Jezusa, zwróciła się do nowonarodzonego Dziecięcia ze słowami: „Masło i miód jeść będziesz."

 


 

 

 

 

 

 

 

Potem znów przeszedłszy do proroctw, mówiła o proroctwach Symeona i Anny i tak coraz to inne rzeczy opowiadała, jak gdyby żyła w tych czasach, wszystko widziała i ze wszystkimi rzeczywiście mówiła. Doszedłszy do teraźniejszego życia Jezusa, rzekła: „Teraz idziesz po stromej, uciążliwej drodze itd." Przy tym zachowywała się tak, jak gdyby była sama i chociaż wiedziała, że Pan jest przy niej, to jednak zdawało się, jakoby się jej przedstawiał w takim oddaleniu, jak wszystkie te obrazy i sceny, o których opowiadała. Jezus przerywał jej w stosownych miejscach, czy to modląc się, czy dzięki składając Bogu, czy wstawiając się do Niego za ludźmi. Cała ta rozmowa była niewypowiedzianie wzruszająca i dziwna.


Gdy Jezus odszedł, powróciła „cicha Maria" znowu do dawnego spokoju i odeszła do swego mieszkania. Rozmawiając z Łazarzem i Martą, tak się Jezus o niej wyraził: „Nie jest ona pozbawiona rozumu, tylko duszą nie przebywa na tym świecie. Nie widzi świata i świat jej nie rozumie; szczęśliwa jest, bo nie grzeszy nigdy."


Rzeczywiście, żyjąc ciągle tylko duchowo, nie wiedziała „cicha Maria", co się z nią i około niej działo i zawsze była jakby nieprzytomna. Z nikim nie mówiła tak wiele, jak z Jezusem, nie dlatego, jakoby była dumna i w sobie zamknięta, ale że żyjąc życiem wewnętrznym, nie zwracała na ludzi uwagi i nie widziała żadnego związku miedzy nimi a widzianymi tajemnicami i odkupieniem. Nieraz zapytywali ją o coś uczeni i pobożni przyjaciele Łazarza i wtedy nieraz wymawiała głośno parę słów, których jednak nikt nie rozumiał, i które nie miały żadnego związku z zadanym pytaniem. Były to zapewne urywki z jej widzeń, które jednak dla uczonych pozostały tajemnicą.

 

Skutkiem takiego zachowania się uważano ją w rodzinie za obłąkaną i pozostawiono ją w odosobnieniu; taką też pozostała nadal, jakby nie żyjąc na tym świecie. Czas spędzała na uprawie ogródka i wyrabianiu haftów dla świątyni, które jej dostarczała Marta. Roboty wykonywała pięknie, będąc bezustannie pogrążoną w rozmyślaniu. Była bardzo pobożna i prawdopodobnie odczuwała na sobie grzechy innych, gdyż nieraz widać w niej było takie przygnębienie, jak gdyby świat cały wraz z nią się zapadał. Jadła bardzo mało, a i to nie w towarzystwie, lecz osobno. Mieszkanie urządzone miała bardzo wygodnie, zaopatrzone we wszelkie potrzebne sprzęty. — Umarła z boleści nad niezmiernymi cierpieniami Jezusa, które w duchu widziała.


Marta rozmawiała także z Jezusem o Magdalenie i o zmartwieniu, jakie im sprawia swoim postępowaniem. Jezus pocieszył ją, mówiąc, że Magdalena z pewnością się poprawi, jeśli tylko nie przestaną modlić się za nią i odwodzić ją od złego.


O godzinie wpół do drugiej przybyła Najświętsza Panna wraz z Marią Chusa, Leą, Marią Salome i Marią Kleofasową. Jeden z towarzyszących im mężczyzn wyprzedził je, oznajmiając o ich przybyciu, więc też Marta, Serafia, Maria Marka i Zuzanna wyszły na przywitanie z potrzebnymi przyborami i posiłkiem do tego samego przysionka, w którym wczoraj przyjmował Łazarz Jezusa. Po wzajemnym pozdrowieniu umyto przybyłym nogi; święte niewiasty nałożyły inne suknie, przepasały się i wzięły inne zasłony. Suknie te zrobione były z wełny białej, żółtawej lub brunatnej. Następnie nieco się posiliły i poszły do mieszkania Marty.

 


 

 

 

 

 

 

 

Tam przybył także na powitanie Jezus z mężczyznami i rozmawiał długo z Najświętszą Panną na osobności. Głosem pełnym miłości, lecz zarazem z powagą mówił Jej, że już rozpoczyna teraz swoją misję; niedługo pójdzie dać się ochrzcić przez Jana, a potem wróci, ażeby z Nią jeszcze krótki czas przepędzić w okolicy Samarii. Potem uda się na pustynię i pozostanie tam przez czterdzieści dni. Słysząc o pustyni, zasmuciła się Maryja i prosiła Go gorąco, aby nie szedł w to straszne miejsce, bo tam zmarnieje. Na to odrzekł Jej Jezus, że nie powinna od teraz troską Swą o Niego przeszkadzać Mu w Jego powołaniu. Co czyni, jest koniecznym. Wprawdzie wchodzi na uciążliwą drogę i wie, że ci, co z Nim pójdą, będą musieli współcierpieć z Nim, lecz na tej drodze spełnia posłannictwo swoje, powinna więc zrzec się wszelkich osobistych roszczeń i praw do Niego.

 

On kochać Ją będzie, jak zawsze, lecz od teraz przeznaczonym jest dla wszystkich. Prosił Ją dalej, by zastosowała się do Jego słów, a Ojciec Jego, który jest w niebiesiech, wynagrodzi Ją za to. Spełni się teraz to, co przepowiedział Jej Symeon, że duszę Jej przeniknie miecz boleści. Najświętszą Pannę zasmuciły bardzo Jego słowa, lecz nie upadła na duchu i poddała się chętnie woli Bożej, tym bardziej, że Jezus był dla Niej bardzo dobrotliwy i uprzejmy.


Wieczorem odbyła się w domu Łazarza wielka uczta, na którą zaproszono Faryzeusza Szymona i kilku innych. Niewiasty spożywały wieczerzę w przyległej komnacie, oddzielonej kratą, tak że mogły słyszeć całą naukę Jezusa. Jezus nauczał o wierze, nadziei, miłości i o posłuszeństwie. Mówił, że kto za Nim pójdzie, nie może się już wstecz oglądać, tylko musi postępować według Jego nauki i podzielać Jego cierpienia; za to On z pewnością takiego nie opuści. Mówił także o ciężkiej i mozolnej drodze, na którą wstępuje, o cierpieniach i prześladowaniach, na jakie będzie wystawiony, a które będą musieli podzielać z Nim Jego przyjaciele.

 

Wszyscy słuchali Go ze wzruszeniem i podziwem, lecz tego, co mówił o swoich cierpieniach, nie rozumieli dobrze i nie chcieli wprost temu wierzyć; sądzili tylko, że znaczenie tych słów jest prorockie i że nie trzeba ich brać dosłownie. Faryzeuszów nie gorszyła ta mowa, choć bardziej byli uprzedzeni niż inni, bo tym razem mówił Jezus bardzo umiarkowanie i łagodnie.

 

Jak my wyobrażamy sobie Boże zbawienie? Może oczekujemy natychmiastowego uzdrowienia, spektakularnych przeprosin ze strony krewnego, z którym od dawna żyjemy w niezgodzie, cudownego przypływu gotówki, który rozwiąże wszystkie nasze problemy? A może od tak dawna oczekujemy odpowiedzi na naszą modlitwę, że straciliśmy już nadzieję? Pierwszym krokiem ku uzdrowieniu, przygotowanym dla nas przez Pana Boga, jest często łaska ufnego zdania się na Niego. Początkiem pojednania może stać się nasz własny gest, jak na przykład list, telefon, zaproszenie. Pierwszym krokiem ku stabilizacji finansowej, może być postanowienie dzielenia się tym, co już mamy, lub uproszczenie stylu życia.