Menu

Gościmy

Odwiedza nas 88  gości oraz 0 użytkowników.

Licznik odwiedzin

 

Widziałam, jak Jezus z Eliudem wychodzili w nocy z Nazaretu w kierunku południowo — zachodnim. Celem ich podróży było Chim, miejsce, w którym znajdowali się trędowaci. Z brzaskiem dnia przybyli na miejsce; Eliud odradzał Jezusowi, jak mógł, aby się między trędowatych nie udawał, mówiąc, że zanieczyści się przez to i może potem nie być dopuszczony do chrztu. Na to odrzekł mu Jezus, że wie dobrze, co ma czynić, i do czego jest powołany, a pójdzie tam tym bardziej, ponieważ od dawna już jeden z tych nieszczęśliwych ludzi oczekuje Go z upragnieniem.

 

Do osady trędowatych prowadziła droga przez rzeczkę Kison; sama zaś osada leżała nad brzegiem strumyka, płynącego z Kison do stawku, w którym kąpali się trędowaci. Woda tego stawku nie wpływała znów do Kison. Miejsce to odcięte było od kontaktów ze światem i nikt tam nie zaglądał, prócz ludzi dozorujących i usługujących chorym. Mieścili się w chatach, dokoła rozrzuconych.

 

Eliud nie wszedł tam z Jezusem, lecz zatrzymał się w pobliżu, oczekując aż powróci; Jezus więc sam udał się do jednej z chat, leżących na ustroniu, gdzie zawinięty w brudne szmaty leżał jakiś człowiek na ziemi, z którym Jezus rozmawiał. Nie przypominam sobie już, w jaki sposób dobry ten człowiek został zarażony trądem. Z pojawieniem się Jezusa podniósł się z radością, wzruszony tym, że Pan raczył przyjść do niego. Jezus rozkazał mu wyjść z chaty i położyć się w napełnione wodą wielkie koryto, które stało obok chaty. Chory uczynił tak, a Jezus wyciągnął ręce nad wodą. Wtem zaczął chory swobodnie się poruszać i stracił trąd, po czym ubrał się w inne suknie. Odchodząc polecił mu Jezus, aby nie mówił nikomu o swoim uzdrowieniu, aż po Jego chrzcie. Człowiek ten odprowadził Jezusa i Eliuda spory kawał drogi i wrócił się dopiero na rozkaz Jezusa.


Przez cały następny dzień szedł Jezus z Eliudem znów w kierunku południowym doliną Ezdrelon. Od czasu do czasu rozmawiali ze sobą, to znowu szli oddzielnie, jakby pogrążeni w modlitwie i rozmyślaniu.


W tym czasie panuje w tamtych stronach prawie wciąż niepogoda; niebo jest po większej części zachmurzone i gęsta mgła wisi nad ziemią. W podróży używają tam ludzie laski, opatrzonej zwykle małą łopatką na końcu, jak owczarze, i noszą wygodne trzewiki, których wierzchy są z grubej bawełny plecione; Jezus jednak nie używał nigdy kija podróżnego, a na nogach miał tylko sandały. Około południa widziałam ich, jak siedzieli nad brzegiem krynicy, spożywając chleb.

 

Mówimy czasem: „Nigdy nie wyjdę z tego grzechu”, „Z niego już nic nie będzie”, „W moim wieku nie ma co już szukać pracy”, „Nic się już nie da zrobić”, „Z nią po prostu nie można się dogadać”. Jakże często jest to wyrazem naszej beznadziei, bierności, niechęci do działania. Czy jeszcze wierzymy, że wszystko jest możliwe, gdy powierzamy swój los w ręce Pana Boga i odważamy się dla Niego podjąć ryzyko? A przecież taka właśnie ufność leży u podstaw każdego zwycięstwa, każdej udanej ewangelizacji, każdego wyboru dobra.