Byłoby jeszcze więcej przeszło do Jezusa uczniów Jana, którego miejsce chrztu coraz bardziej się poczęło opróżniać, gdyby kilku uporczywych jego uczniów, którym się cała ta sprawa nie podobała, nie powstrzymało ich od tego. Użalali się oni o to przed Janem i mniemali, iż Jezus niesłusznie postępuje, że tu chrzci, gdyż to do Niego nie należy. Jan zadał sobie wiele trudu, aby im wykazać ich błędne zapatrywanie. Mówił im więc, aby mieli zawsze w pamięci jego słowa, jak on to zwykle mawiał, iż tylko przygotowuje drogę, i że już wnet zupełnie zaprzestanie tej wędrówki, gdy tylko drogi będą gotowe. Kochali oni bardzo Jana i nie mogło im się to wcale pomieścić w głowie. Miejsca przy chrzcie Jezusa były już tak przepełnione, iż oznajmił uczniom Swoim, że jutro udadzą się dalej.
Opuszczając Betabarę, miał Jezus około dwudziestu towarzyszy przy Sobie, między tymi także Andrzeja, Saturnina, Arama i Temeniego, i przeszedł wraz z nimi Jordan w zwykłym i dogodnym miejscu, i udał się, zostawiając Gilgal po prawej stronie, do miasteczka Ofry, które leżało całkiem schowane w wąskiej dolinie górskiej. Tędy przechodzili zwykle ludzie z okolicy poza Sodomą i Gomorą, którzy na wielbłądach dążyli z towarami na wschodnią stronę Jordanu i przyjmowali chrzest z rąk Jana. Prowadziła tędy boczna droga z Judei do Jordanu. Miejscowość ta leżała około 3 — 4 godziny drogi od miejsca chrztu Jana i tyle też mniej więcej od Jerycha, a od Jerozolimy może ze siedem godzin drogi. W ogólności była jakby całkiem zapomniana. Klimat był zimny i słońce niewiele dochodziło, ale za ziemia była tam dobrze uprawiona. Dobrobyt ludzi brał się z pewnego rodzaju kramarstwa, celnictwa, czy też przemycania. Zdaje się, iż ciągnęli zysk z przechodniów. Nie mieli złego usposobienia, lecz byli ospali i mieli w sobie coś z kramarzy i gospodarzy, gdy mają dobry zarobek. Niewiele dbali o chrzest Jana, ani też nie łaknęli zbawienia; żyli w dobrych stosunkach, mieli wszystkiego pod ostatkiem, a o resztę się nie kłopotali.
Gdy się zbliżali do tego miejsca, wysłał Jezus krewnych Józefa z Arymatei naprzód, aby zażądali kluczy od synagogi i zwołali ludzi na naukę. Używał ich zwykle do takich zleceń, albowiem byli uprzejmi i zręczni. Gdy wchodzili do miasta, spotykali biegnących opętanych i obłąkanych do Jezusa, wołającego z daleka: „Oto przybywa prorok, Syn Boży, Jezus Chrystus, nasz wróg! On nas wypędzi". Jezus rozkazał im milczeć i zachować spokój. Uspokoili się natychmiast wszyscy, i poszli za Nim do synagogi, znajdującej się na drugim końcu miasta. W synagodze nauczał Jezus do wieczora i tylko raz wyszedł, aby się nieco posilić. Nauczał o zbliżaniu się Królestwa Bożego, o potrzebie chrztu, i ostro upominał mieszkańców, aby ocknęli się z oziębłości i fałszywego bezpieczeństwa, aby sąd na nich nie przyszedł. Występował surowo przeciw ich lichwiarstwu i przemytnictwu, w ogóle przeciw takim grzechom, jakie popełniali celnicy i kramarze. Ludzie nie sprzeciwiali się w niczym, lecz także nie bardzo brali sobie to do serca, albowiem bardzo ugrzęźli w swoich złych przyzwyczajeniach. Kilku jednak ta nauka bardzo wzruszyła i zmieniła. Pod wieczór przybyło do Jezusa do gospody kilku z wyższego i niższego stanu z mocnym postanowieniem przyjęcia chrztu; jakoż zaraz w następnych dniach poszli do Jana.
Z Ofry wracał Jezus z rana ze swoimi uczniami do Betabary. Wśród drogi rozdzielili się. Andrzeja z większą częścią wysłano naprzód tą drogą, którą dotąd szli. Jezus zaś z Saturninem i krewnym Józefa z Arymatei zbliżał się do miejsca chrztu Jana tą samą drogą, gdzie ten najpierw po chrzcie dał o Nim świadectwo. Po drodze wstępował do kilku domów, nauczając i wzywając do chrztu. Po południu przyszli znowu do Betabary, a Jezus jeszcze tego dnia nauczał na miejscu chrztu, a Andrzej i Saturnin chrzcili. -- Ponieważ zaś coraz to inne tłumy przychodziły do chrztu, nauczał Jezus przeważnie o tym, iż Ojciec Jego niebieski do wszystkich pokutników i ochrzczonych powiedział: „Ten jest Syn mój miły!" - gdyż wszyscy mają stać się dziećmi Bożymi.