W drodze ku Hebronowi przechodził Jezus z uczniami i krewnymi Zachariasza między Jerozolimą a Betlejem. Iść trzeba było najwyżej pięć godzin. Przerzedłszy przez Jutę do pobliskiego Hebronu, nauczał tam Jezus bez przeszkód i uzdrowił wiele ludzi. Na szabat powrócił do Betanii. Droga wiodła przez wysokie góry, nasłonecznione silnie; dzień był upalny. Uczniowie, którzy przybyli tu od Jana do Jezusa, odeszli z powrotem do Jana.
Przybywszy w szabat do świątyni, wszedł Jezus z Obedem aż do przedsionka, gdzie stała katedra do nauczania; z niej to Jezus później także nauczał. Kapłani i Lewici zajęli siedzenia wokół katedry, z której głoszono naukę o Świętach Wielkanocnych. Pojawienie się Jezusa wywołało wielkie przerażenie wśród obecnych, które wzmogło się jeszcze, gdy Jezus zaczął stawiać poszczególne pytania i zarzuty, a nikt nie umiał na nie odpowiedzieć. Między innymi mówił Jezus, że zbliża się czas, w którym pojawi się pierwowzór baranka wielkanocnego, a wtenczas straci znaczenie swe ta świątynia, jak i nabożeństwa w niej obchodzone. Mówił to w przenośni, a jednak tak wyraźnie, że żywo stanęło mi na pamięci to miejsce w hymnie „Pange lingua”, gdzie to napisane: et antiquum documentum novo cedat ritui. Gdy Go zapytywano, skąd to wie, odpowiedział, że Ojciec Jego powiedział Mu to, nie objaśniał jednak, kogo rozumie przez Ojca. Słowem, wszystko mówił tylko ogólnie. Faryzeusze, źli, a jednak pełni podziwu, nie śmieli przeciwko Niemu wystąpić. Wprawdzie do tej części świątyni nie wolno było wchodzić niepowołanym, ale Jezus wszedł tu jako prorok. W ostatnim roku Swej wędrówki doczesnej, sam tutaj nauczał.
Po szabacie poszedł Jezus do Betanii. Dotychczas nie widziałam jeszcze, by rozmawiał z „cichą Maryją”. Sądzę, że zbliża się już kres jej życia i że w niej jakaś zmiana zaszła. Leży ona na ziemi na ciemnych kocach, podtrzymywana przez służebne. Popadła w pewien rodzaj omdlenia. Zdaje się, że żyje teraz więcej życiem rzeczywistym i że jeszcze na ziemi czekają ją cierpienia. Dotychczas była duchem gdzie indziej, nie wiedząc nic o tym świecie. Teraz jednak bardziej zdaje sobie sprawę z tego, co się wokół niej dzieje; zapewne wie teraz, że ten Jezus, przebywający w Betanii, żyjący w jej pobliżu, jest tym samym, który musi później tak strasznie cierpieć. Przy końcu życia współczując i współcierpiąc z Nim odczuje ona jeszcze cieleśnie wszystkie cierpienia, a potem umrze.
W nocy z soboty na niedzielę odwiedził Jezus „cichą Marię" i długo z nią rozmawiał. Podczas rozmowy Maria albo siedziała na posłaniu, albo chodziła po pokoju. Jest teraz całkiem przy zdrowych zmysłach, rozróżnia życie teraźniejsze od pozagrobowego, wie, że Jezus jest Zbawicielem i Barankiem wielkanocnym i że tak straszne czekają Go cierpienia. Dręczy ją z tego powodu niewypowiedziany smutek, a świat cały wydaje jej się ciemną, duszącą zmorą. Szczególnie zasmuca ją przewidywana naprzód niewdzięczność ludzka. Jezus rozmawiał z nią długo o bliskości królestwa Bożego, o Swoich przyszłych cierpieniach, a pobłogosławiwszy ją, wyszedł. Maria wkrótce pożegna się z tym światem. Jest teraz nadzwyczaj piękna, smukła, biała jak śnieg i prawie przezroczysta; ręce ma jak z kości słoniowej i smukłe, długie palce.
Rano uzdrowił Jezus w Betanii publicznie wielu chorych, których umyślnie tu przyniesiono; byli między nimi chromi i ślepi, a niektórzy przybyli z obcych stron na obchód świąteczny. Przyszło także do Jezusa kilku mężów z świątyni, chcąc Go pociągnąć do odpowiedzialności za Jego postępowanie, i zapytali Go, kto Go upoważnił do tego, by wczoraj wtrącał Swoje zdanie podczas nauki w świątyni. Jezus odpowiedział im na to surowo i mówił znowu o Swoim Ojcu. Faryzeusze nie ośmielili się przeciw Niemu wystąpić, obawiali się i nie wiedzieli, jak z Nim postępować. Na drugi dzień nauczał Jezus znowu w świątyni. Obecnie przybyli tutaj wszyscy uczniowie galilejscy, którzy byli obecni na godach w Kanie. Maria i święte niewiasty mieszkają u Maryi Markus. Łazarz kazał zakupić mnóstwo wybranych jagniąt, zabić je i rozdzielić między ubogich najemników i robotników.
Pan Bóg tak bardzo pragnie uzdrawiać swoje dzieci i przygarniać je do swego serca, że wystarczy tylko do Niego przyjść, a On dokona reszty. Wystarczy jeden mały krok w Jego kierunku, a już zaczyna wylewać na nas swą uzdrawiającą, miłosierną miłość. Prosząc, musimy jedynie wierzyć, że otrzymamy. Jako Pan wszelkiego stworzenia Pan Jezus ma moc uzdrowić każdego, kto do Niego przychodzi. Nikt nie jest poza zasięgiem miłosierdzia Pana Jezusa. Nie są także ci, których my uważamy za swoich nieprzyjaciół.