Z tej góry zszedł Jezus ku Jordanowi, idąc między Gilgal a miejscem chrztu Jana, leżącym o godzinę drogi dalej na południe. Przeprawiwszy się, w głębokim lecz wąskim miejscu, na belce przez Jordan, zostawił Betabarę po prawej ręce i przekroczywszy wiele dróg, prowadzących do Jordanu, dostał się w góry, idąc pustynią po ścieżkach górskich, pomiędzy wschodem a południem. Przeszedłszy następnie dolinę, ciągnącą się ku Kallirroe, i przeprawiwszy się przez jakąś rzeczkę, wyruszył grzbietem górskim ku północy aż do miejsca, naprzeciw którego leży w dolinie Jachza. Tu niegdyś pobili Izraelici króla Amorrytów, Sychona. Trzech Izraelitów przypadało na 16 nieprzyjaciół, a jednak Izraelici cudem zwyciężyli, gdyż rozległ się nad wojskiem Amorrytów straszliwy szum, którym przestraszeni, uciekli.
Góry, w których się Jezus teraz znajdował, położone były prawie naprzeciw gór przy Jerychu, lecz o wiele od nich dziksze. Od Jordanu są one oddalone mniej więcej o dziewięć godzin drogi.
Szatanowi nieznaną była Boskość Jezusa i Jego posłannictwo. Słowa: „Ten jest Syn Mój miły, w którym Sobie upodobałem", tłumaczył sobie szatan jako odnoszące się do człowieka — proroka. Mimo to już nieraz Jezus był kuszony wewnętrznie. Pierwszą pokusą była myśl: „Ten lud jest zanadto popsuty. Czyż to wszystko mam dla niego cierpieć, a jednak nie dokonać Swego dzieła?" Pokusy te jednak zwyciężył Jezus Swą nieskończoną miłością i miłosierdziem, mimo że widział wszystkie Swoje męki.
Jezus modlił się w grocie to leżąc, to klęcząc, to stojąc. Był w zwykłym Swym odzieniu, lecz było ono wygodne i luźne. Pasa i sandałów nie miał na Sobie. Płaszcz, sakwy i pas leżały obok na ziemi. Codziennie modlił się Jezus o co innego, codziennie zdobywał nam nowe łaski, nie powtarzając nigdy dwa razy tego samego. Bez tych Jego wytrwałych, ciągłych modlitw nigdy nie zdobylibyśmy zasługi za opieranie się pokusom.
Przez cały ten czas nie jadł Jezus, ani nie pił, lecz widziałam, że Go pokrzepiali aniołowie. Nie wychudł wcale skutkiem długiego postu, tylko przybladł znacznie.
W grocie, nie leżącej przy samym wierzchołku góry, był otwór, przez który dął ostry, mroźny wiatr, gdyż właśnie była teraz dżdżysta pora roku. Grota jednak była na tyle obszerną, że Jezus mógł klęczeć lub leżeć, nie znajdując się na wprost otworu. Ściany groty utworzone były z kamieni różnobarwnie żyłkowanych i gdyby się je wygładziło, wyglądałaby grota jak malowana.
Pewnego dnia leżał Jezus twarzą na ziemi. Obnażone nogi były zaczerwienione i pokaleczone po podróży po skalistych drogach; Jezus bowiem przez cały ten czas chodził po pustyni boso. Często wstawał, to znowu kładł się twarzą na ziemię. Światło otaczało Go dokoła. Nagle rozległ się szum z nieba, światłość napełniła grotę, a w tej światłości ukazała się gromadka aniołów, niosących rozmaite przedmioty. Wtem doznałam uczucia, jak gdyby ktoś przemocą wtłaczał mię w ścianę groty. Sądząc, że zapadam się, krzyknęłam: „Jak to! mam zapaść się, zapaść obok mego najdroższego Jezusa?"