Menu

Gościmy

Odwiedza nas 235  gości oraz 0 użytkowników.

Licznik odwiedzin

 

 

 

 

 

 

 

Jezus udał się teraz z uczniami, odprowadzony przez lewitów, do pięknego miasta Abila, oddalonego stąd o trzy godziny drogi na północny zachód; miasto to leży w wąwozie, przez który przepływa potok Karit, tocząc swe wody do Hieromaksu. Lewici odprowadzili Go aż do góry, leżącej w pół drogi, i wrócili się. Przed miastem, rozłożonym dokoła źródła potoku Karit, przyjęli Jezusa około trzeciej godziny po południu tamtejsi lewici, między którymi było także wielu Rechabitów. Obecni byli także trzej uczniowie z Galilei, oczekujący tu Jezusa. Zaraz wprowadzono Go do miasta ku pięknej studni, położonej w środku miasta, w której było źródło potoku Karit. Nad studnią był zbudowany domek, a raczej hala na kolumnach, od niej zaś wiodły portyki łączące synagogę i inne budynki z tym punktem środkowym. Wokół nich na obu stronach łagodnej wyżyny, rozłożone było miasto; ulice zbiegały się do środka gwiaździście, tak że ze wszystkich ulic można było widzieć studnię. Tu u studni umyli lewici Jezusowi i uczniom nogi i podali im zwyczajną przekąskę. W sąsiednich ogrodach i budynkach mężczyźni i dziewice zajęci byli przygotowaniem do Święta Kuczek.


Stąd udał się Jezus na północ od miasta w dolinę ku potokowi, przez który wiódł w tym miejscu, o pół godziny drogi od miasta, szeroki most kamienny. Na moście tym stał pod dachem, wspartym na ośmiu kolumnach, filar, postawiony na pamiątkę Eliasza. Na niskim tym filarze znajdowała się ambona, na którą wchodziło się po schodkach, wydrążonych wewnątrz filaru, i z której zwykle nauczano. Po obu brzegach wąskiego w tym miejscu potoku urządzone były tarasy dla słuchaczy, zapełnione obecnie tłumami ludzi. Jezus nauczał z ambony, zwracając się to w jedną, to w drugą stronę.


W mieście był dziś właśnie dzień pamiątkowy Eliasza, który w dniu tym miał tu przy potoku jakieś zdarzenie. Po nauce urządzono ucztę w letnim ogrodzie kąpielowym przed miastem; zakończono ją jednak z nastaniem szabatu, gdyż na drugi dzień był post na pamiątkę zamordowania Godoliasza. Potem grano jeszcze na puzonach.


Na wschód od miasta na urwisku góry była w odosobnieniu piękna grota grobowa, przed nią zaś mały ogródek, w którym niewiasty trzech rodzin z Abila obchodziły obecnie święto umarłych. Siedziały zasłonięte, płacząc, a często padały twarzą na ziemię. Następnie zabiły większą ilość pięknie opierzonych ptaków, oskubały je i spaliły błyszczące pierze na grobie, mięso zaś rozdano ubogim. Był to grób pewnej Egipcjanki, z której rodu niewiasty te pochodziły i dlatego obchodziły pamiątkę jej śmierci. Rzecz zaś miała się tak: Przed wyjściem Izraelitów z Egiptu, żyła tamże jakaś nieślubna krewna ówczesnego Faraona, przychylna bardzo Mojżeszowi i oddająca wielkie usługi Izraelitom. Była ona prorokinią i mocą tego daru odkryła Mojżeszowi ostatniej nocy przed wyjściem miejsce, gdzie leżały zwłoki Józefa. Zwano ją Segola. Córka tej Segoli wyszła za Arona; wkrótce jednak rozwiódł się on z nią, a pojął za żonę Elżbietę, córkę Aminadaba z pokolenia Judy. Rozwiedziona miała i z Aminadabem jakieś związki, lecz nie wiem już jakie. Ta więc córka Segoli, wyposażona dostatnio przez matkę, a potem przez Arona, wyszła z Egiptu wraz z Izraelitami, zabrawszy ze sobą wielkie skarby; w pochodzie wyszła za mąż za jakiegoś innego Izraelitę. Potem przyłączyła się do Madianitów z rodu Jetrona. Potomkowie jej osiedlili się pod Abila, mieszkając pod namiotami, ciało zaś jej, przywiezione tu z pustyni, złożono w tym grobowcu. Działo się to już po erze Eliasza, gdyż wtedy dopiero zbudowano miasto Abilę. Za czasów Eliasza nie było tu miasta; może być, że istniało przedtem i tylko zburzono je podczas jakiej wojny. Dziś była właśnie rocznica śmierci córki Segoli. Z okazji tej przynosiły niewiasty lewitom ku jej pamięci zausznice i inne klejnoty. Jezus, nauczając z mównicy Eliasza, chwalił tę niewiastę i opowiadał o łagodności jej matki Segoli. Przysłuchiwały się nauce niewiasty, stojąc w tyle za mężczyznami. Przy uczcie, w ogrodzie kąpielowym, obecnych było wielu ubogich, a każdy z biesiadników musiał oddać im pewną część ze swej porcji, zanim zaczął spożywać.


Na drugi dzień zaprowadzili lewici Jezusa na wielkie podwórze, wkoło którego stały komórki, a w nich mieszkało około dwudziestu głuchoniemych i ślepych od urodzenia, strzeżonych przez dozorców i pielęgnowanych przez kilku lekarzy; był to więc rodzaj szpitala. Głuchoniemi zachowywali się całkiem jak dzieci; każdy z nich miał swój ogródek, tam się bawił i sadził kwiatki. Gdy Jezus przybył, otoczyli Go wkoło, uśmiechając się i wskazując palcami na usta. Jezus schylił się i palcem kreślił różne znaki na piasku, ci zaś przypatrywali się im i stosownie do tego, co Jezus napisał, wskazywali na poszczególne przedmioty, w pobliżu stojące. W ten sposób rozmawiając z nimi, zdołał im dać jakieś pojęcie o Bogu. Czy Jezus kreślił figury, czy głoski, już nie wiem, jak również, czy głuchoniemych uczono już wcześniej tego. Następnie wkładał im Jezus palce w uszy i dotykał palcem wielkim i wskazującym spodu języka. W tej chwili doznali wzruszenia wewnętrznego, ze zdumieniem rozglądnęli się wkoło, a widząc, że odzyskali władzę słuchu i mowy, rzucili się z płaczem do nóg Jezusowi, a następnie zanucili tęskną, monotonną pieśń, z niewielu słów się składającą. Brzmieniem przypominało to śpiew Trzech Królów w pochodzie ich do Betlejem.


Uleczywszy głuchoniemych, przystąpił Jezus do ślepych, stojących cicho w rzędzie. Pomodliwszy się, dotknął się dwoma palcami oczu każdego, a ci przejrzeli zaraz i widząc Zbawiciela i Odkupiciela, złączyli swe głosy dziękczynne ze śpiewem głuchoniemych, wielbiących Jezusa, że mogą słyszeć Jego naukę. Był to widok nieopisanie miły i radosny. Gdy Jezus wyszedł z uzdrowionymi, otoczyli Go mieszkańcy całego miasta, weseląc się i radując. Jezus kazał każdemu z uzdrowionych się wykąpać.


Stąd poszedł Jezus z uczniami i lewitami przez miasto ku mównicy Eliasza. W mieście całym panował wielki ruch. Na wiadomość o spełnionym cudzie, wypuszczono wielu opętanych, więzionych dotychczas. Na rogu jednej z ulic zabiegły Jezusowi drogę obłąkane niewiasty, wołając szybkimi, urywanymi słowy: „Jezus z Nazaretu! Prorok! Tyś jest prorokiem! Tyś Jezus! Tyś jest Chrystus! Prorok!" — Niewiasty te cierpiały na rodzaj łagodnego obłąkania. Jezus nakazał im milczenie, czego one rzeczywiście usłuchały. Jezus włożył każdej rękę na głowę, a one z płaczem upadły na kolana, zawstydziły się i ucichły zupełnie, a potem spokojnie dały się odprowadzić do domu. Wielu znów opętanych w napadzie szaleństwa, przeciskało się przez tłum, jakby chcieli Jezusa rozedrzeć. Jezus tylko spojrzał na nich, a ci jak łaszące się psy przypadli do Jego nóg. Rozkazał szatanom z nich ustąpić i wychodzili w postaci ciemnej pary, a opętani stracili chwilowo przytomność, wkrótce jednak przyszli do siebie i z płaczem dziękowali Jezusowi, a potem dali się odprowadzić do domu. Zwykle rozkazywał Jezus takim uzdrowionym oczyścić się. Wszedłszy na ową mównicę u mostu, mówił Jezus o Eliaszu, o Mojżeszu i wyjściu z Egiptu. Mówiąc zaś o uzdrowionych, wykazywał spełnienie się proroctw, że za czasów Mesjasza niemi będą mówić, ślepi widzieć, wielu zaś będzie takich, którzy znaki ujrzą, a nie uznają ich.

 


 

 

 

 

 

 


Podczas tego widziałam w objawieniu wiele rzeczy, tyczących się Eliasza. Był to mąż słusznego wzrostu, chudy, z długą cienką brodą o policzkach zapadłych, na których przebijał się rumieniec; wzrok miał bystry, błyszczący; był łysy, tylko z tyłu głowy miał wieniec włosów. Na wierzchu głowy miał trzy grube naroślą, podobne do cebuli, jedno na środku głowy, dwa zaś bardziej z przodu. Suknię zrobioną miał z dwóch skór, spiętych na barkach, z boku otwartych, w pasie sznurkiem przewiązanych. Na plecach i koło kolan zwieszały się ze skóry kosmyki run. W ręku nosił zawsze laskę. Golenie miał bardziej opalone, brunatne, niż twarz. Eliasz mieszkał tu przez dziewięć miesięcy, zaś u wdowy w Sarepcie dwa lata i trzy miesiące. Będąc tu, mieszkał w grocie na wschodnim boku doliny, niedaleko od strumyka. Pożywienie przynosił mu ptak. Najpierw pojawiła się spod ziemi jakaś ciemna postać, jak cień, niosąca przed sobą na rękach podłużne wąskie pieczywo. Nie był to ani człowiek, ani zwierzę; był to zły nieprzyjaciel, usiłujący go skusić. Eliasz nie przyjął tego chleba i rozkazał mu iść precz. Potem dopiero przyleciał w pobliże jaskini jakiś ptak, niosący chleb i potrawy, i ukrył je pod liśćmi, tak że zdawało się, jakby dla siebie samego to chował. Musiał to być ptak wodny, gdyż szpony miał spojone błoną. Głowę miał szeroką, z obu stron dzioba zwieszały mu się torebki, pod dziobem zaś miał podgardle. Klekotał podobnie jak bocian. Ptak ten oswojony był całkiem z Eliaszem, tak że ten wskazywał mu kierunek drogi na prawo, lub na lewo, jakby wysyłał go gdzies i przywoływał z powrotem. Podobne ptaki widywałam często u pustelników, także u Zozyma i Marii Egipcjanki. Gdy Eliasz był u wdowy w Sarepcie, przynosiły mu nieraz kruki potrawy, oprócz pomnożonej cudownie oliwy i mąki.


Jezus udał się także z lewitami do groty Eliasza. Na wschodnim boku doliny, pod wystającym daleko odłamem skały stała wąska ławka kamienna, na której sypiał Eliasz pod osłoną skały. Posłanie przykryte było jeszcze mchem. Gdy minął post, a zaczął się szabat czwartego Tischri, wydano ucztę w ogrodzie kąpielowym, przy czym znowu żywiono ubogich.


Następnego ranka nauczał Jezus znowu w synagodze i uzdrawiał, potem zaś udał się w towarzystwie uczniów, lewitów, Rechabitów i kilku mieszczan ku zachodniemu stokowi gór i tam nauczał, chodząc od winnicy do winnicy w obrębie godziny drogi. Na wzgórzach tych aż ku Gadarze było wiele częściowo naturalnych, częściowo sztucznie nagromadzonych stert kamieni, wkoło których sadzono wino. Latorośle, rozstawione dość daleko od siebie, były prawie tak grube jak ramię; gałązki rozpościerały się szeroko. Grona były często na ramię długie, jagody zaś wielkości śliwek. Liście były także większe niż u nas, jednak stosunkowo do gron małe. Idąc z Jezusem, zapytywali Go lewici o różne miejsca z psalmów, odnoszące się do Mesjasza, mówiąc: „Ty jesteś pewnie najbliższy Mesjasza, więc najprędzej potrafisz nam to powiedzieć". Między innymi prosili Go o objaśnienie tekstu: „Dixit Dominus Domino meo" i tekstu z Izajasza, gdzie mówi o zbroczonych krwią sukniach tłoczników (Iz. 63, 3). Jezus tłumaczył im głęboką myśl, zawartą w tych tekstach, odnosząc je do Siebie. Rozmawiając o tym, siedzieli wszyscy koło pagórka z winnicą i spożywali winogrona. Rechabici nie chcieli jeść wraz z innymi, gdyż używanie wina było im wzbronione. Jezus jednak zachęcał ich do jedzenia, a nawet nakazał im to, mówiąc że jeśli przez to popełnią grzech, to On bierze winę na Siebie. Ponieważ Rechabici powoływali się na prawo, zaczęła się o tym mowa, jak już Jeremiasz na rozkaz Boga kazał im pić wino, a oni nie usłuchali, podczas gdy teraz na rozkaz Jezusa uczynili to. Wieczorem powrócili wszyscy do miasta i zasiedli do uczty, podczas której znowu żywiono ubogich; potem nauczał jeszcze Jezus w synagodze, przenocował zaś w domu lewitów na dachu pod namiotem.


W towarzystwie Lewitów udał się Jezus z Abili do Gadary i stanął wieczorem przed małą żydowską dzielnicą miasta, leżącą oddzielnie od większej dzielnicy pogańskiej, posiadającej coś cztery świątynie. Po posągu Baala, stojącym pod wielkim drzewem, można było zaraz poznać, że Gadara jest właściwie miastem pogańskim. W dzielnicy żydowskiej mieszkali faryzeusze i saduceusze; była tu także „Wysoka Rada" dla okolicy, mimo że Żydów, mężczyzn, mieszkało tu tylko około trzystu do czterystu. Tu przybyło do Jezusa kilku innych galilejskich uczniów, jak Natanael (Chased), Jonatan, brat przyrodni Piotra i zdaje mi się Filip. Jezus mieszkał w gospodzie przed dzielnicą żydowską, gdzie już nagromadzono wielką ilość gałęzi na Święta Kuczek.


Przyszedłszy rano przed synagogę, by nauczać, zastał już Jezus zgromadzonych wielu chorych, między nimi także opętanych, owładniętych właśnie napadem szaleństwa. Faryzeusze i saduceusze, przychylni zdaje się, Jezusowi, chcieli odprawić tych ludzi, by Mu się nie naprzykrzyli, mówiąc że nie jest teraz czas na to. Jezus jednak przemówił przyjaźnie, że mogą zostać, bo przecież dla nich głównie przybył tutaj; wielu też z nich uzdrowił rzeczywiście.


Tymczasem odbywała się w tutejszej „Wysokiej Radzie" narada, czy mają tu pozwolić Jezusowi nauczać, a to z powodu wielkiego oporu, jaki podniósł się przeciw Niemu. Wreszcie zgodzono się na to jednogłośnie, gdyż słyszano przedtem wiele pochlebnego o Jezusie, między innymi szczególnie o uzdrowieniu syna rządcy z Kafarnaum.


Nowo przybyli uczniowie, mówili także z Jezusem o jakimś innym człowieku z Kafarnaum, potrzebującym Jego pomocy i zasługującym na nią.


W synagodze nauczał Jezus o Eliaszu, o Achabie i Jezabeli i o bożku Baala, postawionym w Samarii. Opowiadał o Jonaszu, któremu kruk nie przyniósł chleba dlatego, że był nieposłuszny. Była także mowa o królu babilońskim, Baltazarze, który znieważył święte naczynia i widział rękę piszącą na ścianie. Potem długo i dosadnie tłumaczył Izajasza, stosując wszystko przedziwnie do Siebie i mówił proroczo o Swej męce i zwycięstwie. Mówił także o tłoczeniu wina, o czerwonej krwawej sukni, o samotnej pracy, o zgnieceniu narodów. Przedtem zaś nauczał o odbudowaniu Syjonu i o strażnikach na murach tegoż; zdaje się, że miał tu na myśli Kościół. Dla mnie nauka Jezusa była jasna, lecz w ogóle zawierała tak poważne i głębokie myśli, że zadziwiła wprawdzie i wzruszyła żydowskich uczonych, lecz była dla nich niezrozumiałą. W nocy zeszli się tu znowu, zaglądali do różnych ksiąg i mówili coś żywo ze sobą; sądzili bowiem, że Jezus musi być w związku z jakimś sąsiednim narodem, że w krótkim czasie wpadnie tu z wielkim wojskiem i podbije Judeę.


Posąg Baala, ustawiony pod drzewem w postawie siedzącej, stał przy wejściu do dzielnicy pogańskiej. Zrobiony był z metalu; usta miał wielkie, szeroka zaś głowa zwężała się ku górze, jak głowa cukru, i otoczona była wieńcem z liści, jakby koroną. Szeroki, niski, gruby bożek siedział jakby wyprostowany wół. W jednej ręce trzymał snopek kłosów, w drugiej jakieś ziele, nie wiem już, czy to było winne grono, czy inna jaka roślina. W ciele miał siedem otworów, siedział zaś na czymś w rodzaju kotła, pod którym można było rozniecić ogień. W święta, ku jego czci obchodzone, ubierano go w suknie.

 

22


Gadara jest twierdzą. Dzielnica pogańska, dość obszerna, leży nieco poniżej wierzchołka góry. U stóp góry od strony północnej są ciepłe kąpieliska, i tam są piękne zabudowania.

 


 

 

 

 

 

 


Następnego ranka, gdy Jezus przed miastem uzdrowił wielu chorych, przyszli do Niego kapłani, a Jezus rzekł im: „Dlaczego dzisiejszej nocy tak niepokoiliście się co do Mej nauki? Obawiacie się zastępów wojennych, wszak Bóg strzeże sprawiedliwych! Wypełniajcie Zakon i proroków! Dlaczego trwoga miota wami?" Potem nauczał znowu jak wczoraj w synagodze.


Około południa zbliżyła się bojaźliwie do uczniów jakaś poganka, prosząc by Jezus wszedł do jej domu i uzdrowił jej chore dziecko. Rzeczywiście udał się Jezus z wielu uczniami do miasta pogańskiego. Mąż tej niewiasty przyjął Go w bramie i zaprowadził do swego domu. Tu rzuciła się Mu niewiasta do nóg i rzekła: „Panie! słyszałam o czynach Twoich, większych nad czyny Eliasza. Patrz! jedyny mój chłopczyk kona, a nasza mądra lekarka nie może mu pomóc. Ulituj się nad nami!" Chłopiec, liczący może trzy lata, leżał w skrzynce w kącie izby. Ojciec był z nim wczoraj wieczór w winnicy; dziecko zjadło kilka jagód i nagle upadło z jękiem na ziemię. Ciężko chore przyniesiono do domu. Matka dotychczas tuliła je do łona, próbując daremnie wszelkich środków leczniczych; dziecko nikło w oczach, i wyglądało już zupełnie jak martwe. Wtedy pobiegła matka do dzielnicy żydowskiej i prosiła Jezusa o pomoc, gdyż o wczorajszych Jego uzdrowieniach opowiadali jej poganie. Jezus przybywszy, rzekł jej: ,.Zostaw Mnie samego z dzieckiem i przyślij Mi tu dwóch Moich uczniów!" Przybyli więc Judas Barsabas i oblubieniec Natanael. Jezus wziął chłopca z posłania na ręce, przycisnął go piersią do swej piersi i tak trzymając go w poprzek i objąwszy ramionami, nachylił swą twarz do twarzy dziecka i tchnął nań. Nagle otworzyło dziecko oczy i poruszyło się; wtedy Jezus wyciągnął ręce, trzymając dziecko przed sobą, i rozkazał obu uczniom włożyć mu ręce na głowę i pobłogosławić je. Uczynili tak, a dziecko w tej chwili wyzdrowiało. Wtedy zaniósł je Jezus rodzicom, którzy, uścisnąwszy je, rzucili się z płaczem do nóg Jezusowi, a matka dziecka zawołała: „Wielkim jest Pan Bóg Izraela! Większym ponad wszystkich bogów! Mówił mi to mąż mój i nie chcę odtąd żadnemu innemu bogu służyć!" Wkrótce zebrał się wkoło Jezusa tłum ludzi; przyniesiono do Pana jeszcze więcej dzieci. Chłopczyka, rok starszego, uleczył Jezus przez włożenie rąk. Inny chłopiec siedmioletni cierpiał na konwulsje i był jakby bez zdrowych zmysłów; choroba ta pochodziła od szatana, nie było jednak gwałtownych napadów. Często był ów chłopiec jakby chromym i niemym. Jezus pobłogosławił go i rozkazał go skąpać w mieszaninie wody z ciepłej studni Amatus, z potoku Karit koło Abili i z Jordanu. Wodę z Jordanu, z okolicy, którędy przechodził Eliasz, mieli tu Żydzi w zapasie w worach i używali ich przy oczyszczaniu trędowatych.


Matki poganki żaliły się przed Jezusem, że tyle kłopotu i zgryzot mają z chorymi dziećmi, a kapłanka nie zawsze może je uleczyć. Wtedy rozkazał im Jezus przywołać ową kapłankę. Ta przybyła niechętnie, cała zasłonięta, nie chciała jednak wejść do środka. Na rozkaz Jezusa weszła, odwracając jednak twarz i nie patrząc na Niego; w ogóle zachowywała się jak opętani, których wewnętrznie coś zmuszało unikać wzroku Jezusa, jednakże na Jego rozkaz musieli się zbliżyć. Gdy się zbliżyła, Jezus przemówił do zebranych pogan, niewiast i mężczyzn: „Pokażę wam, jaką mądrość czciliście w tej kobiecie i jej sztuce." Rzekłszy to, rozkazał jej duchom opuścić ją. W tej chwili wyszedł z niej czarny dym, a w nim postacie różnego robactwa, węży, kretów, szczurów i smoków. Gdy wszyscy z obrzydzeniem patrzyli na to straszne widowisko, rzekł Jezus: „Patrzcie! oto jakiej nauki słuchacie". Niewiasta zaś owa upadła na kolana, płacząc i jęcząc. Stała się teraz posłuszna i chętna, a gdy Jezus rozkazał jej wyjawić, jak postępowała przy uzdrawianiu dzieci, wyznała wśród łez, prawie wbrew swej woli, zasady swej nauki; przy czym wyszło na jaw, że umyślnie czarami wszczepiała chorobę w dzieci, aby je potem leczyć na cześć bogów. Jezus rozkazał jej teraz iść z Nim i uczniami tam, gdzie stoi bożek Moloch, a zarazem kazał tam zawezwać wielu pogańskich kapłanów. Liczny tłum ludu zebrał się wokoło, gdyż już rozgłosiło się uzdrowienie dzieci. Miejsce, gdzie stał Moloch, nie było świątynią, tylko pagórkiem, otoczonym wkoło rowami, sam zaś bożek stał między rowami w podziemnym sklepieniu, opatrzonym przykrywą. Jezus zażądał od kapłanów pogańskich, aby wywołali swego boga; ci wyciągnęli go w górę za pomocą umyślnej maszynerii, na co Jezus wyraził im swoje ubolewanie, że mają boga, który nie umie sobie sam poradzić.


Teraz kazał Jezus kapłance wypowiedzieć mowę pochwalną na cześć swego boga i opowiedzieć, jak oni mu służą i co on im za to daje. Z niewiastą jednak stało się tak, jak z prorokiem Balaamem; na cały głos opowiedziała wszystkie obrzydliwości tego kultu, głosząc równocześnie przed zebranym ludem cuda Boga izraelskiego. Jezus rozkazał teraz uczniom przewrócić bożka i tarzać go po ziemi, a gdy oni to uczynili, rzekł: „Patrzcie, jakim bogom służycie; przypatrzcie się duchom, które czcicie". Wtem w oczach wszystkich wyczołgały się z posągu różne diabelskie poczwary, które drżąc pełzały wkoło, a potem przy rowach zapadły się w ziemię. Poganie przestraszyli się bardzo i zawstydzili, a Jezus rzekł: „Jeśli rzucimy waszego bożka znowu w dół, to zapewne rozpadnie się w kawałki!" Poganie prosili Go jednak, by nie psuł im go, a Jezus pozwolił podnieść bożka z ziemi i spuścić na dół. Prawie wszystkich obecnych wzruszyła ta scena i zawstydziła, szczególnie zaś kapłanów. Wprawdzie niektórzy z nich patrzeli na to z niechęcią, cały lud był jednak po stronie Jezusa. Jezus miał potem jeszcze piękną naukę, po wysłuchaniu której nawróciło się wielu obecnych. — Ów posąg Molocha podobny był do wołu, siedzącego na tylnych nogach; ramiona miał wyciągnięte, jakby chciał w nie co ująć; dawały się one ściągać za pomocą maszyny. Paszczę miał szeroko rozwartą, na czole zaś zakrzywiony róg, a wkoło ciała kilka wypustek na kształt otwartych kieszeni. Siedział na szerokiej misie. Podczas uroczystości zawieszano mu na szyi długie rzemienie, a przy składaniu ofiar rozpalano w misie pod nim ogień; ustawicznie zaś świecono przed nim na brzegu misy szereg lamp. Dawniej składano mu w ofierze dzieci, teraz było to już zabronione. Ofiarowywano mu więc różne zwierzęta, paląc je w otworach ciała, lub wrzucając przez paszczę. Najznakomitszą ofiarą dla niego były syryjskie wielblądokozy. Każdy otwór w ciele bożka przeznaczony był na osobną ofiarę. Dawniej, gdy składano dzieci na ofiarę, wkładano mu je w ramiona, a on ściągał je i tak dusił ofiary, by nie krzyczały; ogień zaś, palący się pod posągiem i wewnątrz (posąg był wydrążony), palił ofiary. Za pomocą wind można się było spuścić do bożka stojącego pod ziemią wśród rowów. Cześć jego podupadła już teraz; wzywano go tylko przy sztukach czarnoksięskich, a szczególnie miała z nim do czynienia owa kapłanka przy sprowadzaniu chorób na dzieci i leczeniu ich potem. Za pomocą maszyny, umieszczonej w nogach posągu, można było go postawić. Posąg otaczały wkoło promienie.


Trudno jest dawać świadectwo wiary wobec ludzi, których poglądy wydają się jasne, ustalone, ugruntowane logiczną dokumentacją. Nasza ludzka inteligencja często okazuje się zawodna. Nie potrafimy przekonać, a może nam się nawet wydawać, że narażając się na śmieszność z powodu „zacofanych, prymitywnych poglądów” wystawiamy w jakiś sposób na śmieszność także samą wiarę, której nie potrafiliśmy obronić. Jednak tajemnica sukcesu nie leży w naszej sile przekonywania, ale w Panu Bogu, który przemawia do ludzkiego serca – i  może posłużyć się naszym świadectwem jakiś czas po tym, gdy my odejdziemy z poczuciem klęski.