Z rana udał się Jezus z nocnej swej gospody z uczniami bardziejej na południe. Szli może pięć godzin i koło drugiej godziny przybyli do małego miasta Abelmehola, miejsca urodzenia proroka Elizeusza. Leżało ono na wyżynie góry Hermon, tak że wieże miasta równe były z szczytem góry. Stąd było tylko kilka godzin do Scytopolis, a na zachód była dolina Izrael. Abelmehola leżało z miastem Izrael w równej linii. Nie daleko od Abelmehola a bliżej Jordanu leżała miejscowość Bezech. Samaria leżała stąd na południowy zachód o kilka godzin drogi. Abelmehola leży albo w Samarii albo na jej granicy, jest jednak przez Żydów zamieszkana.
Jezus usiadł z uczniami przed miastem, na miejscu wypoczynku, jak to czynią w Palestynie pielgrzymi, których później zwykle gościnni ludzie proszą do swego domu. Tak się też i tu stało. Ludzie, którzy drogą przechodzili, poznali Jezusa, bo raz już podczas Święta Kuczek tędy przechodził i powiedzieli to w domu. Wnet też przyszedł wraz ze służącymi zamożny wieśniak, przyniósł Jezusowi i uczniom napój, chleb i miód, zapraszając ich do swego domu, co oni chętnie przyjęli. Tutaj umył im nogi, dał im inne suknie, ich własne otrząsnął z prochu i porozwieszał, po czym znowu je ubrali. Kazał też zaraz przygotować ucztę i zaprosił na nią kilku faryzeuszów, z którymi żył w najlepszej zgodzie i którzy też wkrótce się zjawili. Był on nadzwyczaj uprzejmy, ale w rzeczywistości był przewrotny; chciał przed ludźmi się pochwalić, że prorok jest u niego i wybadać Jezusa przez faryzeuszów, którzy mniemali, że przy stole, w ściślejszym gronie pójdzie to łatwiej, jak przed tłumnym ludem w synagodze.
Zaledwie jednak przygotowano ucztę a już wszyscy chorzy tej miejscowości, którzy jeszcze sami mogli chodzić, zeszli się przed dom i na podwórze właściciela domu, co jego i faryzeuszów bardzo gniewało. Wyszedł więc i chciał ich rozpędzić, lecz Jezus powiedział: „Jest inny pokarm, którego łaknę" i nie usiadł przy stole, lecz wpierw wyszedł do chorych i uzdrawiał ich, a uczniowie szli za Nim. Było tu kilku opętanych, którzy na widok Jezusa krzyczeli. Jezus uzdrowił ich jednym spojrzeniem i samym rozkazem. Wielu chorych miało jedną rękę bezwładną lub obie; Jezus więc przesuwał swą rękę po ich ramionach i podnosił je raz do góry i na dół. Inni mieli wodną opuchlinę; Tym Jezus kładł ręce na głowę i na piersi; inni byli wycieńczeni, inni wreszcie mieli małe, lecz nie złośliwe wrzody po ciele. Jednym kazał się kąpać innym powiedział, że za kilka dni będą zdrowi i polecił im pewne środki. Z dala za wszystkimi stało pod murem kilka niewiast, chorych na krwotok. Były zakrwawione, nieśmiało wokoło siebie wodziły wzrokiem i od czasu do czasu błędnymi oczyma przez fałdy welonu spoglądały na Jezusa. Na koniec poszedł Jezus do nich, dotknął się ich i uzdrowił je, a one upadły przed Nim na kolana.
Wszyscy ci ludzie radowali się i wielbili Jezusa. Faryzeusze pozatykali wszystkie otwory domu, gniewali się przy uczcie i podsłuchiwali niekiedy przez kraty. Leczenie jednak trwało długo, a oni chcąc odejść do domu, musieli przechodzić przez podwórze pomiędzy chorymi, uleczonymi i radującymi się, co było dla nich jakby ugodzeniem w samo serce. Tymczasem tłum wzmógł się tak dalece, że Jezus musiał się schronić do domu, aż się wszyscy rozejdą.
Zmrok już zapadał, gdy przyszło pięciu Lewitów i zaprosili Jezusa wraz z uczniami, by zagościli w budynku szkolnym, którego byli przełożonymi. Opuścili więc z podziękowaniem dom faryzeusza wieśniaka, a Jezus dał mu jeszcze krótką naukę, w której użył pewnego wyrażenia o herodiadach, przypominającego wyraz „liszki". Człowiek ten przedstawiał się zawsze bardzo uprzejmie. W szkole posilił się Jezus wraz uczniami, i nocowali w długim korytarzu, wysłanym kobiercami, w którym posłania ściankami były pooddzielane. W tym domu była szkoła dla chłopców. W jednej izbie uczono także dorosłe dziewczęta, które pragnęły większych wiadomości, jak przystało wykształconym Żydówkom. Szkoła ta istniała tu już od czasów Jakuba. Gdy Ezaw prześladował Jakuba w rozmaity sposób, wysłała go Rebeka potajemnie do Abelmehola, gdzie miał trzody i sługi i mieszkał w namiotach. Rebeka założyła tam szkołę dla Kanaanitek i innych pogańskich dziewcząt. Ponieważ Ezaw, jego dzieci, słudzy i inni ludzie Izaaka, z takimi dziewczętami się żenili, kazała Rebeka, mająca niechęć do tego narodu, wychowywać tu dziewczęta, pragnące nauki, w obyczajach i religii Abrahama, gdyż pole to do niej należało.
Jakub ukrywał się tu długo, a gdy się o niego pytano, mówiła, że jest na obczyźnie przy trzodach innych ludzi. Niekiedy przychodził do niej potajemnie, a wtedy ukrywała go czas jakiś przed Ezawem. Niedaleko Abelmehola wykopał on studnię, tę samą, przy której Jezus siedział przed miastem. Ludzie okoliczni mieli tę studnię w wielkim poważaniu i była zawsze nakryta. W pobliżu wykopał drugą jeszcze sadzawkę długą, czworokątną, do której się po schodach schodziło. Później jednak dowiedziano się o jego pobycie, a ponieważ Rebeka zauważyła, że i on, podobnie jak Ezaw, mógłby się zająć jaką kananejską niewiastą, przeto oboje, tj. Izaak i Rebeka, wysłali Jakuba do jej ojczyzny, do jego wuja, Labana, gdzie wysłużył sobie Rachelę i Lię (Rdz 29,20).
Szkolę tę urządziła Rebeka dlatego tak daleko od swego mieszkania, w kraju Heth, ponieważ Izaak miał wiele sporów z Filistynami, którzy mu często wszystko niweczyli. Osadziła człowieka ze swojej ojczyzny, Mezopotamii i swoją mamkę, która, jak mi się zdaje, była jego żoną. Uczennice mieszkały w namiotach i uczono je wszystkiego, co było potrzebne kobiecie w prowadzeniu domu koczującego pasterza. Uczyły się także obowiązków kobiecych, jakie były w rodzie i religii Abrahama. Miały ogrody i uprawiały pnące się rośliny, jak dynie, melony, ogórki i pewien rodzaj zboża. Miały owce wielkiego wzrostu, których mlekiem się żywiły. Uczono je także czytania, co im jednak, podobnie jak pisanie, bardzo trudno przychodziło. Pisano wtedy ciekawym sposobem na ciemnych, grubych płatach. Nie były to takie zwoje jak później, ale kora drzew, z których ją ściągano; na niej wypalano litery. Miały skrzyneczkę, z przedziałkami w zygzak; widziałam, że te przedziałki z wierzchu błyszczały, było w nich bowiem pełno rozmaitych znaczków z kruszcu, które w płomieniu rozgrzewały i wyciskały kolejno na korze. W ogniu tym jednak nie tylko rozgrzewały owe znaczki, lecz używały go także do gotowania, pieczenia, świecenia i zawsze sobie myślałam, że one wszystkie mają tu światło pod korcem. Sposób używania i obchodzenia się z tym ogniem był następujący: W naczyniu, przypominającym ozdobę na głowie niektórych pogańskich bożków, paliła się czarna masa, w której środku wywiercona była dziura, zapewne dla dopływu powietrza. Wokół naczynia były okrągłe, puste wieżyczki, w które wlewało się to, co się miało gotować. Nad kociołkiem z ogniem umieszczały rodzaj korca, u góry cienkiego i drobno dziurkowanego; na nim również wokoło były takie okrągłe wieżyczki, w których można było coś zagrzać. Prócz tego były na tym korcu naokoło otwory z zasuwkami. W którą stronę chciały mieć światło, tam wyciągały zasuwkę i tam też światło od płomienia padało. Otwierały zaś owe zasuwki zawsze z tej strony, skąd nie dochodził przeciąg, który w namiotach mógł dość często się zdarzać. Pod ogniskiem był także mały popielnik, w którym mogły piec cienkie placki, u góry zaś nad owym korcem gotowały w płytkich naczyniach wodę, którą spuszczały do kąpieli, do prania i gotowania. Mogły także na tym przyrządzie smażyć i piec. Naczynia te były cienkie i lekkie, mogły je więc z łatwością przenieść z miejsca na miejsce i jako niezbędne brały je ze sobą wszędzie w drogę. Ponad takim to właśnie kociołkiem rozpalano owe znaczki, czyli litery i wypalano na płatkach kory.