Wyszedłszy z Naim, przechodził Jezus koło góry Tabor, a zostawiając Nazaret po lewej stronie, przybył do Kanny, gdzie wstąpił do pewnego uczonego w Piśmie przy synagodze. Podwórze domu napełniło się wkrótce ludźmi, którzy z Engannim dowiedzieli się o Jego przybyciu i tutaj Go oczekiwali. Jezus uczył już cały dzień, gdy sługa władcy z Kafarnaum przybył z kilku towarzyszami na mułach. Widocznie było mu bardzo spieszno i był w wielkiej trwodze i trosce, gdyż usiłował ze wszystkich stron przez lud przecisnąć się do Jezusa, ale na próżno, gdyż znikąd nie mógł się dostać. Gdy już kilka razy bezskutecznie się przeciskał, zaczął silnie wołać: „Czcigodny Mistrzu, dopuść sługę Twego przed Siebie! Jestem posłańcem mego pana z Kafarnaum i jakby on sam i ojciec własnego syna, proszę Cię, abyś się tam ze mną zaraz udał, gdyż syn mój jest bardzo chory i bliski śmierci". Jezus zdawał się go nie słyszeć, nie zważał na niego; on jednak, wśród ogólnej uwagi na niego zwróconej, wołał na nowo: „Chodź zaraz ze mną, mój syn jest umierający!" Gdy tak natarczywie wołał, zwrócił Jezus w stronę jego głowę i rzekł mu tak, że lud słyszał: „Jeżeli nie widzicie znaków i cudów, nie wierzycie. Wiem, o co ci chodzi. Chcecie się tym chwalić i faryzeuszom iść na przekór, a potrzebujecie tego w równym stopniu, jak i oni. Nie jest Moim posłannictwem, czynić cudu dla waszych celów, nie potrzebuję waszego potwierdzenia. Okażę, kim jestem, tam, gdzie będzie wola Ojca Mego i cuda będę czynił, tam, gdzie tego będzie posłannictwo Moje wymagało". Jezus długo tak mówił i łajał go przed całym ludem, mianowicie, że dlatego tak długo czeka na Niego, aby uzdrowił syna jego i aby potem miał się czym chełpić przed faryzeuszami. Nie powinni jednak żądać cudów przez wzgląd na drugich, ale mają wierzyć i nawracać się.
Wysłuchał to ów człowiek, mimo tego nie dał się odwieść od swego zamiaru, tylko przecisnął się jeszcze bliżej i począł od nowa wołać: „Co to pomoże, Mistrzu? syn mój jest umierający, chodź więc natychmiast ze mną, gdyż może już nie żyje”. Wtedy powiedział mu Jezus: „Idź — syn twój żyje!" Człowiek ów pytał jeszcze: „A jest że to pewne?" A Jezus odrzekł: „On jest uzdrowiony w tej godzinie właśnie na Moje słowo". Wtedy uwierzył Jezusowi ów człowiek i już nie żądał, aby z nim jechał, tylko dosiadł muła i pojechał sam do Kafarnaum. Jezus powiedział także, że tym razem jeszcze uzdrowił, lecz w innym podobnym wypadku tego nie uczyni.
Ten człowiek nie przybył jako urzędnik władcy, ale jako ojciec syna. Był on pierwszym urzędnikiem domu owego władcy z Kafarnaum. Ten nie miał dzieci, lecz od dawna ich pragnął; wziął więc syna zaufanego sługi i jego żony za swojego, a chłopiec ten miał już teraz czternaście lat. Poseł przyszedł jako posłaniec w imieniu swego pana i we własnym, jako ojciec. Widziałam to wszystko w widzeniu i było mi wyjaśnione, dlatego też może Jezus kazał mu tak długo wołać. Zresztą nikomu nie było to znane.
Chłopiec pragnął już długo przyjścia Jezusem. Z początku choroba była łagodna, a oni już żądali Jezusa, przez wzgląd na faryzeuszów. Od czterdziestu dni jednak choroba się wzmagała, a chłopiec mimo wielu lekarstw wołał: „Wszystkie te napoje nie pomogą mi, tylko Jezus, prorok z Nazaretu, mi pomoże. Gdy zatem niebezpieczeństwo wielce się wzmogło, wysłali już do Samarii poselstwo ze świętymi niewiastami, a po tym znowu Andrzeja i Natanaela do Engannim, a wreszcie pojechał sam ojciec i zarządca do Kany, gdzie znalazł Jezusa. Jezus jednak zwlekał, aby ukarać ich ukryte zamiary.
Z Kany do Kafarnaum było dzień drogi. Człowiek ten spieszył jednak tak, że zdążył przed nocą do domu. Na kilka godzin przed Kafarnaum wyszli naprzeciwko niego słudzy i powiedzieli mu, że chłopiec jest zdrowy. Chcieli pójść za nim i powiedzieć mu, żeby się nie trudził, gdyby jeszcze Jezusa nie znalazł i aby nie robił sobie wydatków, bo chłopiec około siódmej godziny nagle sam przez się wyzdrowiał. Wtedy opowiedział im słowa Jezusa, a oni dziwili się i spieszyli z nim do domu. Widziałam, że władca Serobabel z chłopcem wyszedł na powitanie do drzwi. Chłopiec uściskał go, on zaś opowiedział mu słowa Jezusa, a obecni jego słudzy potwierdzili wszystko. Wtedy powstała wielka radość. Widziałam, jak przygotowywano ucztę. Chłopiec między swym opiekunem a rzeczywistym ojcem, a matka siedziała także przy nich. Chłopiec kochał przybranego ojca tak jak prawdziwego i ten miał także wielką władzę w domu.
Gdy Jezus odprawił owego człowieka z Kafarnaum, uzdrowił jeszcze wiele chorych, których mu na jedno podwórze owego domu poprzynoszono. Było tam kilku opętanych, ale nie złośliwych. Opętanych przyprowadzano często na Jego nauki i ci wtedy zwykle srożyli się i rzucali straszliwie. Skoro im jednak Jezus nakazał spokój, uspokajali się zupełnie, lecz po pewnym czasie jakby nie mogąc już dłużej wytrzymać, poczynali od nowa drżeć. Wtedy Jezus dawał znak ręką a oni uspokajali się znowu. Po nauce kazał Jezus szatanowi ustąpić, przy czym zwykle na kilka chwil popadali w omdlenie, a potem się budzili, wesoło dziękując Jezusowi i nie wiedząc, co się z nimi działo. Byli to jednak tacy opętani, którzy bez swej winy zostali opętanymi. Nie umiem tego jasno wytłumaczyć, ale widziałam teraz i zwykle wyraźnie zdarzało się, że obok człowieka złego, który tylko z łaski i pobłażania od zguby był oszczędzany, szatan opanowywał nieraz spokrewnionego z nim człowieka, słabego i niewinnego. Było to tak, jakby ten dobry brał część winy tamtego na siebie. Nie mogę tego tak dokładnie określić; jest to, zdaje się w związku z tym, że jesteśmy członkami jednego ciała, zatem tak samo, jak gdyby zdrowy członek zaniemógł przez grzechy drugiego, wskutek tajemnych, wewnętrznych, wzajemnych wpływów zaniemógł. Tacy właśnie opętani byli tamże. Złośliwi są straszniejszymi i działają razem z szatanem; drudzy cierpią tylko a są dobrymi.
Jezus uczył następnie w synagodze, dokąd go zaprosili uczeni w piśmie z Nazaretu. Mówili oni, że w ich rodzinnym mieście rozeszła się wieść, jakie cuda zdziałał w Judei, Samarii i Engannim. Wie On jednakże o tym, iż w Nazarecie utrzymuje się mniemanie, że kto nie został w szkole faryzeuszów wykształcony, ten niewiele umie; i dlatego też pragną, aby do nich przyszedł i właściwej prawdy ich nauczył. Myśleli, że w ten sposób łatwiej Go do siebie przywabią. Jezus odpowiedział im, że teraz jeszcze nie pójdzie, ale i gdy przyjdzie, nie otrzymają od Niego tego, czego pragną.
Wyszedłszy z synagogi, udał się Jezus na wielką ucztę do domu ojca oblubienicy z Kany; wdowa, ciotka oblubieńca, jako też oboje oblubieńcy, byli także obecni. Oblubieniec Natanael przyszedł zaraz jako uczeń do Jezusa i pomagał utrzymywać porządek przy nauce i uzdrawianiu chorych. Oblubieniec i oblubienica mieszkali osobno, nie mieli własnego gospodarstwa, a jedzenie otrzymywali od rodziców oblubienicy; są to dobrzy ludzie, ojciec ich nieco utyka. Kana jest piękną, schludną miejscowością, położoną na wyżynie; przez miasto prowadzi kilka dróg, a jedna idzie prosto do Kafarnaum, oddalonego może o siedem godzin drogi. Droga ta jest nieco pochyła.
Po uczcie udał się Jezus do swego mieszkania i uleczył jeszcze kilku chorych, którzy tam na Niego czekali. Nie zawsze leczył w ten sam sposób. Raz rozkazywał, drugi raz kładł ręce na nich, czasem nachylał się nad nimi, to znowu kazał im się kapać, niekiedy znowu rozrabiał piasek śliną i pomazał im oczy. Niektórych upominał, innym przytaczał ich grzechy, innych odprawiał.
Jak możemy trwać w wierze w obliczu trudnych sytuacji? Jak kierować się prawdą Bożą w podejmowaniu decyzji? Pierwszym krokiem jest uwierzyć w to, co mówi Pan Bóg, nawet gdyby wszystko wskazywało na to, że jest wręcz przeciwnie. Trwajmy w wierze, ufając, że Pan Bóg nas podtrzyma i pozwoli zrealizować powzięte decyzje. On przyjmie nasze postanowienie, oczyści je i umocni swoją łaską.