Menu

Gościmy

Odwiedza nas 165  gości oraz 0 użytkowników.

Licznik odwiedzin

 

 

 

 

 

 

Z rana udał się Jezus z nocnej swej gospody z uczniami bardziejej na południe. Szli może pięć godzin i koło drugiej godziny przybyli do małego miasta Abelmehola, miejsca urodzenia proroka Elizeusza. Leżało ono na wyżynie góry Hermon, tak że wieże miasta równe były z szczytem góry. Stąd było tylko kilka godzin do Scytopolis, a na zachód była dolina Izrael. Abelmehola leżało z miastem Izrael w równej linii. Nie daleko od Abelmehola a bliżej Jordanu leżała miejscowość Bezech. Samaria leżała stąd na południowy zachód o kilka godzin drogi. Abelmehola leży albo w Samarii albo na jej granicy, jest jednak przez Żydów zamieszkana.


Jezus usiadł z uczniami przed miastem, na miejscu wypoczynku, jak to czynią w Palestynie pielgrzymi, których później zwykle gościnni ludzie proszą do swego domu. Tak się też i tu stało. Ludzie, którzy drogą przechodzili, poznali Jezusa, bo raz już podczas Święta Kuczek tędy przechodził i powiedzieli to w domu. Wnet też przyszedł wraz ze służącymi zamożny wieśniak, przyniósł Jezusowi i uczniom napój, chleb i miód, zapraszając ich do swego domu, co oni chętnie przyjęli. Tutaj umył im nogi, dał im inne suknie, ich własne otrząsnął z prochu i porozwieszał, po czym znowu je ubrali. Kazał też zaraz przygotować ucztę i zaprosił na nią kilku faryzeuszów, z którymi żył w najlepszej zgodzie i którzy też wkrótce się zjawili. Był on nadzwyczaj uprzejmy, ale w rzeczywistości był przewrotny; chciał przed ludźmi się pochwalić, że prorok jest u niego i wybadać Jezusa przez faryzeuszów, którzy mniemali, że przy stole, w ściślejszym gronie pójdzie to łatwiej, jak przed tłumnym ludem w synagodze.


Zaledwie jednak przygotowano ucztę a już wszyscy chorzy tej miejscowości, którzy jeszcze sami mogli chodzić, zeszli się przed dom i na podwórze właściciela domu, co jego i faryzeuszów bardzo gniewało. Wyszedł więc i chciał ich rozpędzić, lecz Jezus powiedział: „Jest inny pokarm, którego łaknę" i nie usiadł przy stole, lecz wpierw wyszedł do chorych i uzdrawiał ich, a uczniowie szli za Nim. Było tu kilku opętanych, którzy na widok Jezusa krzyczeli. Jezus uzdrowił ich jednym spojrzeniem i samym rozkazem. Wielu chorych miało jedną rękę bezwładną lub obie; Jezus więc przesuwał swą rękę po ich ramionach i podnosił je raz do góry i na dół. Inni mieli wodną opuchlinę; Tym Jezus kładł ręce na głowę i na piersi; inni byli wycieńczeni, inni wreszcie mieli małe, lecz nie złośliwe wrzody po ciele. Jednym kazał się kąpać innym powiedział, że za kilka dni będą zdrowi i polecił im pewne środki. Z dala za wszystkimi stało pod murem kilka niewiast, chorych na krwotok. Były zakrwawione, nieśmiało wokoło siebie wodziły wzrokiem i od czasu do czasu błędnymi oczyma przez fałdy welonu spoglądały na Jezusa. Na koniec poszedł Jezus do nich, dotknął się ich i uzdrowił je, a one upadły przed Nim na kolana.


Wszyscy ci ludzie radowali się i wielbili Jezusa. Faryzeusze pozatykali wszystkie otwory domu, gniewali się przy uczcie i podsłuchiwali niekiedy przez kraty. Leczenie jednak trwało długo, a oni chcąc odejść do domu, musieli przechodzić przez podwórze pomiędzy chorymi, uleczonymi i radującymi się, co było dla nich jakby ugodzeniem w samo serce. Tymczasem tłum wzmógł się tak dalece, że Jezus musiał się schronić do domu, aż się wszyscy rozejdą.


Zmrok już zapadał, gdy przyszło pięciu Lewitów i zaprosili Jezusa wraz z uczniami, by zagościli w budynku szkolnym, którego byli przełożonymi. Opuścili więc z podziękowaniem dom faryzeusza wieśniaka, a Jezus dał mu jeszcze krótką naukę, w której użył pewnego wyrażenia o herodiadach, przypominającego wyraz „liszki". Człowiek ten przedstawiał się zawsze bardzo uprzejmie. W szkole posilił się Jezus wraz uczniami, i nocowali w długim korytarzu, wysłanym kobiercami, w którym posłania ściankami były pooddzielane. W tym domu była szkoła dla chłopców. W jednej izbie uczono także dorosłe dziewczęta, które pragnęły większych wiadomości, jak przystało wykształconym Żydówkom. Szkoła ta istniała tu już od czasów Jakuba. Gdy Ezaw prześladował Jakuba w rozmaity sposób, wysłała go Rebeka potajemnie do Abelmehola, gdzie miał trzody i sługi i mieszkał w namiotach. Rebeka założyła tam szkołę dla Kanaanitek i innych pogańskich dziewcząt. Ponieważ Ezaw, jego dzieci, słudzy i inni ludzie Izaaka, z takimi dziewczętami się żenili, kazała Rebeka, mająca niechęć do tego narodu, wychowywać tu dziewczęta, pragnące nauki, w obyczajach i religii Abrahama, gdyż pole to do niej należało.


Jakub ukrywał się tu długo, a gdy się o niego pytano, mówiła, że jest na obczyźnie przy trzodach innych ludzi. Niekiedy przychodził do niej potajemnie, a wtedy ukrywała go czas jakiś przed Ezawem. Niedaleko Abelmehola wykopał on studnię, tę samą, przy której Jezus siedział przed miastem. Ludzie okoliczni mieli tę studnię w wielkim poważaniu i była zawsze nakryta. W pobliżu wykopał drugą jeszcze sadzawkę długą, czworokątną, do której się po schodach schodziło.  Później jednak dowiedziano się o jego pobycie, a ponieważ Rebeka zauważyła, że i on, podobnie jak Ezaw, mógłby się zająć jaką kananejską niewiastą, przeto oboje, tj. Izaak i Rebeka, wysłali Jakuba do jej ojczyzny, do jego wuja, Labana, gdzie wysłużył sobie Rachelę i Lię (Rdz 29,20).


Szkolę tę urządziła Rebeka dlatego tak daleko od swego mieszkania, w kraju Heth, ponieważ Izaak miał wiele sporów z Filistynami, którzy mu często wszystko niweczyli. Osadziła człowieka ze swojej ojczyzny, Mezopotamii i swoją mamkę, która, jak mi się zdaje, była jego żoną. Uczennice mieszkały w namiotach i uczono je wszystkiego, co było potrzebne kobiecie w prowadzeniu domu koczującego pasterza. Uczyły się także obowiązków kobiecych, jakie były w rodzie i religii Abrahama. Miały ogrody i uprawiały pnące się rośliny, jak dynie, melony, ogórki i pewien rodzaj zboża. Miały owce wielkiego wzrostu, których mlekiem się żywiły. Uczono je także czytania, co im jednak, podobnie jak pisanie, bardzo trudno przychodziło. Pisano wtedy ciekawym sposobem na ciemnych, grubych płatach. Nie były to takie zwoje jak później, ale kora drzew, z których ją ściągano; na niej wypalano litery. Miały skrzyneczkę, z przedziałkami w zygzak; widziałam, że te przedziałki z wierzchu błyszczały, było w nich bowiem pełno rozmaitych znaczków z kruszcu, które w płomieniu rozgrzewały i wyciskały kolejno na korze. W ogniu tym jednak nie tylko rozgrzewały owe znaczki, lecz używały go także do gotowania, pieczenia, świecenia i zawsze sobie myślałam, że one wszystkie mają tu światło pod korcem. Sposób używania i obchodzenia się z tym ogniem był następujący: W naczyniu, przypominającym ozdobę na głowie niektórych pogańskich bożków, paliła się czarna masa, w której środku wywiercona była dziura, zapewne dla dopływu powietrza. Wokół naczynia były okrągłe, puste wieżyczki, w które wlewało się to, co się miało gotować. Nad kociołkiem z ogniem umieszczały rodzaj korca, u góry cienkiego i drobno dziurkowanego; na nim również wokoło były takie okrągłe wieżyczki, w których można było coś zagrzać. Prócz tego były na tym korcu naokoło otwory z zasuwkami. W którą stronę chciały mieć światło, tam wyciągały zasuwkę i tam też światło od płomienia padało. Otwierały zaś owe zasuwki zawsze z tej strony, skąd nie dochodził przeciąg, który w namiotach mógł dość często się zdarzać. Pod ogniskiem był także mały popielnik, w którym mogły piec cienkie placki, u góry zaś nad owym korcem gotowały w płytkich naczyniach wodę, którą spuszczały do kąpieli, do prania i gotowania. Mogły także na tym przyrządzie smażyć i piec. Naczynia te były cienkie i lekkie, mogły je więc z łatwością przenieść z miejsca na miejsce i jako niezbędne brały je ze sobą wszędzie w drogę. Ponad takim to właśnie kociołkiem rozpalano owe znaczki, czyli litery i wypalano na płatkach kory.

 


 

 

 

 

 


Kananejczycy mieli czarne włosy i byli ciemniejszej cery niż Abraham i jego rodacy. Ci byli barwy bardziejej żółtawej, z różowym odcieniem. Kanaanitki ubierały się inaczej niż Izraelitki. Miały one szatę z wełnianego, żółtego materiału długą aż do kolan, składającą się z czterech szmat, które były pod kolanami sprzączką ściągnięte i tworzyły rodzaj szerokich dwudzielnych spodni. Spodnie te nie obwijały bioder jak u Żydów, ale szerokimi fałdami po obu stronach pokrywały rozcięcia; w pasie były te spodnie także ściągnięte. Górna część ciała była podobnymi, podwójnymi szmatami przez plecy i piersi nakryta. Szmaty były na ramionach razem związane, tworząc rodzaj długiego szkaplerza, który po obydwóch bokach był otwarty, w pasie zaś sprzączką ściągnięty i przez nią się zwieszał. Tak więc ciało i biodra wyglądały jak szeroki worek, w środku związany, a pod kolanami nagle się urywający. Na nogach nosiły podeszwy i od stóp aż do kolan miały nogi obwiązane na krzyż rzemykami, spoza których wyglądała noga. Ramiona okrywały cienką, przezroczystą materią, która przy pomocy kilku połyskujących, metalowych obrączek nabierała kształtu rękawów, przylegających do ramion. Na głowie miały czapkę z małych piór, ostro złożonych w czubek, z którego opadał wstecz rodzaj pióropusza, zakończonego potężną kitą. Były pięknej budowy, ale znacznie mniej inteligentne od potomków Abrahama. Niektóre miały także jeszcze długie płaszcze, u góry węższe, a u dołu szersze. Niewiasty izraelskie nosiły najpierw owinięte okrycie na ciele, na tym długą szatę, jakby koszulę, a na wierzchu długą, z przodu zapinaną suknię. Głowę miały owiniętą welonem lub ubraną w karby lub zakładki jak teraz noszone bywają na szyi.


Widziałam także, czego się uczyły za czasów Rebeki. Uczono religii Abrahama o stworzeniu świata, o Adamie i Ewie, o ich wprowadzeniu do raju, o uwiedzeniu Ewy przez szatana, o upadku pierwszych rodziców przez przekroczenie nakazanej przez Boga wstrzemięźliwości. Przez spożycie zakazanego owocu powstały w człowieku wszystkie grzeszne żądze. Uczono je o tym, że szatan obiecywał pierwszym rodzicom Boską mądrość i poznanie, że jednak ludzie właśnie przez grzech stali się ślepymi, iż oczy ich jakoby bielmem zaszły, że poprzednia ich wiedza zaginęła i teraz muszą ciężko pracować, w boleściach rodzić i pokornie a mozolnie zdobywać wszelką wiedzę. Uczyły się także, że niewieście przyobiecany został syn, który zetrze głowę węża; dalej o Kainie i Ablu, o potomkach Kaina, jak zwyrodnieli i popsuli się, i jak synowie Boży zwabieni urodą córek ludzkich, połączyli się z nimi i jak bezbożny, gwałtowny ród olbrzymów z nich powstał, pełen czarnoksięskiej siły, złej umiejętności i sztuki, rodzaj, który wynalazł wszelkie ponęty i fałszywą mądrość, słowem wszystko, co do grzechu wabi, a od Boga odwodzi; tego uczył ludzi i tak ich uwiódł i popsuł, że Bóg postanowił zgładzić ich wszystkich z wyjątkiem Noego i jego rodziny. Ów ród miał na jednej wysokiej górze główną swą siedzibę i wspinał się coraz wyżej i wyżej, w potopie jednak góra ta zapadła się i utworzyło się z niej morze. Uczyły się dalej o potopie, o ocaleniu Noego w arce, o Semie, Chamie i Jafecie, o grzechu Chama, o ponownej złości ludzi przy budowie wieży Babel. Tę budowę, jej zburzenie, pomieszanie języków i nieprzyjazny rozdział ludów, zestawiano im znowu w związku z gwałtami owych złych potężnych, czarnoksięskich ludzi na wysokiej górze, przedstawiając to jako następstwo zakazanych prawem Bożym małżeństw. Przy wieży Babel uprawiano także czarodziejstwo i bałwochwalstwo.


W naukach tych ostrzegano młode dziewczęta przed wszelakim związkiem z czcicielami bałwanów, przed wszelkim czczym pożądaniem sztuk, czarnoksięstwa, pokus, rozrywek zmysłowych, przed złym strojem i przed wszystkim, co do Boga nie prowadzi, jako przed rzeczami, należącymi do grzechów, za które Bóg ludzi zgładził. Natomiast nakłaniano je do bojaźni Bożej, do posłuszeństwa, uległości i do wiernego, szczerego wypełniania wszystkich obowiązków życia pasterskiego. Uczono je także przykazań, które Bóg dał Noemu, np. aby nie jeść surowego mięsa. Uczono je, jak Bóg wybrał ród Abrahama, aby Swój wybrany naród z jego potomków utworzyć, z którego kiedyś ma się narodzić Zbawiciel i jak w tym celu Bóg wywiódł Abrahama z kraju Ur i od wszystkich go wyłączył, jak Bóg posłał do niego białych, jaśniejących mężów i ci objawili mu tajemnicę błogosławieństwa Bożego, że jego potomstwo stanie się większym nad wszystkie narody ziemi. O tej ustnie podawanej tajemnicy mówiono im w ogóle jako o błogosławieństwie, z którego przyjdzie zbawienie. Dalej uczyły się o Melchizedechu, jako również takim białym mężu, który ofiarował chleb i wino i Abrahama pobłogosławił; wreszcie o karze Bożej na Sodomę i Gomorę.


Gdy Jezus przyszedł odwiedzić tę szkołę, dziewczęta obliczały właśnie jako zadanie, czas przyjścia Mesjasza, i w obliczaniach tych wszystkie zgadzały się na czas obecny. W tej chwili wszedł Jezus do szkoły wraz z uczniami. Uczyniło to wstrząsające wrażenie. Jezus zaczął uczyć o tym i wykładał wszystko zrozumiale, mianowicie, że Mesjasz już jest, tylko nie poznany. Mówił o nieznajomym Mesjaszu i o zapowiadających Go, a obecnie już spełnionych znakach. O słowach: „Dziewica pocznie i porodzi syna" mówił ogólnikowo, dodając że to dla nich jeszcze za trudne do zrozumienia; mogą się cieszyć i uważać za szczęśliwe, że dożyły tego czasu, za którym patriarchowie i prorocy od dawna tęsknili. Mówił także o prześladowaniach i męce Mesjasza, tłumacząc miejsca dotyczące tych wydarzeń, aby zwróciły uwagę na to, co się na przyszłe święto Kuczek w Jerycho stanie. Mówił o cudach i o ślepym, którego miał uleczyć. Obliczył czas Mesjasza, mówił o Janie, o chrzcie i pytał czy i one chcą być ochrzczone? Wreszcie nauczał w przypowieści o zagubionej drachmie.


Dziewczęta siedziały w szkole z założonymi nogami, niekiedy z jednym kolanem podniesionym. Każda miała koło siebie ławeczkę, tworzącą kąt. Na jednej stronie opierały się na bok, na drugiej kładły przy pisaniu swe zwoje; często także stały, przysłuchując się.


W domu, do którego Jezus wstąpił, była także szkoła dla chłopców, rodzaj domu dla sierot, zakład wychowawczy dla osieroconych i z niewoli wykupionych żydowskich dzieci, które bez nauki żydowskiej wyrosły. W tej szkole brali jako nauczyciele czynny udział także faryzeusze i saduceusze; przyjmowano i dziewczęta, starsze z nich uczyły młodsze.

 

16


Gdy Jezus wchodził do szkoły, chłopcy mieli zadane obliczyć coś o Jobie i nie mogli z tym dojść do końca.


Jezus wyłożył im to i napisał wszystko kilkoma literami. Tłumaczył im także coś o mierze dwugodzinnej drogi, czyli o czasie, którego bliżej podać nie umiem i wykładał chłopcom wiele z księgi Joba, której historyczną prawdę niektórzy rabini zaprzeczali, a to dlatego, że Edomici, z których pokolenia pochodził Herod, drwili sobie z Żydów i szydzili z nich, że przyjmują za prawdziwe opowiadanie o jakimś człowieku z kraju Edom, o którym tam nikt nic nie wie. Jest to bajka, ułożona dla rozrywki Żydów, gdy byli na pustyni. Jezus wtedy opowiedział chłopcom historię Joba jako prawdziwą, a opowiedział ją jako prorok i nauczyciel dzieci, jakby widział wszystko przed sobą, jakby to była jego własna historia albo jakby mu ją sam Job był opowiedział. Nie mogli rozumieć, czy Jezus żył współcześnie z Jobem albo czy jest aniołem Bożym lub Bogiem samym. Chłopcom nie było to jednak bardzo dziwnym, zaraz bowiem odczuli, że Jezus jest prorokiem, zresztą wiedzieli, że także i o Melchizedechu nie wiedziano, kim on był. Mówił także w przypowieści o znaczeniu soli i o zgubionym synie. Wśród tego nadeszli faryzeusze i bardzo się złościli, że Jezus wszystko to, co w szkole mówił o Mesjaszu, do siebie przyrównuje.


Wieczorem tego dnia poszedł Jezus z Lewitami i dziećmi przed miasto. Większe dziewczęta prowadziły za sobą mniejsze. Jezus stawał chwilami, aż nadejdą i podczas gdy chłopcy szli dalej, uczył w pięknych przykładach z przyrody, biorąc je z różnych przedmiotów, o drzewach, owocach, kwiatach, pszczołach, ptakach, o słońcu, ziemi, wodzie, trzodach i robotnikach w polu. Prawdopodobnie uczył chłopców także niezrównanie pięknie o Jakubie i studni, którą tu wykopał; jak teraz żywa woda na nich spływa; co to znaczy studnię zatkać i zasypać, jak to czynili nieprzyjaciele Jakuba i Abrahama i stosował to do tych, którzy chcą stłumić naukę i cuda proroków, tj. do faryzeuszów.


Gdy Jezus na drugi dzień rano przyszedł do synagogi, już zastał tamtejszych faryzeuszów i saduceuszów i wiele zgromadzonego ludu. Otworzył zwoje i wykładał z proroków. Rozprawiali z Nim uporczywie, ale zawstydził ich wszystkich. Tymczasem przywlókł się aż przed drzwi synagogi człowiek mający porażone ręce i nogi; już długo tęsknił on za Jezusem i wreszcie udało mu się przyjść tu, którędy Jezus wychodząc, musiał obok przechodzić. Niektórzy faryzeusze gniewali się na niego i kazali mu ustąpić, a gdy tego uczynić nie chciał, usiłowali go wypchnąć. On jednak opierał się, jak tylko mógł, o drzwi, i spoglądał żałośnie za Jezusem, który stał na podwyższonym miejscu, oddzielony wielu ludźmi i był dość daleko. Jezus jednak zwrócił się ku niemu i rzekł: „Czego żądasz ode mnie?" Mąż ów odpowiedział: „Panie, błagam Cię, abyś mnie uzdrowił, gdyż możesz to uczynić, jeśli chcesz". Jezus rzekł mu: „Wiara twoja uzdrowiła cię, wyciągnij rękę ponad lud!" W tej chwili człowiek ów został uzdrowiony z dali, wyciągnął ręce i wielbił Boga. Jezus zaś rzekł: „Idź do domu i nie wywołuj zdziwienia!" Lecz on odpowiadając: „Panie, jakże mogę tak wielkie dobrodziejstwo zamilczeć ?" wyszedł i opowiadał to wszystkim ludziom. Przyszło więc wielu chorych przed synagogę, a Jezus wychodząc z synagogi uzdrawiał ich. Potem był na uczcie z faryzeuszami, którzy pomimo wewnętrznej złości, byli dla Niego na zewnątrz bardzo uprzejmi, byle Go tylko w czym podchwycić. Wieczorem Jezus także jeszcze uzdrawiał chorych.


Dotykając jakiejś sytuacji w naszym życiu, Pan Jezus wnosi w nią o wiele więcej niż współczucie i zrozumienie – wnosi przemianę. Zna nasze największe bóle. Widzi nasz płacz, nawet gdy inni go nie widzą. Może śmierć, choroba czy rozłąka odebrały nam bliską osobę? Może nasz pierwotny entuzjazm w służbie Pana ustąpił miejsca obojętności? Niezależnie od natury naszych cierpień, Pan Jezus chce umocnić nas swoją łaską i dać nam nową nadzieję. Chce wnosić życie tam, gdzie panuje śmierć, światło tam, gdzie panuje ciemność, miłość tam, gdzie panuje pustka. Kiedy wyciąga rękę, aby dotykać różnych dziedzin naszego życia, zostajemy wprowadzeni w nowy rodzaj modlitwy – w modlitwę uwielbienia, adoracji i dziękczynienia. W ten sposób powoli, stopniowo stajemy się uczestnikami życia Pana Jezusa i Jego miłości.