Herod i jego żona byli w Machaerus. Widziałam, że Herod kazał Jana Chrzciciela przed siebie zawezwać. Herod siedział w wielkiej sali w pobliżu więzień, otoczony strażą, urzędnikami, uczonymi, a w szczególności herodiadami i saduceuszami. Jana wprowadzono przez ganek do sali, gdzie stanął przed wielkimi otwartymi drzwiami pomiędzy strażą. Widziałam żonę Heroda, jak z bezczelnością i szyderstwem koło Jana przemknęła się do sali i usiadła na wysokim siedzeniu. Kobieta ta miała inny wygląd twarzy, niż przeważna część żydowskich kobiet. Wszystkie kształty były bardzo ostre i szpiczaste, głowa nawet była szpiczasta. Twarz i całe zachowanie były w ciągłym poruszeniu. Była pięknej postaci, lecz suknie miała rażące, przesadne i obciskające. Dla każdego niewinnego człowieka była wstrętną, a jednak nęciła oczy wszystkich ku siebie.
Herod pytał Jana, aby mu jasno powiedział, co myśli o Jezusie, który takie rozruchy powoduje w Galilei; kto On właściwie jest? czy On teraz przyszedł na jego miejsce? Słyszał wprawdzie, że Jan o Nim przepowiadał, ale nie przykładał do tego większej wagi, więc chce, aby mu jeszcze raz swoje zdanie dokładnie powiedział, człowiek ten bowiem prowadzi dziwne mowy, mówi o jakimś królestwie, nazywa siebie w porównaniach synem królewskim itd., a przecież jest tylko synem ubogiego cieśli. Jan tedy podniesionym głosem i zupełnie tak jakby przemawiał przed zgromadzonym ludem, dał świadectwo o Jezusie, mówiąc że jest tylko przygotowującym drogi Jezusowi, że jest niczym wobec Niego, że takiego człowieka i proroka nie było i nie będzie, jakim On jest, że jest Synem Ojca, Chrystusem, Królem królów, Zbawicielem i Odnowicielem Królestwa, że żadna potęga nie jest nad Jego potęgę, że jest Barankiem Bożym, który wziął na Siebie grzechy świata itd. Tak mówił o Jezusie, głośno wołając, siebie zaś zowiąc Jego posłańcem, przygotowującym drogi Jego i najniższym sługą. Mówił to wszystko z takim natchnieniem i z tak niezwykłym uniesieniem, że Herod wpadł w wielki strach, a w końcu zatkał sobie uszy. Po czym rzekł do Jana: „Wiesz, że jestem ci przychylny, ale mówisz tak, że przeciwko mnie lud buntujesz, potępiasz bowiem moje małżeństwo. Jeśli twoją niewczesną i przewrotną gorliwość poskromisz i przed ludem mój związek uznasz, puszczę cię na wolność i będziesz mógł pójść uczyć i chrzcić. Wtedy podniósł Jan głos z wielką powagą i strofował Heroda za jego życie publiczne, mówiąc: „Znam twój sposób myślenia i wiem, że poznajesz słuszność i drżysz przed sądem; ale wplątałeś się w sidła i pogrążony jesteś w więzach wszechświata". Złość kobiety przy tych słowach była nie do opisania, a Herod popadł w taką trwogę, że Jana czym prędzej kazał wyprowadzić. Polecił przenieść go do innego więzienia, które by nie miało widoku na zewnątrz, tak że lud nie mógł go już słyszeć.
To przesłuchanie przeprowadził Herod z obawy przed rozruchami ochrzczonych i z powodu wiadomości, jakie herodianie rozgłaszali o cudach Jezusa.
W całym jednak kraju mówiono głośno o straceniu w Jerozolimie kilku cudzołożników, których herodianie przywieźli z Galilei. Mówiono, że małych przestępców tracą, a wielkich puszczają wolno i że właśnie ci oskarżyciele, herodianie, są Herodowi przychylni, a Herod za to właśnie Jana więzi, że go o cudzołóstwo obwinia. Skutkiem tego Herod sposępniał. Widziałam, jak owych cudzołożników sądzono. Czytano im ich występki i strącano ich na podwórzu do wąskiego lochu, na którego brzegu stali. Upadali na nóż, który im podrzynał gardło, a stojący na dole w sklepieniu miejscy słudzy odciągali zwłoki na bok. W lochu była maszyna, na którą owi cudzołożnicy wpadali. Było to w okolicy, w której potem stracono Jakuba.
Także następnego dnia uczył Jezus jeszcze wśród robotników, gdy Andrzej, Jakub i Jan do Niego przyszli. Natanael był w swoim domu na przedmieściu pod Gennabris. Jezus opowiedział uczniom, że wnet pójdzie przez Samarię nad Jordan na miejsce chrztu. Niedaleko od pola, na którym uczył, była studnia Dotaim, przy której sprzedano Józefa.
Ludzie pytali tu Jezusa, czy dobrze czynią że żywią ubogich, kulawych robotników, którzy już pracować nie mogą. Jezus odpowiedział, że czynią swoją powinność; lecz nie powinni się tym chwalić, gdyż straciliby prawo do nagrody. Potem chodził po chatach tychże chorych, uzdrowił wielu z nich i odesłał do nauki i pracy. Oni też to czynili, chwaląc Boga.
Stąd poszedł Jezus do Gennabris na szabat do synagogi. Gennabris było prawie tak wielkie jak Monaster, leżało może o godzinę drogi na wschód od wyżyny, na której był Jezus, na pochyłości wśród ogrodów, zakładów kąpielowych i miejsc uroczych. Z tej strony, którędy Jezus przyszedł, było miasto otoczone głębokimi rowami z wodą. Po półgodzinnej drodze przyszedł Jezus z uczniami do murów i bram wież w obrębie miasta. Zgromadziło się tu wielu uczniów w okolicy; z Jezusem przyszło także ze dwunastu, a w mieście było wiele faryzeuszów, saduceuszów i herodianów, którzy na szabat tu przybyli. Postanowili sobie, chytrymi pytaniami Jezusa w mowie podchwycić; mówili ludzie pomiędzy sobą, że w mniejszych miejscowościach jest to trudniej, tam bowiem jest Jezus odważniejszy niż tu; cieszyli się więc i byli pewni wygranej. Ludzie tu obecni, przez nich przygotowani, zachowywali się całkiem spokojnie, nie okazując przy przybyciu Jezusa żadnego wrażenia. Jezus wszedł więc w spokoju do miasta, a uczniowie umyli Mu przed synagogą nogi. Uczeni i lud zgromadzili się już w synagodze. Przyjęto Go bez okazałości, z udanym uszanowaniem i dozwolono Mu czytać z księgi i wykładać. Czytał więc z Księgi Izajasza jedno zdanie po drugim z rozdziału 54, 55, 56 i wykładał. Była tam mowa o tym, jak Bóg Swój kościół znów postawi, jak go wspaniale zbuduje, jak wszyscy będą przychodzić doń pić wodę, a ci, którzy pieniędzy nie mają, przychodzić będą jeść chleb. Żydzi usiłują — mówił dalej — w synagodze się nasycić; lecz tu nie ma chleba, a słowo Jego ust, Mesjasza, dokona swego dzieła. W Królestwie Bożym, w Kościele, będą działali i obcy, poganie i będą przynosili owoce wiary. Pogan nazywał rzezańcami, ponieważ nie mają udziału w rodowodzie Mesjasza jak Patriarchowie. Bardzo wiele z tego, co mówił, odnosił do swego Królestwa, do Kościoła i do nieba. Porównywał także obecnych nauczycieli żydowskich z niemymi psami, które nie są czujne, tylko się tuczą, żrą i zbytkują, zmierzając tym także do herodianów i saduceuszów, którzy tylko czatują potajemnie i nie szczekając, napadają ludzi, a nawet samego pasterza. W ogóle nauczał bardzo ostro i trafnie.
Na koniec czytał im z Księgi Powtórzonego Prawa (Pwt11, 29 i nast.) o błogosławieństwie na Garizim i Hebal, dodając wiele o przykazaniach i o kraju obiecanym. A wszystko to stosował do Królestwa Bożego.
Jeden z herodianów, pełen szacunku, przystąpił do Jezusa, pytając jak wielką będzie liczba tych, którzy wejdą do Jego Królestwa. Chcieli go tym pytaniem schwytać, bo skoro wszyscy przez obrzezanie mają w tym królestwie mieć udział, to dlaczego Jezus mówił tu o poganach i trzebieńcach, a tyle Żydów wykluczał. Jezus jednak nie załatwił tego pytania zaraz wyraźną odpowiedzią, lecz mówił najpierw o rzeczach, w dalszym związku będących i dopiero na końcu dał odpowiedź, która owo pytanie całkiem rozwiązała. A mianowicie odpowiedział, pytając nawzajem, mniej więcej w ten sposób: Ile weszło z pustyni do Kanaan? czy wszyscy nie przechodzili przez Jordan? iluż tedy kraj posiadło? czy go kiedy całkiem zdobyli? czy i teraz jeszcze nie muszą się nim w znacznej części dzielić z poganami? czy nigdy i z żadnego w nim miejsca nie byli zeń wygnani? Mówił także, że żaden nie wejdzie do Jego Królestwa tylko wąską drogą i oblubieńczymi drzwiami. Otrzymałam wyjaśnienie, że jest to Kościół i Maryja. W Kościele rodzimy się przez chrzest do nowego żywota, z Maryi narodził się Oblubieniec, który przez Nią wprowadza nas do Kościoła, a przezeń znów do Boga. Wejściu przez drzwi oblubieńcze przeciwstawiał wchodzenie drzwiami bocznymi. To porównanie było podobne do tego o dobrym pasterzu i najemniku (J 10, 1), przy czym także powiedział: „Tylko przez bramę, którą Ja jestem prowadzi wejscie" Słowa Jezusa na krzyżu przed śmiercią, w których Maryję, matką Jana, a Jana synem Maryi nazywa, mają ukryte znaczenie, odnoszące się do owego powtórnego odrodzenia, i wzajemnie przez śmierć Jezusa.
Tego wieczora nie mogli Jezusa w niczym podchwycić i dlatego przygotowali sobie to dopiero na koniec szabatu. Rzecz dziwna; gdy są razem, to mają wiele rozumu i słów, w jaki sposób Jezusa podchwycić w Jego naukach; ale gdy jest On obecny, nie wiedzą co i jak powiedzieć, owszem są zdumieni, a częściowo nawet przekonani, ale pełni złości.
Jezus wyszedł z synagogi całkiem spokojnie, a oni zaprosili Go na ucztę do jednego faryzeusza, gdzie także nic wskórać ani podchwycić Go nie mogli. Jezus opowiadał tu przypowieść o uczcie, na którą Pan zaprasza gości na oznaczony czas, potem zaś drzwi się zamyka, a ci którzy nie są jeszcze gotowi, nie będą wpuszczeni.
Stąd po uczcie udał się Jezus z uczniami na spoczynek do domu pewnego faryzeusza, zaznajomionego z Andrzejem. Był to sprawiedliwy człowiek, on to bowiem rzetelnie bronił uczniów, między którymi był także Andrzej, stawionych tu przed sąd po czystości Paschy. Był on od niedawna wdowcem, nie był jeszcze stary i wkrótce przystał do uczniów. Nazywał się Dinokus albo Dinotus, a jego dwunastoletni syn, Jozafat. Dom jego leżał za miastem, w zachodniej jego stronie. Jezus przyszedł do miasta od południa, gdyż szedł na dół wzgórzem przez pola ku Dotaim, bardziej na południe niż Gennabris, a następnie pod kątem znów tam powrócił. Dom faryzeusza leżał po zachodnie,j a mieszkanie Natanaela po północnej stronie ku Galilei.
Po owym przesłuchaniu, posłał Herod urzędników do wzburzonego ludu, którzy mu łagodnie przedstawiali, aby się o Jana nie troszczyli, lecz spokojnie do domu rozeszli, gdyż Janowi nie dzieje się żadna krzywda i uprzejmie się z nim obchodzą. Mówili oni, że Herod chce go tylko mieć bliżej siebie, a przez swoje wzburzenie mogą tylko złe światło na niego rzucić i położenie jego pogorszyć. Kazali się im więc rozejść do domów, a Jan i tak wkrótce zjawi się i dalej chrzcić będzie. Ponieważ równocześnie posłańcy Jezusa i uczniowie Jana z tym poleceniem przybyli, więc się lud powoli rozszedł. Herod jednak pozostawał w wielkiej trwodze i niepokoju. Stracenie cudzołożników w Jerozolimie przypomniało ludowi cudzołożny związek Heroda i lud głośno szemrał, że trzyma Jana w więzieniu za to, że powiedział prawdę i stanął w obronie prawa, według którego tamci w Jerozolimie na śmierć skazani zostali. W dodatku dochodziły go słuchy o naukach i czynach Jezusa w Galilei, i że teraz chce Jezus przyjść w dolinę nad Jordan i tu nauczać. Był więc w wielkiej obawie, że to jeszcze więcej podburzy niespokojny lud i w tej trwodze zwołał faryzeuszów i herodianów, by się z nimi naradzić, co czynić, aby Jezusa powstrzymać. Stanęło na tym, że ośmiu z nich wyśle do Jezusa i ci jasno dadzą Mu do zrozumienia, żeby ze swymi naukami i cudami pozostał w Górnej Galilei z tamtej strony jeziora, a nie przychodził wcale nad Jordan, do kraju Heroda. Mieli Go jeszcze dla pewniejszego skutku ostrzec przykładem Jana, inaczej bowiem Herod bardzo łatwo byłby zmuszony uwięzić i Jego, tak jak uwięził Jana. Poselstwo to odeszło zaraz do Galilei.
Na drugi dzień rano uczył Jezus bez większych przeszkód w synagodze, gdyż dopiero po południu podczas nauki chcieli wszyscy na Niego napaść. Uczył znowu na przemian z Izajasza i 5 księgi Mojżesza. Korzystając także ze sposobności, mówił Jezus wiele i nauczał o należytym święceniu szabatu. Chorzy tego miasta nie mieli odwagi prosić Go o pomoc, tak byli lękliwi.
Jezus mówił głośno, tak, aby szpiedzy Heroda słyszeli o jego wysłannikach do Niego. „Gdy wrócą, niech powiedzą lisom, by zawiadomili lisa (Heroda) aby się z Jego powodu nie trwożył; może on bez przeszkody dalej swoje działania prowadzić i co zamierzał, na Janie wykonać. Nie będzie się zresztą wcale nim krępował i będzie uczył wszędzie dokąd Go posłano, w każdej okolicy, a więc i w Jerozolimie, gdy potrzeba tego wymagać będzie. Zadanie Swoje spełni i z niego Ojcu Niebieskiemu zda sprawę". Faryzeusze, słysząc to, bardzo się złościli.
Po południu wyszedł Jezus z uczniami z domu faryzeusza Dinota na przechadzkę, a gdy przyszli przed bramę domu Natanaela, wszedł Andrzej do domu i zawołał go. Natanael przedstawił tu Jezusowi swego krewnego, jeszcze bardzo młodego, któremu chce oddać swoje zajęcie, aby mógł całkowicie pójść za Jezusem. Zdaje mi się, że już teraz w rzeczy samej się uda z Jezusem.
Po tej przechadzce poszli do miasta, w którym z tej strony była synagoga. Mniej więcej dwudziestu biednych, chorych z pracy najemników, dowiedziało się, że Jezus uzdrowił podobnych im chorych na polu żniwa. Pełni więc nadziei, że podobnej dostąpią łaski, przywlekli się do miasta i przed synagogą stanęli w rzędzie, by prosić o pomoc. Jezus przeszedł przed nimi pocieszając ich, a widząc ich prośby, polecił im aby jakiś czas byli cierpliwymi. Zaraz za Jezusem postępowali uczeni, rozgniewani, że jacyś obcy odważyli się prosić Jezusa o uzdrowienie, skoro udało się im wszystkich chorych w mieście od tego powstrzymać. Ofuknęli więc szorstko biednych ludzi, nadając temu jednak pozór dobrego zamiaru i wezwali ich aby natychmiast odeszli i nie robili tu zgiełku i zaburzeń, Jezus bowiem ma ważniejsze sprawy z nimi omówić i nie jest teraz pora chorymi się zajmować. Ponieważ jednak ci wynędzniali ubodzy nie mogli natychmiast się z miejsca ruszyć, więc kazali ich rozpędzić.