Historia lubi się powtarzać i kołem się toczy. Takie małe wyprawy krzyżowe, krucjaty, walka z krzyżem na ramieniu, nienawiści i podziały rozpoczęły się już teraz. W trzech punktach to pokażę:
1. Grupa posłów, bo nie wierzę w to, by jedna posłanka odważyła się tak mocno piętnować ludzi, którzy chcą żyć w zgodzie bądź to ze swoim sumieniem, bądź to swoimi obyczajami, oczywiście jeżeli nie zagraża to zdrowiu czy życiu innego człowieka, mówi tak: „Powinniśmy wymagać od ateistów, prawosławnych czy muzułmanów oświadczeń, że znają i zobowiązują się w pełni respektować polską Konstytucję i wartości uznawane w Polsce za ważne, niespełnianie tych wymogów powinno być jednoznacznym powodem do deportacji”.
Słońce świeci jednakowo dla wszystkich i nie nam osądzać, czy inne religie są złe. Czy akurat my postępujemy zgodnie z wolą Pana Jezusa? Gdyby tak nie było to Pan Jezus by nie powtarzał często przypowieści o miłościwym Samarytaninie. Pan Jezus uczy w tej przypowieści, że każdy człowiek ma wybór i w określonej sytuacji może różnie się zachować. Można wybrać postawę nienawiści i czynić jak zbójcy, można być obojętnym jak kapłan i lewita, a można również wybrać miłość i dobro jak Samarytanin. Naturalnie tylko ostatnia postawa jest godna naśladowania i będzie nagrodzona na Sądzie Ostatecznym, bo przecież wszyscy ludzie zasługują na wsparcie, współczucie i pomoc.
Nieraz sobie myślę, że człowiek w hierarchii stoi wyżej niż Aniołowie Boży czy ciemności, Święty Anioł nie może uczynić zła, Diabeł natomiast nie może uczynić nic dobrego, człowiek za to ma możność wyboru, ma nieograniczone możliwości, przecież Pan Bóg uczynił człowieka na Swój obraz i Swoje podobieństwo i tu dopiero zaczynają się "schody".
Ja zawsze się pytam: i co dalej? Jeden z rozmówców mówi: dorobiłem się, mam dobrą pracę, samochód, ładne mieszkanie, kupę kasy, a pytam się znowu i co dalej, odpowiedź brzmi, będę miał dobrą emeryturę, bogate życie na przyszłe lata, i co dalej pytam, no czeka mnie starość – pada odpowiedź, drążę temat i co dalej, no pewnie umrę, ja się tylko Pana Boga boję, i co dalej – konsternacja i pada odpowiedź, pewnie Sąd Boży, tak mnie uczono kiedyś na religii i zadaję przedostatnie pytanie i co dalej? Cisza, a pytam, co z twoim sumieniem, przecież to ono będzie cię oskarżać. Brak odpowiedzi. Pytam dalej, a czemu ty się boisz Pana Boga, przecież Pan Bóg jest samym Dobrem jest Miłością, to jest tak jak w kochającej się rodzinie, czy żona ma się bać męża, mąż żony, dziecko rodziców, przecież tam panuje miłość, a miłość niczego się nie lęka, wszystko przetrwa. Ty się też Szatana nie bój, bo on ci bezpośrednio nic nie może zrobić, ty się bój jego kłamstw, jego przebiegłości. Diabeł będzie tak omotywał, tak drążył do złego, że człowiek może ulec jakiejś słabości. I tego się właśnie trzeba bać.
Jest owszem coś takiego jak bojaźń Boża, ale to nie ma nic wspólnego z baniem się Pana Boga. Papież Franciszek na jednej katechez tak mówił o bojaźni Bożej: "Dar bojaźni Bożej, o którym dziś mówimy, zamyka serię katechez o siedmiu darach Ducha Świętego. Nie oznacza on lękania się Boga: wiemy dobrze, że Bóg jest Ojcem, że nas miłuje i pragnie naszego zbawienia i zawsze przebacza, zawsze! Dlatego nie ma powodów, aby się Go lękać! Bojaźń Boża natomiast jest darem Ducha, który przypomina nam, jak bardzo jesteśmy mali przed Bogiem i Jego miłością oraz że naszym dobrem jest pokorne, naznaczone szacunkiem i ufnością, zdanie się w Jego ramiona. To właśnie jest bojaźnią Bożą: powierzenie się dobroci naszego Ojca, który tak bardzo nas kocha".
Przyszły mi na myśl dwa przykłady:
a) Jedzie człowiek spokojnie samochodem, nagle z bocznej drogi wyskakuje inny pojazd zajeżdżając nam tę drogę. Następuje ostre hamowanie. Ja to mam zwyczaj pogrożenia palcem, wszystko dobrze jak gość podniesie rękę w geście przeprosin, może ma jakieś kłopoty, może się zamyślił, różne są w życiu przyczyny. Gorzej jak taki gość pokaże środkowy palec, a wtedy wszystkie emocje wychodzą z człowieka, a niecenzuralnych słów przy tym tyle, że szewc to by się za głowę złapał. I wszystko dobrze dopóki nie będzie tego przedostatniego pytania co dalej? Sumienie zapyta, bardzo wyzywałeś tego człowieka, obrażałeś go, upodliłeś go do takiego stopnia, że niżej się nie da, a bo mi drogę zajechał i pokazał mi środkowy palec zamiast przeprosin, a ty co zrobiłeś, dokonałeś jeszcze większego grzechu niż on, odpowiedziałeś złem na zło, a powinieneś ten temat przemilczeć.
b) Drugi przykład, dawać proszącemu czy żebrzącemu na ulicy jałmużnę czy nie? Odwieczne pytanie. Powiedzmy, że w przeciągu roku może nas to spotkać pięć razy. A bo ja go znam, on to przepije, a niech mu opieka daje, ja mam komu dawać, mam dzieci, niech idzie do pracy. Takich stwierdzeń jest wiele. Ale co będzie jak ten piąty przypadek, będzie rzeczywiście potrzebował na jedzenie, gdyż z głodu może umrzeć. I tu jest to przedostanie pytanie, co dalej? Sumienie oskarża, byłem głodny i nie dałeś mi jeść, umarłem z tego powodu i masz życie ludzkie na swoim sumieniu. I niedobrze, zbierze się takich kilka złych czy dobrych przykładów i wtedy jest to już ostatnie pytanie: co dalej? Ano piekło albo niebo. A jak wybrnąć z sytuacji dawać jałmużnę czy nie dawać, myślę, że trzeba podejść do każdego z tych żebrzących i zapytać, czy jesteś głodny, pójdę ci kupię coś do jedzenia, odpowiedź może być różna, oj daj pan ze 2 zł to sobie sam pójdę i coś kupię i taka odpowiedź daje coś już do myślenia, wtedy trzeba krótko zapytać, co, na piwo potrzebujesz, nooooooooo tak, pada odpowiedź. Sytuacja jest jasna, niech na to piwo pójdzie i sobie zarobi. I tak może być do piątego żebrzącego, który stwierdzi, że jest głodny i zje coś. Wtedy bez żalu można mu dać tą jałmużnę, nawet gdyby to był podstęp, ale tego się nie wie, to człowiek ma wtedy czyste sumienie, gdyż ten potrzebujący wyraził chęć zjedzenia zakupionego jedzenia i w przedostatnim: co dalej, sumienie stwierdza, że byłem głodny i dałeś mi jeść, czyli sumienie nie tylko nas oskarża ale nas też broni.
Oczywiście, nie zawsze możemy przewidzieć to dobre rozwiązanie, ale póki człowiek żyje ma możność zadośćuczynienia za swoje przewinienia. Może to być uśmiech do drugiego człowieka, podanie ręki, magiczne słowo "przepraszam", spowiedź święta, uczynienie coś dobrego. Jest bardzo dużo sposobów, by chociaż częściowo złagodzić napięcie powstałe w wyniku błędnego rozpoznania swojego czynu. Przy przedostatnim: co dalej, takiej szansy nie będzie. Staniemy sam na sam ze swoim sumieniem.
Jest też stwierdzenie, a jak nie ma drugiego życia po życiu. Skąd o tym wiemy? Jest taka mądra księga, a mianowicie "Pismo Święte". Ono w swojej naturze, a nawet w swojej nazwie jest "Święte" czyli prawdziwe, bez żadnych kłamstw i tu możemy czerpać wiedzę.
Ja wychodzę z takiego założenia:
Jeżeli człowiek żyje bez wiary, przykazań, a okaże się, że jest to drugie życie, wtedy jest wielka żałość. Ale jeżeli przestrzega zasad wiary, a okaże się, że nie ma drugiego życia, to nic człowiek nie straci, nikt go nie będzie pomścił, że uczynił tyle zła, zostanie w pamięci jako ten dobry człowiek i to jest wtedy fajne.
2. Krzyż ma swoje miejsce – to jest Kościół. Może też być wyniesiony na ulice z Kościoła, ale w szczególnych przypadkach, są to uroczystości kościelne, pochówki, kolęda, tam gdzie jest niesiony Przenajświętszy Sakrament, pielgrzymkach i wszędzie tam, gdzie ten krzyż jest naprawdę adorowany. Krzyże mają też swoje miejsce na cmentarzach, rozdrożach dróg, w miejscach upamiętniających ważne wydarzenia, egzorcyzmach.
Myślę, że mogę tu wyrazić tylko swoją opinię na temat krzyża, a właściwie jego strojenia. To jest wzniosły cel i zaszczytna idea i może to efektownie wygląda, ale krzyż nie służy do umieszczania na nim żadnych napisów, przedmiotów, rzeczy czy innych symboli. Na krzyżu umieszczone mogą być suplikacje: „O Jezu nasz miłosierdzia”, „Przez krzyż i mękę Twoją oddal od nas karę srogą!”, „Na uproszenie u Pana Boga łaski”, „Jezu, ufam Tobie” i podobne oraz postać Pana Jezusa „męża pełnego boleści" - oto obraz jaki mamy zwykle przed oczyma mówiąc o krzyżu. Krzyż Pana Chrystusa jest drzewem życia, a dokonane na nim misterium w przedziwny i paradoksalny sposób przez śmierć przyniosło nam życie. I tak należy chyba to pojmować, a umieszczanie na krzyżu innych motywów odsuwa znaczenie krzyża na dalszy plan.
W dzisiejszej dobie takiego poglądu świata, że wszystko co ładne, młode, ozdobione, takiego zapatrywania się w piękno, czy znowu jak niesiemy krzyż z myślą, ze jesteśmy prawdziwymi chrześcijanami i machamy tymi krzyżami na lewo i prawo jak maczugą na różnego rodzaju manifestacjach, a mało bez czego możemy tymi krzyżami uderzać, co często widać na zdjęciach i filmach, to dajemy szatanowi mocną pożywkę w postaci wejścia w umysły tych ludzi, a co przez to idzie, nienawiść do drugiego człowieka, który może ma inne zapatrywania.
3. To jest krótki opis ale jakże wymowny. Kraj podzielony to naród skłócony. Naród skłócony to naród zwaśniony. Naród zwaśniony to – WOJNA.
A tak nie wolno, chcąc zachować spokój duszy i nie być zaskoczonym pytaniem i co dalej? Musimy szanować siebie nawzajem. W tym wszystkim jest optymistyczna prognoza. A mianowicie Pan Jezus powiedział:
„Królestwo niebieskie jest nam także obiecane, jeśli tylko będziemy spełniać przykazania Boże; a kraj to o wiele wspanialszy, niż ten, który w porównaniu z nim jest pustynią; słuchajcie więc i znoście z poddaniem wszystko, co Bóg na was ześle. Nie szemrajcie, abyście mogli osiągnąć Królestwo Niebieskie, nie wątpcie w jego wspaniałość, jak Izraelici na pustyni; wreszcie, że jest tam o wiele lepiej, niż tu, że to kraj niewypowiedzianie wspaniały. Miejcie to zawsze silnie w pamięci i zasługujcie sobie na to trudem i pracą".
Można by rzec, że nie ma takich słów Pana Jezusa w Piśmie Świętym, czy wiele innych sytuacji lub zdarzeń, czy nawet samych wypowiedzi, które opisuje Klemens Brentano w widzeniach Świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich w zapiskach „ Żywot i bolesna męka Pana naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi”, ale ewangeliści sami mówią, że Pan Jezus wiele jeszcze mówił i działał, co nie jest zapisane w Ewangeliach. Zresztą nie są i nie były to żadne rzeczy nadzwyczajne, ważne, tylko zwykłe zdarzenia z życia codziennego. Czyż ewangeliści musieli je uwidoczniać? Pisali tylko o tym, co im było potrzebne do osiągnięcia celu, jaki sobie założyli. Także wszystkie dodatkowe zdarzenia i treści, które wypowiedział Pan Jezus w objawieniach, nie zawierają nic przeciwnego Pismu Świętemu, a nawet w wielkiej obfitości szczegółów, nie znajdujemy w tych objawieniach nic, co by się sprzeciwiało nauce Kościoła.
Pan Bóg zesłał nam przez objawienia Katarzyny Emmerich misję, by ożywić gasnącą już wiarę w sercach wiernych, by przywieść zbłąkanych na drogę opamiętania i miłości Bożej. Ale wiem jedno, że nikt w historii Kościoła nie otrzymał łaski poznania tych największych tajemnic Bożego Miłosierdzia jak Katarzyna Emmerich. Są owszem inne objawienia, ale odnoszą się tylko do pewnych epizodów z życia Pana Jezusa. Dzieło to uzyskało kościelną aprobatę a tym samym pozwolenie na druk.
Jestem dumny z tego, że tak wspaniałe dzieło mogłem ozdobić walorami filatelistycznymi. W „Epopei Przymierza” starałem się by różne zdarzenia tymi walorami również opowiedzieć. Zresztą chyba niemal wszystkie walory filatelistyczne wydawane są na kanwie Pisma Świętego, także w tych walorach nie ma nic co by było niezgodne z nauką Kościoła.
Na zakończenie chciałem przybliżyć prawdę, że każdy bez wyjątku człowiek, może zostać zaliczony w poczet świętych. Przedstawię kilka postaci, których heroizm wzniósł się na najwyższe schody życia ziemskiego, a których łączy opieka nad ubogimi.
Św. Elżbieta Węgierska urodziła się w 1207 roku w Bratysławie w rodzinie królewskiej. Jej ojcem był Andrzej II, król Węgier. Już jako czteroletnia dziewczynka zamieszkała w Wartburgu i została zaręczona z Ludwikiem IV, późniejszym landgrafem Turyngii. Mając czternaście lat wyszła za niego za mąż. Bóg obdarzył ich trójką dzieci. W 1227 roku, w czasie wyprawy krzyżowej, umarł jej mąż. To bolesne doświadczenie jeszcze bardziej otworzyło Elżbietę na życie duchowe i pogłębioną relację z Bogiem. Zostawszy wdową w wieku dwudziestu lat, poświęcała wiele czasu na wychowanie dzieci, modlitwę i uczynki miłosierdzia. Przeniosła się do Marburga, gdzie ufundowała szpital, w którym sama posługiwała chorym. Z wielką dbałością opatrywała rany chorym na trąd, leczyła kalekich. Rozdała pokaźną sumę pieniędzy ubogim i pokrzywdzonym. Najbliższa arystokratyczna rodzina uznała jej postępowanie za szaleństwo. Ona jednak coraz bardziej pragnęła całkowicie oddać się Bogu, dlatego powierzając swoje dzieci opiekunom, w 1228 roku Elżbieta złożyła ślub wyrzeczenia się świata i stała się tercjarką św. Franciszka. Biedaczyna z Asyżu był dla niej wzorem, dlatego szpital, który założyła, nosił jego imię. Od niego uczyła się wzgardy dla ziemskich bogactw oraz wrażliwości wobec ubogich. Najbiedniejszych i odrażających sadzała do swego stołu. Zmarła 17 listopada 1231 roku, wyczerpana surowymi pokutami i wytężoną pracą w szpitalu przy posługiwaniu chorym. Zaledwie cztery lata później kanonizował ją papież Grzegorza IX. Do jej grobu przybywali pielgrzymi, którzy otrzymywali łaski cudownego uzdrowienia. "Święta Elżbieta przedstawiana jest w stroju królewskim albo z naręczem róż w fartuchu. Powstała bowiem legenda, że mąż zakazał jej rozdawać ubogim pieniądze i chleb. Gdy pewnego razu przyłapał ją na wynoszeniu bułek w fartuchu i kazał jej pokazać, co niesie, zobaczył róże, mimo że była to zima. Jej atrybutami są także: kilka monet i różaniec".
PHILIP HERMOGENES CALDERON (1833 - 1898). "Wyrzeczenie" to jego obraz z 1891 roku przedstawiający akt wyrzeczenia młodej św. Elżbiety Węgier przed krucyfiksem, nago i pod modlitewnym spojrzeniem mnichów i mniszek. W języku niemieckim jej imię widziane jest jako Święta Elżbieta z Turyngii, ponieważ jest księżniczką Turyngii.
Zanim została zakonnicą, przeszła przez kryzys duchowy, rozdarty przez potrzebę wyrzeczenia się świata, a zatem i jej dzieci, aby spełnić swoje pragnienie służenia Panu Bogu. Elżbieta w końcu obiecała, że "nago i boso" podąży za swoim "nagim Panem".
W Wielki Piątek, gdy ołtarze były obnażone, położyła swoje ręce na ołtarz w kościele jej miasta, który przekazała Braciom Mniejszym i w obecności niektórych braci zrezygnowała z więzi z rodzicami, z dziećmi, wyrzekła się własnej woli, całego przepychu świata i wszystkiego, co Zbawiciel w Ewangelii radził się wyrzec. [(Mt 19, 29) „I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy.”]
Medal 800. Geburtstag Elisabeth von Thüringen (800. urodziny Elżbiety z Turyngii)
Rok produkcji 2007
Średnica: 32,5 mm
Wydanie: 100 000 szt.
Mennica Berlińska
Rewers: herby niemieckich firm menniczych
Według producenta srebra 500
Waga 12 g
Młodość Świętej Elżbiety Węgierskiej
Św. Jan Boży urodził się 8 marca 1495 roku w portugalskim Montemoro Novo, w rodzinie Andrzeja i Teresy - ubogich i bogobojnych chłopów, zajmujących się wypasem owiec. Pewnego dnia w domu jego rodziców zatrzymał się mężczyzna, a następnego ranka rodzice Jana nie znaleźli ani gościa ani swojego ośmioletniego syna. Kilka miesięcy później jego matka zmarła z tęsknoty, a ojciec porzuciwszy rolę wstąpił do franciszkanów. Tajemniczy nieznajomy porzucił chłopca w hiszpańskim Oropresa, zostawiając go rodzinie hrabiowskiego rządcy, Franciszka Mayorala. Mały Jan pomagał wypasając owce. Przybrana rodzina pokochała chłopca i dbała o jego rozwój duchowy. Kiedy król Karol V Habsburg ogłosił wojnę z Francją, Jan zaciągnął się do armii. Żołnierskie życie przytłumiło w dwudziestodwuletnim młodzieńcu wyniesione z domu uczucia religijne. Zdziczał i oddał się rozpuście. Został wyrzucony z wojska za niedopilnowanie składu splądrowanych dóbr. Przybył do Gibraltaru, gdzie spotkał portugalskiego szlachcica, wygnanego z żoną i czterema synami na Ceutę i zgodził się zostać ich służącym. Przez jakiś czas pracą swych rąk utrzymywał nie tylko siebie, ale i rodzinę swojego pana, gdy ten stracił wszystkie środki do życia, ciężko pracując przy budowie miejskich umocnień. Spowiednik dla jego własnego dobra nakazał mu powrót do Hiszpanii. Św. Jan udał się do Granady i tam otworzył sklepik z książkami religijnymi i inną budującą literaturą. W uroczystość św. Sebastiana był w kościele na kazaniu św. Jana z Avila. Słowa hiszpańskiego kaznodziei do głębi przejęły św. Jana i przejęły lękiem przed sądem Bożym. Powróciwszy do domu cały swój majątek rozdał biednym, niemoralne książki spalił i udał się na plac bił się w piersi i wołał głośno o zmiłowanie, tarzając się w błocie i rwąc włosy z głowy. Ludzie myśląc, że to obłąkany biegli za nim, wyzywając go i obrzucając błotem oraz kamieniami. W końcu ulitowali się nad nim i zaprowadzili do zakładu dla umysłowo chorych, gdzie przebywał w zamknięciu siedem miesięcy. Potem przez pewien czas pomagał przy chorych, chcąc ulżyć ich ciężkiemu losowi. W zakładzie dla obłąkanych odwiedził go św. Jan z Avila. Znalazł ludzi dzięki którym mógł wynająć dom z 46 łóżkami dla chorych. Codziennie wychodził w wielkim koszem na plecach i zbierał jałmużnę dla swoich podopiecznych. Powoli ludzie przekonywali się do niego i przestali uważać go za wariata, zjawiali się dobroczyńcy, a pielęgniarki i lekarze pomagali mu w opiece nad chorymi. Wtedy św. Jan postanowił rozszerzyć działalność i otworzył schronisko dla bezdomnych. Gdy pewnego razu w szpitalu wybuchł pożar św. Jan nie bacząc na płomienie uratował wszystkich chorych, nie doznając przy tym żadnego uszczerbku, poza opaleniem brwi. Znowu musiał zbierać jałmużnę na szpital, ale ciężka praca tak wyniszczyła jego siły, że poważnie rozchorował się na serce. Zmarł krótko po północy, dnia 8 marca 1550 w Granadzie, modląc się na kolanach przed krucyfiksem. Na jego pogrzeb przybyły tłumy ludzi, a trumnę nieśli przedstawiciele szlachetnych rodów. Ciało złożono w bocznej kaplicy kościoła Matki Bożej Zwycięskiej. Jego grób był świadkiem wielu cudów. Beatyfikowany 21 września 1630 roku przez papieża Urbana VIII, kanonizowany 16 października 1690 przez papieża Aleksandra VIII.
Patron:
Granady, chorych, pielęgniarzy, umierających, księgarzy, introligatorów, strażaków. Wzywany w zagrożeniu chorobami, alkoholizmem.
Ikonografia:
Przedstawiany w habicie bonifraterskim, z przekrojonym owocem granatu z wystającym zeń krzyżem, z żebrakiem lub chorym u swoich stóp. Jego atrybutami są: krzyż, korona cierniowa, torba kwestarska, garnek.
Don Sebastian, biskup Tuy nadał mu przydomek "Jan Boży", a wkrótce zgłosili się chętni do wybudowania nowego szpitala i posługiwania chorym. Tak powstał zakon "Miłosiernych Braci" (bonifratrów), który w 1578 roku papież św. Pius V zatwierdził i nadał mu regułę augustiańską.
Adam Chmielowski urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomi k. Krakowa. Postanowił oddać swe życie na wyłączną służbę Bogu. Wstąpił do Zakonu Jezuitów, jednak po pół roku opuścił nowicjat i wyjechał na Podole do swego brata Stanisława. Tam związał się z tercjarstwem św. Franciszka z Asyżu i prowadził pracę apostolską wśród ludności wiejskiej. W 1884 r. wrócił do Krakowa. Powodowany miłością Boga i bliźniego poświęcił swe życie służbie bezdomnym i opuszczonym. W 1887 r. za zgodą kard. Albina Dunajewskiego przywdział habit, a w rok potem złożył na jego ręce śluby, dając początek nowej rodzinie zakonnej. Założone przez siebie Zgromadzenia: Braci Albertynów (1888 r.) i Sióstr Albertynek (1891 r.) oparł na regule św. Franciszka z Asyżu. Centrum jego działalności stanowiły ogrzewalnie miejskie dla bezdomnych, które pracą apostolską przemieniał w przytuliska. Nie dysponując środkami materialnymi kwestował na utrzymanie ubogich. Oddając się z biegiem czasu coraz pełniej posłudze ubogim rezygnował stopniowo z malowania obrazów, ale przestając być artystą w ścisłym tego słowa znaczeniu stawał się artystą jeszcze pełniej, odnawiając piękno znieważonego oblicza Chrystusa w człowieku z marginesu społecznego i dna moralnego. Zakładał również domy dla sierot, kalek, starców i nieuleczalnie chorych. Pomagał bezrobotnym organizując dla nich pracę. Słynne są słowa Brata Alberta, że trzeba każdemu dać jeść, bezdomnemu miejsce, a nagiemu odzież; bez dachu i kawałka chleba może on już tylko kraść albo żebrać dla utrzymania życia. Heroicznie kochał Boga i bliźniego. Służbę na rzecz bezdomnych i nędzarzy uważał za formę kultu Męki Pańskiej. Umarł 25 grudnia 1916 r. w Krakowie w opinii świętości – "Najpiękniejszy człowiek pokolenia". Wyniesienia Brata Alberta do chwały ołtarzy, zarówno beatyfikacji (1983 r. w Krakowie), jak i kanonizacji (1989 r. w Rzymie) dokonał papież Jan Paweł II. Relikwie Świętego znajdują się w Sanktuarium Ecce Homo Świętego Brata Alberta w Krakowie przy ul. Woronicza 10.
Alojzy Kosiba
„Jeśliby występny porzucił wszystkie swoje grzechy, które popełniał, a strzegłby wszystkich moich ustaw i postępował według prawa i sprawiedliwości, żyć będzie, a nie umrze: nie będą mu policzone żadne grzechy, jakie popełnił, lecz będzie żył dzięki sprawiedliwości, z jaką postępował. Czyż tak bardzo miałoby mi zależeć na śmierci występnego – mówi Pan Bóg – a nie raczej na tym, by się nawrócił i żył?
A gdyby sprawiedliwy odstąpił od swej sprawiedliwości i popełniał zło, naśladując wszystkie obrzydliwości, którym się oddaje występny, czy taki będzie żył? Żaden z wykonanych czynów sprawiedliwych nie będzie mu policzony, ale umrze on z powodu nieprawości, której się dopuszczał, i grzechu, który popełnił.
Wy mówicie: „Sposób postępowania Pana nie jest słuszny”. Słuchaj jednakże, domu Izraela: Czy mój sposób postępowania jest niesłuszny, czy raczej wasze postępowanie jest przewrotne?
Jeśli sprawiedliwy odstąpił od sprawiedliwości, dopuszczał się grzechu i umarł, to umarł z powodu grzechów, które popełnił. A jeśli bezbożny odstąpił od bezbożności, której się oddawał, i postępuje według prawa i sprawiedliwości, to zachowa duszę swoją przy życiu. Zastanowił się i odstąpił od wszystkich swoich grzechów, które popełniał, i dlatego na pewno żyć będzie, a nie umrze”.
A przykład pierwszego świętego mamy w biblijnym łotrze, gdzie Pan Jezus już na krzyżu wisząc razem z łotrem powiedział: „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze mną będziesz w raju” (Łuk.23,43). Ale czy zdążymy wyrzec się swojej pychy i egoizmu?
Ten piękny obraz słynnego francuskiego malarza i grafika Gustave’a Dore (1832-1833) przyciąga naszą uwagę swą wielkością i symboliką.
„TRYUMF KRZYŻA” – tym wyrażeniem mogę zakończyć artykuł, a myślę, że znaczenie tego zwrotu to podsumowanie nie tylko niniejszego artykułu ale całej nauki o krzyżu. I właśnie te dwa słowa można przeczytać, zobaczyć na ołtarzu głównym w kościele parafialnym pw. Matki Boskiej i św. Jana Nepomucena w Dorohusku. Znajduje się tu bardzo dużo symboli religijnych i część z nich znalazła odzwierciedlenie w niniejszym artykule. W okresie letnim często jestem w tym kościele i zawsze jakiś nowy symbol przykuwa moją uwagę.
Tekst piosenki:
1. W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie,
W krzyżu miłości nauka.
Kto Ciebie, Boże, raz pojąć może,
Ten nic nie pragnie ni szuka.
2. W krzyżu osłoda, w krzyżu ochłoda
Dla duszy smutkiem zmroczonej.
Kto krzyż odgadnie, ten nie upadnie
W boleści sercu zadanej.
3. Kiedy cierpienie, kiedy zwątpienie
Serce ci na wskroś przepali,
Gdy grom się zbliża, pospiesz do krzyża.
On ciebie wesprze, ocali.