Potem, odprowadzany przez tłumy ludu, przeszedł Jezus miasto i udał się w towarzystwie uczniów i faryzeuszów na wyżynę w miejsce, gdzie Jan nauczał, położone w środku pagórka, otoczonego pojedynczymi budowlami i porosłymi wałami. Na pagórku tym właśnie, od strony, z której przybyli, leżał na pół spustoszały zamek, którego wieżę zamieszkiwał Herod, przysłuchując się nauce Jana. Cały stok pagórka pokryty był już ludem, oczekującym Jezusa. Jezus wszedł na wzgórek i poszedł na miejsce, skąd nauczał Jan, a nad którym rozpięty stał namiot, otwarty na wszystkie strony. Tu miał do ludu długą naukę, w której, przechodząc całe Pismo Święte, wykazywał miłosierdzie Boga względem ludzi, a w szczególności względem swego narodu, wszystkie Jego wskazówki i obietnice i spełnienie się ich w obecnym czasie. Nie zaznaczał jednak tak wyraźnie jak w Bezech, że jest Mesjaszem. Mówił także o pracy Jana i pojmaniu go do niewoli. Przyprowadzano do Niego na przemian coraz inne gromady ludzi i odprowadzano, by mogli słuchać Jego nauki. Pojedyncze gromady zapytywał Jezus, dlaczego chcą być ochrzczeni? dlaczego czekali dotychczas? co rozumieją przez chrzest? Potem dzielił ich na klasy, z których jedne prędzej, drugie później, po wysłuchaniu kilku nauk, chrzest miały przyjąć. Przypominam sobie, że gdy jedną taką grupę zapytał Jezus, dlaczego czekali z chrztem dotychczas, odrzekł jeden z nich: „Ponieważ Jan zawsze nauczał, że przyjdzie większy od niego, więc też oczekiwaliśmy Go, aby większe łaski otrzymać". Wtedy wszyscy, którzy tak myśleli, podnieśli ręce do góry, a Jezus dawał im jeszcze różne nauki i wskazówki co do przygotowania i czasu chrztu.
Po południu około trzeciej godziny skończyła się nauka, a Jezus wrócił z uczniami i faryzeuszami do miasta, gdzie przyrządzono dlań wielką ucztę w publicznej sali gospody. Zbliżywszy się jednak do domu godowego, nie wszedł doń Jezus, lecz rzekł: „Czuję głód inny", i choć wiedział dobrze, zapytał jednak obecnych; gdzie mieszka niewiasta, której rano nie dopuszczono do Niego. Wskazano Mu ów dom, leżący nieopodal, a Jezus pozostawiwszy towarzyszów na miejscu, wszedł tamże przez dziedziniec.
Za zbliżaniem się Jezusa czuła owa niewiasta wielkie udręczenie i trwogę. Diabeł, który ją opanował, gnał ją teraz z jednego kąta w drugi; była podobną do spłoszonej zwierzyny, szukającej kryjówki. Gdy Jezus, idąc przez podwórze, zbliżył się do miejsca, gdzie ona była, uciekła przez korytarz po stoku pagórka, na którym stał dom, do piwnicy i tu wlazła do naczynia, podobnego do beczki, węższego u góry, niż u dołu, a zrobionego ze zwykłej gliny; gdy chciała się w nim ukryć, naczynie rozsypało się z trzaskiem w kawałki. Jezus zaś stanął i rzekł: „Mario z Sufy, żono ... (tu wymówił imię jej męża, które już zapomniałam). Rozkazuję ci w Imię Boga, pójdź do Mnie!" Na te słowa zbliżyła się niewiasta i jak pies, bojący się razów, przyczołgała się na rękach i nogach do Jezusa. Od stóp do głowy otulona była w płaszcz, jak gdyby diabeł zmuszał ją kryć się w ten przynajmniej sposób. Jezus rzekł do niej: „Powstań!" a ona powstała zaraz, zaciągając jednak tak mocno zasłonę wokół głowy i szyi, jak gdyby chciała się udusić. Wtedy rzekł Pan: „Odsłoń oblicze!" A ona zaraz zdjęła zasłonę z twarzy, oczy jednak trzymała uporczywie w dół spuszczone, jak gdyby wewnętrzna jakaś moc odpychała ją od Jezusa. Ten zaś zbliżył do jej głowy swoją i rzekł: „Spojrzyj na Mnie!" — co gdy niewiasta uczyniła, tchnął Jezus na nią. Niewiasta zadrżała na całym ciele, upadła przed Jezusem na kolana, a ciemna para wyszła z niej, rozpraszając się na wszystkie strony. W pobliżu stały służebne, zwabione hałasem pękającego naczynia. Jezus rozkazał im zanieść bezwładną niewiastę do domu na łoże i sam wszedł tam z kilkoma uczniami, będącymi przy Nim. Tu zbliżył się do niewiasty, wylewającej obfite łzy, i kładąc jej rękę na głowę, rzekł: „Odpuszczone ci są grzechy twoje!" Niewiasta, podniósłszy się, zalała się znowu gorzkimi łzami. Wtem weszło do izby troje jej dzieci, chłopczyk liczący około 12 lat i dwie dziewczynki w wieku mniej więcej 9 i 7 lat. Ubrane były w sukienki żółto haftowane z krótkimi rękawkami. Jezus podszedł do nich, rozmawiając z nimi uprzejmie, wypytując i pouczając. Wtedy rzekła im matka: „Podziękujcie prorokowi! On mnie uzdrowił!" Słysząc to dzieci, rzuciły się do nóg Jezusowi; On jednak, pobłogosławiwszy je, prowadził każde z osobna według starszeństwa do matki i wkładał ich ręce w ręce jej, jak gdyby przez to zdejmował z nich hańbę na nich ciążącą, a one stawały się prawymi dziećmi, (były to bowiem dzieci, poczęte w cudzołóstwie). Jezus pocieszał jeszcze niewiastę, że może się pojedna z swym mężem, upominał ją do wytrwania w żalu i pokucie i zachęcał do życia uczciwego; potem odszedł z uczniami na ucztę, przyrządzoną u faryzeuszów.
Niewiasta ta pochodziła z okolicy Sufa w kraju Moabitów, była zaś potomkiem Orfy, wdowy po Chelionie, synowej Noemi, która za poradą Noemi nie poszła za nią do Betlejem, dokąd Rut, wdowa po drugim jej synie, Mahalonie, jej towarzyszyła. Ta to Ofra, wdowa po Chelionie, synie Elimelecha z Betlejem, wyszła w Moab po raz drugi za mąż i z tej to rodziny pochodziła Maria Sufanitka. Była żoną pewnego bogatego Żyda, lecz nie dotrzymała mu wiary małżeńskiej; owa trójka dzieci, które miała przy sobie, były nieprawego łoża. Prawowite dzieci zatrzymał mąż przy sobie, a ją odepchnął. Obecnie mieszkała w Ainon we własnym domu; już od dawna żałowała i pokutowała za grzechy, prowadziła się dobrze i żyła w samotności, przez to też uczciwe niewiasty w Ainon były jej przychylne. Nauki Jana Chrzciciela przeciw cudzołóstwu Heroda wzruszyły ją jeszcze bardziej. Pięć czartów opanowujących ją często, opętało ją nagle i teraz, gdy wiedziona ostatnim promykiem nadziei, szła na podwórze, gdzie Jezus uzdrawiał; w swej nieśmiałości wzięła odmowę faryzeuszów za prawdziwą, pochodzącą od Jezusa, i to doprowadziło ją prawie do rozpaczy. Przez swe pochodzenie od Orfy, szwagrowej Rut, spokrewniona była niejako z Jezusem, pochodzącym z rodu Dawidowego; widziałam w objawieniu, jak ów strumyk, zbłąkany i odpadły od głównego źródła, a zamącony w niej tak dalece przez grzech, oczyścił się później przez łaskę Jezusa i połączył na powrót z Kościołem.
Jezus przybył tedy do domu godowego i zasiadł z faryzeuszami i uczniami do stołu. Faryzeusze źli byli nieco, że Jezus, zostawiwszy ich, wyszukał sam niewiastę, którą oni przedtem wobec tylu ludzi z niczym odprawili; nie wspominali jednak o tym, obawiając się nagany. Jezus zachowywał wciąż jeszcze względem nich szacunek i nauczał przez porównania i przypowieści. Uczta dobiegała już do połowy, gdy do sali weszło troje dzieci Sufanitki w świątecznych sukienkach; jedna z dziewcząt niosła biały dzbanuszek z wodą pachnącą, druga podobny dzbanuszek z olejkiem nardowym; chłopiec niósł także jakieś naczynie. Przyszedłszy do stołu ze strony, gdzie było wolne miejsce, upadły na kolana przed Jezusem i postawiły podarunki przed Nim na stole. Za nimi pojawiła się także Maria ze służebnymi, nie śmiała jednak wejść do sali. Na twarzy miała zasłonę, w ręku zaś trzymała czarę z błyszczącego różnobarwnego szkła, naśladującego marmur, na niej zaś pełno kosztownych korzeni, obłożonych żywymi, wonnymi ziołami; podobne lecz mniejsze czarki ofiarowały już jej dzieci Jezusowi. Faryzeusze niechętnie spoglądali na dzieci i na niewiastę, ale Jezus rzekł do niej: „Zbliż się, Mario!" Ta stanęła pokornie za Nim, podarunek zaś oddała dzieciom, które postawiły go przed Jezusem, a On podziękował jej zań. Faryzeusze mruczeli, podobnie jak później przy podarunku Magdaleny; wspominali coś, że to jest marnotrawstwo, że to sprzeciwia się umiarkowaniu i miłosierdziu względem biednych. Właściwie jednak chcieli tylko zarzucić coś biednej kobiecie. Jezus przeciwnie, rozmawiał serdecznie z nią i z dziećmi, a tym ostatnim dał po kilka owoców, z którymi odeszły. Sufanitka zaś stała wciąż zasłonięta w kornej postawie za Jezusem. On tymczasem mówił do faryzeuszów: „Wszelkie dary pochodzą od Boga. Za rzecz kosztowną daje się w podzięce to, co się ma najdroższego i nie jest to marnotrawstwem; zresztą ludzie, którzy zbierają i przyrządzają te korzenie, muszą także żyć". Jednemu z uczniów kazał Jezus rozdzielić między ubogich tyle, ile te podarunki warte. Potem mówił jeszcze o nawróceniu się i pokucie tej niewiasty, przywrócił jej wobec wszystkich cześć, a od obecnych zażądał, by byli dla niej życzliwi. Niewiasta nie mówiła nic, płakała tylko cicho pod welonem, wreszcie upadła w milczeniu przed Jezusem na ziemię i wyszła z sali.
Jezus nauczał jeszcze o cudzołóstwie i zapytywał, kto z nich nie czuje się winnym duchowego cudzołóstwa. Jan nie nawrócił Heroda, lecz owa niewiasta nawróciła się. Mówił dalej o zgubionej i odnalezionej owcy. Już w domu pocieszał Jezus niewiastę: „dzieci twe wyrosną kiedyś na uczciwych ludzi" i robił jej nadzieję, że Marta przyjmie ją do grona niewiast, pracujących dla Niego i uczniów. Po uczcie rozdzielali uczniowie wiele między ubogich. Jezus zaś udał się jeszcze w dół zachodnim bokiem wzgórka, gdzie w pewnym oddaleniu obozowali poganie i nauczał ich. Zdaje mi się, że po tej stronie był namiot, służący Jezusowi za gospodę. Ainon leżało w kraju Heroda; jednak jako posiadłość leżąca na granicy, należało do hierarchy Filipa. Obecnie było tu znowu wielu żołnierzy Heroda, wysłanych na zwiady.
Obowiązki i troski życia rodzinnego mogą do tego stopnia zdominować życie pary małżeńskiej, że nie ma w nim już miejsca na nic innego. Naturalnie mąż i żona nie powinni zaniedbywać swoich obowiązków stanu. Jednak zgodnie z Bożą wizją małżeństwa powinni oni również wspierać się wzajemnie na modlitwie, w dążeniu do świętości, w pielęgnowaniu więzi z Panem Jezusem. Ataki z zewnątrz nie muszą mieć bezpośredniego wpływu na relację małżeńską. Większe niebezpieczeństwo polega na izolacji od siebie nawzajem, która może być wynikiem zbyt silnej koncentracji na obowiązkach rodzinnych albo przejęcia mentalności tego świata, która sprzeciwia się ofiarności i oddawaniu życia za siebie nawzajem. Pan Jezus pragnie, aby mężowie i żony stawali się w Nim jedno. Aby modlili się wspólnie i aby Jego słowo jednoczyło ich w miłości.