Menu

Gościmy

Odwiedza nas 192  gości oraz 0 użytkowników.

Licznik odwiedzin

 

 

 

 

 

 

Nazajutrz rano znajdował się Jezus jeszcze w szkole w Abelmeholi. Przy końcu nauki otoczyły Go kołem małe dziewczęta i stojąc tuż przy Nim, brały Go za ręce i za suknie. Jezus, nadzwyczaj dla nich przyjacielski, napominał je do posłuszeństwa i bojaźni Bożej. Większe dzieci stały nieco dalej. Obecnych uczniów kłopotało to nieco i trwożyło, pragnęli też bardzo, by Jezus już odszedł. Zgodnie ze zwyczajem żydowskim sądzili oni, że nie przystoi dla proroka takie poufałe obcowanie z dziećmi i że może to szkodzić Jego sławie.


Jezus, nie troszcząc się wcale o to, pouczał dalej dziatwę, upominał dorosłych, utwierdzał w dobrym nauczycieli; potem polecił jednemu z uczniów, by obdarował każdą z mniejszych dziewczynek; tak, też, każda z nich otrzymała po parze pieniążków razem złączonych; prawdopodobnie były to drachmy. Jezus pobłogosławił następnie wszystkie dzieci i opuściwszy z uczniami miasto, wyruszył na wschód ku Jordanowi.


Po drodze nauczał Jezus jeszcze wśród pól przed pojedynczo stojącymi chatami, gdzie gromadziły się tłumy robotników i pasterzy. Dopiero po południu około godziny czwartej stanęli przed Bezech, leżącym nad Jordanem o dwie godziny drogi na wschód od Abelmeholi. Bezech przedstawia się jakby dwie miejscowości, leżące po obu bokach strumyka, wpadającego tu do Jordanu. Okolica ta jest pagórkowata, ziemia porozpadana, a domostwa porozrzucane. Bezech można uważać raczej za dwie wsie, niż za miasto. Mieszkańcy żyją samotnie, rzadko stykając się ze światem; są to po większości rolnicy, oddający się z wielkim trudem uprawie i równaniu pagórkowatej, porozpadanej roli. Prócz tego wyrabiają na sprzedaż narzędzia rolnicze, tkają grube dywany i płótna namiotowe.


Około półtorej godziny drogi stąd zwraca się Jordan ku zachodowi, jak gdyby chciał płynąć wprost na Górę Oliwną, potem znów przybiera pierwotny kierunek. Skutkiem tego jego wschodni brzeg tworzy jakby półwysep, na którym stoją rzędem domy. Z Bezech może być do Ainon około czterech godzin drogi, po uprzedniej przeprawie przez Jordan. Idąc z Galilei do Abelmeholi, przeprawiał się Jezus także przez rzeczkę.


Jezus zatrzymał się w gospodzie, stojącej przed miastem. Była to jedna z tych gospód, które w Betanii postanowiono urządzić dla wygody Jezusa i uczniów; pierwszy raz gościł Jezus w takiej gospodzie. Zarządcą ustanowiono pobożnego, dobrze usposobionego człowieka. Ten wyszedł teraz naprzeciw nadchodzących, umył im nogi i ugościł ich. Jezus poszedł jeszcze do miasta, gdzie na ulicy przyjęli Go przełożeni szkoły, a potem chodził po różnych domach, uzdrawiając chorych.
Obecnie jest przy Jezusie około trzydziestu uczniów. Wraz z Łazarzem przybyli uczniowie z Jerozolimy i okolicy, a także wielu uczniów Jana. Niektórzy przybyli wprost z Macherus od Jana z poselstwem do Jezusa. Jan mianowicie prosił bardzo Jezusa, by wystąpił jawnie i otwarcie ogłosił, że jest Mesjaszem. Między wysłańcami Jana był także syn owdowiałego Kleofasa. Kleofas ten pochodził z Emmaus i był krewnym Kleofasa, męża najstarszej siostry Marii. Drugim z tych uczniów był Judas Barsabas, krewny Zachariasza z Hebron. Rodzice jego mieszkali dawniej w Nazarecie, obecnie są w Kanie. Między tymi uczniami Jana zauważyłam także innych, np. synów Marii Helego, starszej siostry Najświętszej Panny. Przyszli oni na świat o wiele później od swej siostry Marii Kleofasowej, tak, że byli niewiele starsi od jej synów. Towarzyszyli Janowi aż do jego ścięcia, a potem stali się uczniami Jezusa.


Małżonkowie, zarządzający gospodą w Bezech, byli to ludzie dobrzy i pobożni, i na mocy uczynionego ślubu żyli w czystości, chociaż nie byli Esseńczykami. Byli oni dalekimi krewnymi Świętej Rodziny. Podczas swego pobytu w Bezech rozmawiał Jezus nieraz sam na sam z nimi.


Wszyscy przyjaciele i uczniowie mieszkali wraz z Jezusem w tej nowo założonej gospodzie. Za staraniem Łazarza i niewiast leżały tu już dla nich przygotowane różne naczynia, koce, kobierce, posłania, parawany, także sandały i pojedyncze części ubrania. Przyrządzały to wszystko niewiasty, mieszkające w domu Marty, stojącym przy pustyni Jerychońskiej. Umieszczała tam ona niejedną ubogą wdowę, lub kobietę upadłą, pragnącą się poprawić, i dawała jej zajęcie; wszystko to działo się cicho, bez rozgłosu. Nie było to przecież drobnostką urządzić i utrzymywać gospody dla tak wielu ludzi, wszystko mieć na oku, wysyłać wszędzie posłańców, lub samemu doglądać.


Rano miał Jezus wspaniałą naukę na wzgórku, leżącym w środku miasta, gdzie mieszkańcy urządzili dla Niego katedrę. Zebrało się wiele ludzi i około dziesięciu faryzeuszów przybyłych z pobliskich miejscowości dla podsłuchiwania Jego nauki. Słowa Jezusa były pełne łagodności i miłości dla tego ludu, który z natury dobry, poprawił się jeszcze znacznie przez słuchanie nauki Jana i przez przyjęcie chrztu, co wielu z nich uczyniło. Jezus upominał ich, by żyli zadowoleni ze swego skromnego stanu, by byli pracowitymi i miłosiernymi. Mówił o czasie łaski, o królestwie, o Mesjaszu i wyraźniej niż zwykle o Sobie samym; dalej o Janie, o świadectwie, jakie Mu tenże dał, o prześladowaniu go i pojmaniu, dlatego że ośmielił się upominać cudzołóżców w purpurze. A przecież w Jerozolimie skazywano na śmierć cudzołóżców, chociaż nie tak jawnie grzeszyli. Mówił to Jezus bardzo trafnie, a jasno. Upominał z osobna każdy stan, ludzi obojga płci i różnego wieku. Jeden z faryzeuszów zapytał Go, czy zajmuje teraz miejsce Jana, czy też jest tym, o którym Jan mówił? Jezus odpowiedział mu na to wymijająco, karcąc takie podstępne pytanie.


Potem miał Jezus jeszcze wzruszającą przemowę upominającą do chłopców i dziewcząt. Napominał chłopców do cierpliwości wzajemnej, radził im za uderzenia, bicia i przykrości nie płacić tym samym, lecz znieść to cierpliwie, usunąć się i przebaczyć nieprzyjacielowi. Miłością tylko powinni odpłacać z nawiązką, a nawet nieprzyjaciołom powinni miłość okazywać. Nie powinni — jak mówił — pożądać cudzego dobra; jeśli inny chłopiec chce posiadać ich pióra, kałamarzyk, zabawkę lub owoce, powinni dać mu jeszcze więcej niż chce, zaspokoić całkiem jego chciwość, jeśli tylko wolno im dać te rzeczy. Tylko cierpliwi bowiem, kochający i dobroczynni zasiądą w przyszłym Jego Królestwie. Siedzenie to opisał im Jezus na sposób dziecięcy jako piękny tron.

 


 

 

 

 

 


Dalej mówił Jezus o tym, że chcąc pozyskać dobra niebieskie, trzeba wyrzec się dóbr ziemskich. Dziewczęta upominał między innymi, by nie zazdrościły sobie wzajemnie sukien, lub pierwszeństwa, by były posłuszne, łagodne, szanowały rodziców i były bogobojne.


Przy końcu tej publicznej nauki zwrócił się Jezus do swych uczniów i w sposób nadzwyczaj serdeczny upominał ich i zachęcał do znoszenia z Nim wszystkiego i nie poddawania się żadnym światowym troskom. W zamian obiecał im, że otrzymają obfitą nagrodę z rąk Ojca Niebieskiego i posiądą z Nim Królestwo. Mówił o prześladowaniach, jakie ich czekają wspólnie z Nim, wreszcie rzekł wyraźnie: „Gdyby faryzeusze, Saduceusze, lub Herodianie kochali was i chwalili, miarkujcie z tego, żeście odstąpili od Mej nauki i przestali być Moimi uczniami". Jezus nadał tym sektom bardzo stosowne przydomki. Mieszkańców tutejszych chwalił Jezus szczególnie dla ich miłosiernego serca, okazywanego tym, że nieraz brali do siebie ubogie sieroty ze szkoły w Abelmehola i wychowywali je. Chwalił ich także za wybudowanie nowej synagogi, powstałej kosztem ofiar i datków, do czego przyczynili się także pobożniejsi ludzie z Kafarnaum. Następnie uzdrowił jeszcze wielu chorych, posilił się z uczniami w gospodzie, a wieczorem, gdy szabat nastał, udał się do synagogi.

 

17


 W synagodze objaśniał Jezus z Księgi Izajasza (Iż 51, 12): „Ja jestem waszym pocieszycielem". Ganił kierowanie się względami ludzkimi; radził słuchaczom, by nie obawiali się faryzeuszów i podobnych im krzykaczy, pamiętając o tym, że Bóg, ich Stworzyciel, dotychczas ich zachowywał. Słowa: „Słowo moje kładę w usta twoje" wytłumaczył tak, że Bóg posłał Mesjasza, a ten jest Słowem Bożym w ustach Jego narodu, że Mesjasz ten mówi słowa Boże, a oni są Jego ludem. Wszystko to odnosił Jezus tak wyraźnie do Siebie, że aż faryzeusze szeptali między sobą, iż człowiek ten podaje się za Mesjasza. Wzywał potem Jerozolimę do ocknięcia się z upojenia, gdyż minął już gniew, a nadszedł czas łaski. Niepłodna synagoga nie porodziła nikogo, kto by kierował i podniósł biedny naród; teraz jednak przyjdzie ucisk i kara na niszczycieli, obłudników i ciemiężycieli. Niech więc podniesie się Jerozolima, niech obudzi się Syjon. Wszystko wytłumaczył Jezus duchowo, odnosząc to do ludzi pobożnych, świętych, czyniących pokut, i do tych, którzy przez Jordan chrztu wejdą do obiecanego Kanaanu, do królestwa Jego Ojca. Żaden nieobrzezany, żaden nieczysty, żaden człowiek zmysłowy, żaden grzesznik nie będzie odtąd psuł ludu. Tak nauczał Jezus wciąż o odkupieniu i o Imieniu Bożym, głoszonym obecnie między nimi; dalej wykładał jeszcze z Księgi Powtórzonego Prawa (Pwt 16-18) o sędziach i urzędnikach, o przekręcaniu prawa i przekupstwie i wszystko to bezlitośnie odnosił do faryzeuszów. Potem uzdrawiał jeszcze przed synagogą wielu chorych.


Na drugi dzień objaśniał Jezus znowu w synagodze rozdział z 51 i 52 Księgi Izajasza i z Księgi Powtórzonego Prawa (Pwt 16-21). Mówił o Janie i Mesjaszu i o znakach, po których można Go poznać, w sposób inny niż zwykle, gdyż bardzo wyraźnie dawał do poznania, że On jest tym Mesjaszem. Czynił to dlatego, gdyż obecni przygotowani już byli znacznie do tego naukami Jana. Wykładał to z Księgi proroka Izajasza (Iz 52, 13-15), a mówił tak: „Mesjasz będzie pełen mądrości, On was zgromadzi, wywyższy i uświetni; podobnie jak wielu przerażeniem przejęłoby zburzenie i spustoszenie Jerozolimy przez pogan, tak też dla wielu przykrym będzie widok jej Odkupiciela, pojawiającego się cicho i skromnie między ludźmi, znoszącego obelgi i prześladowania. Mesjasz ochrzci i oczyści wielu pogan, królom nakaże milczenie, a ci, którym nie zwiastowano Jego przybycia, ujrzą teraz Jego osobę, usłyszą Jego naukę". Tu opowiedział znów Jezus wszystkie swoje czyny i cuda spełnione od chrztu, wszystkie prześladowania wycierpiane w Jerozolimie i w Nazarecie; wykazał, jak pogardzają Nim, wyszydzają Go i szpiegują faryzeusze. Wspominał przy tym o cudzie w Kanie, o uzdrawianiu ślepych, niemych, głuchych, chromych i o wskrzeszeniu córki Jaira w Fazael. Przy ostatnich słowach wskazał w stronę Fazael i rzekł: „Niedaleko to stąd; idźcie i zapytajcie, czy nie tak się rzecz ma!" I dalej mówił: „Widzieliście Jana i poznali, i on wam powiedział, że jest posłańcem Mesjasza i przygotowuje Mu drogę. Czyż Jan był delikatny, zniewieściały, bogacz, czy też był jako jeden z pustyni? Czyż mieszkał w pałacach, czy pożywał wykwintne potrawy, ubierał się w miękkie suknie, mówił gładkie, pochlebne słówka? A przecież mówił, że jest wysłannikiem; czyż sługa nie nosi barwy swego pana, czyż król potężny, świetny, bogaty, jakiego wy oczekujecie jako Mesjasza, miałby takiego posłannika? Nie, wy macie Zbawiciela, lecz nie chcecie go uznać; nie pochwala on waszej pychy i ponieważ nie jest takim jak wy, dlatego nie chcecie go uznać".


Roztrząsał także wiele z Księgi Powtórzonego Prawa (Pwt 18, 18-19): „Wzbudzę im proroka z pośród ich braci, a kto słów jego, które wypowie w moim imieniu nie będzie słuchał, od tego zażądam zdania sprawy". Potężne wrażenie sprawiła ta nauka i nikt nie ośmielił się Mu sprzeciwić. Między innymi mówił także: „Jan żył samotny na pustyni i nie chodził do nikogo; to nie podobało się wam. Ja chodzę z miejsca na miejsce, uczę, uzdrawiam, i to także nie po waszej myśli. Jakiegoż więc chcecie Mesjasza? Każdy chce co innego! Jesteście jak dzieci, biegające po ulicach; każde dmie na innym instrumencie, jedno na rogu z kory z grubym tonem, inne na świszczącej piszczałce trzcinowej". Tu wymienił jeszcze Jezus różne instrumenty dziecięce, dodając, jak to każde dziecko chce zawsze, by w jego tonie śpiewać i tylko w swoim instrumencie ma upodobanie.


Wychodząc wieczorem z synagogi, ujrzał Jezus mnóstwo chorych, zebranych tutaj i nań czekających. Wielu leżało na noszach, a nad nimi rozpięte były daszki płócienne. W towarzystwie uczniów szedł Jezus od jednego do drugiego i uzdrawiał ich. Między nimi byli gdzieniegdzie i opętani; ci szaleli i wykrzykiwali za Jezusem, On zaś, przechodząc nakazywał im milczenie i uwalniał ich od czarta. Między chorymi byli chromi, suchotnicy, głusi, niemi i chorzy na wodną puchlinę, mający nabrzmiałości na szyi, jakby gruczoły. Jezus uzdrawiał każdego z osobna, wkładaniem rąk, używając różnych sposobów przy wkładaniu lub dotykaniu. Uzdrowienie albo było całkowite albo częściowe tylko, przynoszące ulgę, po którym prędko następowało zupełne uzdrowienie, stosownie do rodzaju słabości i usposobienia chorego. Uzdrowieni odchodzili, śpiewając psalm Dawida. Było jednak tak wielu chorych, że Jezus nie mógł ich wszystkich obejść. Uczniowie pomagali Mu w podnoszeniu, prostowaniu i rozwijaniu chorych. Wreszcie włożył Jezus ręce na głowę Andrzejowi, Janowi i Judzie Banabie, potem ujął ich za ręce i rozkazał im, pewnej części chorych czynić w Jego imieniu to samo, co On czynił. Ci czynili tak natychmiast i rzeczywiście wielu uzdrowili.


Potem udał się Jezus z uczniami do gospody, gdzie przygotowana była dla nich wieczerza, na której prócz nich nikogo nie było. Większą część potraw zbywających, pobłogosławił Jezus i kazał zanieść biednym, obozującym przed miastem, między którymi było wielu pogan. Karawany pogańskie nauczali uczniowie.


Z obu stron Jordanu zgromadziła się w Bezech wielka ilość ludu. Wszyscy, którzy słyszeli już Jana, chcieli teraz słyszeć Jezusa. Karawana pogańska chciała także wyruszyć do Ainon, lecz zatrzymała się tu, słysząc że Jezus naucza.


Bezech leżało o jakie trzy kwadranse drogi od Jordanu nad bystrym strumykiem, dzielącym miasto na dwie części.

 

Wystarczy krótka refleksja o miłości Pana Jezusa, aby zobaczyć, że zbawienie nie jest propozycją skierowaną do dobrych ludzi – takich jak na przykład my sami – z wyłączeniem grzeszników. Jest ono przeznaczone dla każdego! Pan Bóg pragnie, abyśmy wszyscy spędzili z Nim całą wieczność. Dlatego chce, abyśmy dzielili się Jego miłosierdziem z tymi, których mamy wokół siebie. Naszym zadaniem nie jest oddzielanie owiec od kozłów, lecz niesienie światła Pana Chrystusa wszędzie, dokąd się udajemy.