Menu

Gościmy

Odwiedza nas 141  gości oraz 0 użytkowników.

Licznik odwiedzin

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Widziałam orszak Teokenona w kilka dni po wyruszeniu z ojczyzny, stykający się w podupadłym mieście z orszakiem Menzora i Saira. Stały tutaj rzędy wysokich kolumn, a na niektórych miejscach także wielkie, piękne figury. W gruzach miasta osiadła horda napastników. W zwierzęce skóry byli przybrani i nosili oszczepy, mieli brunatną barwę ciała, wzrostu niskiego i krępego, lecz bardzo zwinni.

 

Wszystkie trzy orszaki, opuściwszy o świcie wspólnie to miasto, po półdniowej podróży odpoczywały w pewnej dosyć urodzajnej okolicy, gdzie była studnia, a naokoło kilka obszernych szop. Było tu zwykłe miejsce odpoczywania dla takich orszaków. Każdemu królowi towarzyszyło razem z orszakiem czterech przedniejszych plemienia. Sam zaś król był jakby ojcem wszystkich, starającym się o wszystko, rozkazującym i rozdzielającym. W każdym orszaku byli ludzie rozmaitej barwy twarzy. Plemię Menzora było o miłej, brunatnawej barwie. Plemię Saira było brunatne, zaś Teokenona o połyskującej, żółtawej barwie. O lśniącej, czarnej barwie, widziałam tylko niewolników, których wszyscy posiadali.

 

56 57

 

58

 

Przedniejsi siedzieli na wysoko naładowanych dromaderach pomiędzy tłumokami pokrytymi dywanami. W ręku mieli laski. Za nimi postępowały inne zwierzęta, prawie tak wielkie jak konie, na których słudzy i niewolnicy pomiędzy pakunkami jechali. Przybywszy na miejsce, zsiedli, a zdjąwszy pakunki ze zwierząt, przy studni je napoili. Studnia otoczona była małym wałem, na którym znajdował się mur z trzema otwartymi wejściami. W tym miejscu był zbiornik, który nieco głębiej leżał i miał upust z trzema, za pomocą czopów zamkniętymi, rurami. Zbiornik zamknięty był wiekiem.

 

Szedł z nimi jakiś człowiek z owego spustoszałego miasta i otworzył zbiornik za zapłatą. Mieli skórzane naczynia, które zupełnie płasko składać było można; były one na 4 przegrody podzielone, które wodą napełniali i z których zawsze 4 wielbłądy razem piły. Obchodzili się też z wodą tak ostrożnie, aby żadnej kropli nie uroniono. Potem zaprowadzono zwierzęta w ogrodzone, nie pokryte miejsca blisko studni, każde przegrodą oddzielone. Miały kamienne koryta przed sobą; sypali im w te koryta jakąś paszę, którą ze sobą nosili. Pasza składała się z ziaren tak wielkich, jak żołędzie.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pomiędzy pakunkami znajdowały się też wąskie, wysokie klatki z ptakami, które pod szerszymi pakami po bokach zwierząt wisiały; siedziały w nich, pojedynczo i parami, w przegrodach według rozmaitej wielkości ptaki, jak gołębie lub kury. Potrzebowali ich na pożywienie w drodze. W skórzanych skrzyniach mieli chleby równej wielkości, jakby pojedyncze tafle tuż obok siebie spakowane; odłamywali zawsze tyle, ile potrzebowali.

 

Mieli przy sobie bardzo kosztowne naczynia z żółtego kruszcu i drogimi kamieniami ozdobnie wysadzane, prawie zupełnie w kształcie naszych naczyń kościelnych, jak kielichy, łódki i miseczki, z których pijali i na których potrawy podawali. Brzegi tych naczyń po większej części były wysadzane czerwonymi, drogimi kamieniami.

 

59

 

Plemiona były nieco odmienne pod względem ubioru. Teokeno i jego rodzina, również Menzor, nosili na głowie wysokie, pstro haftowane czapki z białą, grubą opaską. Ich kurtki sięgały aż po łydki, były bardzo skromne, miały kilka guzików i ozdób na piersiach. Byli okryci lekkimi, szerokimi i bardzo długimi płaszczami, które w tyle za nimi się wlokły.

 

Sair i jego rodzina nosili czapki z małą, białą wypukłością i okrągłą, kolorowo-haftowaną kapuzą. Mieli krótsze płaszcze, lecz w tyle nieco dłuższe, aniżeli z przodu, pod spodem kurtki aż do kolan szczelnie zapinane, przyozdobione na piersiach sznurkami, błyskotkami i licznymi świecącymi guzikami. Po jednej stronie piersi mieli błyszczącą tarczę, podobną do gwiazdy. Wszyscy mieli bose nogi sznurkami oplecione, do których przylegały podeszwy. Przedniejsi mieli krótkie pałasze lub wielkie noże za pasami, a niektórzy także worki i puszki.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pomiędzy królami i ich krewnymi byli mężowie, mniej więcej lat 50, 40, 30 i 20 liczący. Niektórzy mieli długie, inni tylko krótkie brody. Słudzy i poganiacze wielbłądów byli o wiele skromniej ubrani. Niektórzy mieli na sobie tylko kawał materiału lub stare okrycie. Gdy zwierzęta napojono i gdy się też sami napili, rozpalili ogień na środku szopy, pod którą obozowali. Drzewo, którego do tego ognia używali, składało się z mniej więcej dwie i pół stóp długich szczap, które ubodzy ludzie tej okolicy w bardzo ładnie ułożonych wiązkach przynieśli, jakby takie dla podróżujących już gotowe mieli.

 

Królowie, postawiwszy stos trójgraniasty, włożyli nań dokoła owe szczapy, pozostawiając z jednej strony otwór dla przeciągu, a wszystko bardzo zręcznie było ułożone. W jaki zaś sposób ogień wzniecili, tego dobrze nie wiem, widziałam, że jeden z nich kawałek drewna w drugim, jakoby w puszce przez pewien czas obracał, i że potem ów kawałek drewna zapalony wyciągał. W ten sposób zapalili ogień i widziałam, jak teraz kilka ptaków zabijali i piekli.

 

60

 

Trzej Królowie i najstarsi postępowali, każdy w swym plemieniu, jakby ojcowie rodziny, dzielili pokarm i rozdawali. Porozrzynane ptaki i małe chleby kładli na małe miseczki lub talerze, stojące na niskiej nodze, i podawali je; tak samo napełniali kubki i podawali każdemu do picia. Podrzędniejsi słudzy, pomiędzy nimi murzyni, leżeli obok na ziemi. Zdawało się, jakby niewolnikami byli. Niewymownie wzruszającą była dziecięca prostota i dobroduszność tych mężów. Przybiegającym ludziom dawali z wszystkiego, co mieli. Podawali im nawet złote naczynia, dając im pić jak dzieciom.


Menzor, brunatnawy, był Chaldejczykiem, miasto jego nazywało się coś w rodzaju Akajaja, otoczone rzeką, jakby na wyspie leżało. Po większej części przebywał na polu przy trzodach swoich; po śmierci Chrystusa został przez świętego Tomasza ochrzczony i nazwany Leandrem. Sair, brunatny, już w czasie Bożego Narodzenia był u Menzora, gotów do wyjazdu. Tylko on i ludzie jego plemienia byli tak brunatni, lecz czerwone mieli wargi; reszta ludzi dokoła była białej barwy. Sair miał chrzest pragnienia. Nie żył już, gdy Jezus przybył do krainy królów. Teokeno był z Medyi, kraju, położonego więcej w górach. Wciśnięty  był ten kraj, jakby kawał ziemi między dwa morza. Mieszkał w swym mieście, którego imię zapomniałam; składało się ono z namiotów, zbudowanych na fundamencie kamiennym. Teokeno był najzamożniejszy. Zdaje mi się, że byłby miał prostszą drogę do Betlejem i że musiał obchodzić, by iść razem z drugimi, a nawet sądzę, że musiał koło Babilonu przechodzić, by do nich się dostać. Ochrzcił go święty Tomasz, nadając mu imię Leon. Imiona: Kacper, Melchior i Baltazar dano tym królom dlatego, ponieważ te imiona zupełnie do nich się stosują. Albowiem Kacper znaczy: idzie z miłością; Melchior: przychodzi z dobrym słowem, przystępuje ze słodyczą. Baltazar: wolą swoją szybko porywa; swoją wolę natychmiast do woli Boga stosuje.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

Sair mieszkał trzy dni drogi Od obozu Menzora, na każdy po 12 godzin licząc, a Teokeno o pięć takich dni był oddalony. Menzor i Sair byli razem, gdy z gwiazd dowiedzieli się o narodzeniu Jezusa i nazajutrz wybrali się z orszakiem swoim w drogę. Teokeno miał to samo widzenie w domu i szybko podążył za nimi. Droga ich aż do Betlejem wynosiła około 700 godzin czasu i jeszcze pewną ilość, w której liczba 6 zachodzi. Mieli około 60 dni drogi, na każdy po 12 godzin licząc, lecz wskutek wielkiej szybkości swych zwierząt jucznych odbyli ją w 33 dniach, jadąc często dniem i nocą.

 

Gwiazda, która ich prowadziła, wyglądała jak okrągła piłka, a światło wychodziło z niej jakby z ust. Zawsze mi się zdawało, jakby tę piłkę na nitce świetlanej, jakaś ręka prowadziła. Za dnia widziałam ciało lśniące; jaśniejsze od słońca, przed nimi postępujące. Gdy rozważam daleką drogę, to szybkość pochodu wydaje mi się zdumiewająca. Lecz te zwierzęta postępują tak lekkim i równym krokiem, że widzę podróż ich w takim porządku, tak szybką i równą, jak lot ptaków wędrownych. Kraje Trzech Królów leżały w ten sposób, że wszystkie razem tworzyły trójkąt. Menzor i Sair mieszkali bliżej siebie, Teokeno mieszkał najdalej.


Gdy orszak aż do wieczora tutaj odpoczął, pomogli im ludzie, którzy się do nich przyłączyli, włożyć znowu pakunki na zwierzęta juczne, a potem zabrali ze sobą do domu rozmaite przedmioty przez królów pozostawione. Gdy wyruszyli, ukazała się gwiazda, mająca kolor czerwony, jak księżyc wśród wietrznego powietrza. Ogon gwiazdy był blady i długi. Szli jeszcze kawał drogi obok swych zwierząt pieszo z odkrytymi głowami, modląc się. Droga tu była taka, że nie można było szybko postępować; gdy przyszli na równą drogę, dosiedli zwierząt, które bardzo szybko biegły. Czasem szły wolniej, a wówczas wszyscy nader wzruszająco śpiewali wśród nocy. Widząc tych królów w takim porządku i nabożnym skupieniu ducha i z radością wędrujących, myślałam sobie: gdyby to nasze procesje z nich przykład sobie brały! Raz widziałam orszak zatrzymujący się w nocy na polu przy studni. Człowiek z pewnej chaty, których kilka w pobliżu było, otworzył im studnię. Napoili zwierzęta juczne i nie zdejmując pakunków, przez krótki czas odpoczywali.


Później widziałam orszak na wyższej płaszczyźnie. Po prawej stronie były góry i zdawało mi się, jakby tam, gdzie droga znowu opadała, zbliżali się do okolicy, w której więcej było zabudowań i drzew, a wśród nich studnie. Ludzie tutejsi mieli tu porozciągane pomiędzy drzewami nici i robili z nich szerokie pokrycia. Oddawali cześć obrazom wołów, a licznej gawiedzi, postępującej za orszakiem królów, dawali hojnie potrawy, lecz nie używali już misek, z których tamci jedli, co mnie dziwiło.


Nazajutrz widziałam królów w pobliżu pewnego miasta, którego nazwa jakby Kausur brzmiała, a które składało się z namiotów, na kamiennych fundamentach zbudowane, odpoczywali oni u innego króla, do którego to miasto należało, a którego zamek z namiotów w małym oddaleniu od miasta się znajdował. Od swego spotkania się aż dotąd odbyli 53 lub 63 godzin drogi. Opowiedzieli królowi Kausuru wszystko, co widzieli w gwiazdach. Był bardzo zdziwiony i patrząc lunetą na gwiazdę, która ich prowadziła, ujrzał w niej Dzieciątko z krzyżem.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prosił ich potem, aby mu w powrocie wszystko opowiedzieli, a wtedy i on na cześć Dzieciątka wystawi ołtarze i ofiary składać mu będzie. Gdy królowie opuścili Kausur, przyłączył się do nich znaczny orszak wielkich panów podróżujących, którym tą samą drogą iść wypadało. Później odpoczywali przy studni, nie zdejmując pakunków; lecz wzniecili ogień. Gdy znowu dalej jechali, słyszałam ich słodko i serdecznie wspólnie śpiewających. Śpiewali krótkie rymy, jak: „Spieszmy przez góry, niwy i łany, By oddać pokłon Panu nad pany".


Jeden zaczynał, a drudzy śpiewali razem rymy, które na przemian tworzyli i nucili. W samym środku gwiazdy można było Dzieciątko z krzyżem widzieć.


Maryja miała widzenie o zbliżaniu się królów, gdy w Kausur odpoczywali. Opowiedziała o tym Józefowi i Elżbiecie.


Wreszcie widziałam królów przybywających do pewnej miejscowości żydowskiej. Było to małe, rozległe miasteczko, gdzie liczne domy wysokimi płotami były otoczone. Tu byli już w prostej linii do Betlejem; lecz mimo to skierowali swą drogę na prawo, gdyż innej drogi nie było. Gdy przybyli do następnej miejscowości, zaczęli pięknie śpiewać i byli bardzo uradowani, albowiem gwiazda świeciła tu bardzo jasno, świecił także księżyc, tak że wyraźnie widać było cienie. Jednakże zdawało się, jakby mieszkańcy albo gwiazdy nie widzieli, albo nie bardzo się nią zajmowali; byli jednak niezmiernie usłużni. Kilku podróżnych usiadło, a mieszkańcy pomogli im napoić zwierzęta. Myślałam tu jeszcze o czasach Abrahama, jak to wówczas wszyscy tak dobrzy byli i usłużni. Liczni mieszkańcy prowadzili orszak przez miasto, niosąc gałązki i szli spory kawał drogi z nimi. Gwiazda nie zawsze przed nimi świeciła, nieraz była zupełnie ciemna, zdawało się, jakby jaśniej tam świeciła, gdzie żyli dobrzy ludzie, a ilekroć ją gdzie podróżni bardzo jaśniejącą widzieli, czuli osobliwsze wzruszenie i myśleli, że tam zapewne Mesjasz być musi. Lecz królowie obawiali się też, aby ich wielki orszak wielkiego wrażenia i gwaru nie wywołał.


Nazajutrz, nie zatrzymując się, przeszli koło ponurego, mglistego miasta, a nieco dalej stąd przez rzekę, wpływającą do Morza Martwego. Wieczorem widziałam ich przybywających do pewnego miasta, jakby Manatea lub Madian się nazywającego. Orszak ich składał się najmniej z 200 ludzi, tyle gawiedzi ściągnęła za nimi ich wspaniałomyślność. Prowadziła tędy ulica; mieszkańcy zaś składali się z Żydów i pogan. Orszak zaprowadzono przed miasto na miejsce, opasane murem, gdzie królowie namioty rozbili. Widziałam też, jak się tu, podobnie jak w poprzednim mieście, zasmucili, ponieważ nikt nie chciał o nowonarodzonym królu nic słuchać ani wiedzieć. Słyszałam ich także opowiadających, jak dawno już na gwiazdę czekali.

 

Brak wiary zamyka dostęp cudom, których Pan Bóg pragnie dokonywać w naszym życiu. Nawet sam Pan Jezus nie mógł zdziałać żadnego wielkiego cudu w swym rodzinnym mieście z powodu niedowiarstwa jego mieszkańców. Bądźmy szczerzy. Każdy z nas ma okresy słabszej wiary. Nasza wiara będzie poddana próbom, w wyniku których niejeden raz będziemy musieli pokonywać zwątpienia. Podczas Ostatniej Wieczerzy Pan Jezus obiecał  posłać Pana Ducha Świętego , aby nas pocieszał, pouczał i umacniał naszą wiarę. Pan Duch Święty jest z nami każdego dnia, budząc w nas wiarę, tak by Pan Jezus mógł swobodnie działać w nas i przez nas.