Menu

Gościmy

Odwiedza nas 179  gości oraz 0 użytkowników.

Licznik odwiedzin

 

 

 

 

 

 

 

Orszak królów był długi może kwadrans na drogi. Gdy przed Jerozolimą stanęli, zniknęła gwiazda przed nimi. To ich wielce strapiło. Królowie siedzieli na dromaderach, trzy inne dromadery były obładowane pakunkami; inni zaś po większej części siedzieli na szybkich, żółtawych zwierzętach o delikatnych łbach, nie wiem, czy na koniach lub osłach, wyglądały zupełnie inaczej, niż nasze konie. U przedniejszych były te zwierzęta bardzo pięknie okryte i okiełzane i złotymi gwiazdami i łańcuszkami poobwieszane. Kilku z ich drużyny poszło do bramy, stąd powrócili z dozorcami i żołnierzami.

 

Przybycie ich o tym czasie i tą drogą, było niezwyczajne, ponieważ nie było żadnej uroczystości i nie trudnili się żadnym handlem. Mówili, dlaczego przychodzą. Mówili o gwieździe i o Dzieciątku; o niczym tu nie wiedziano. Sądzili z pewnością, iż się omylili; albowiem ani jednego nie spostrzegli człowieka, wyglądającego, jakby wiedział coś o zbawieniu świata.

 

Także z wielkim zadziwieniem przypatrywali się im ludzie, nie mogąc pojąć, czego chcieli. Mówili, że za wszystko, co dostaną, zapłacą, i że z królem chcą mówić. Było stąd wiele posyłania tam i z powrotem. Podczas tego rozmawiali z rozmaitymi ludźmi, którzy się około nich zgromadzili. Niektórzy znali pogłoskę o Dzieciątku, które w Betlejem miało się narodzić; lecz że to nic nie znaczy, gdyż to tylko prosty lud. Drudzy wyśmiewali się z nich. Byli przeto bardzo przygnębieni i zasmuceni. A ponieważ z dolatujących słów ludzi poznali, że i Herod nic o tym nie wie, a dalej, ponieważ nie bardzo uprzejmie o Herodzie mówiono, zasmucili się i tym, że nie wiedzieli, jak mają z nim mówić. Pomodlili się więc i znowu nabrali otuchy i mówili do siebie: ten, który nas za pomocą gwiazdy tak szybko tu doprowadził, ten też nam dopomoże szczęśliwie do domu wrócić.

 

Oprowadzano orszak wokół miasta i wprowadzono go stroną od góry kalwaryjskiej znowu do miasta. Niedaleko od placu rybiego zaprowadzono ich wraz ze zwierzętami na okrągłe podwórze, które sieniami i pomieszczeniami było otoczone i przed którego bramami stały straże. W środku podwórza była studnia, przy której napoili zwierzęta; dokoła były stajnie i wolne miejsca sklepione, gdzie wszystko umieścili. Owo podwórze przytykało jedną stroną do góry, z drugiej strony było wolne i otoczone drzewami. Widziałam też ludzi z pochodniami przychodzących, którzy ich pakunki przeglądali.


Pałac Heroda stał niedaleko od tego podwórza na wyżynie, a całą drogę aż do wyżyny widziałam oświetloną pochodniami czy też koszami z ogniem. Widziałam też ludzi zstępujących z pałacu i zabierających do pałacu najstarszego króla, Teokena.


Przyjęto go pod łukiem, a potem wprowadzono na salę. Rozmawiał tutaj z dworzaninem, donoszącym o wszystkim Herodowi, który jakby rozum wskutek tego stracił i królom jutro rano kazał przyjść do siebie. Kazał im powiedzieć, by wypoczęli, a on tymczasem zbada wszystko i oznajmi im, czego się dowie.

 


 

 

 

 

 

 

 

Gdy Teokeno wrócił z pałacu, królowie zasmucili się jeszcze bardziej i kazali pozdejmowane pakunki znów włożyć na zwierzęta. Nie mogli zasnąć. Niektórych z nich widziałam przechadzających się z przewodnikami po mieście. Zdawało mi się, jakby sądzili, iż Herod może przecież wie wszystko, tylko im prawdy powiedzieć nie chce. Także zawsze jeszcze gwiazdy szukali. W samej Jerozolimie było spokojnie, ale na straży przy podwórzu było wiele biegania i wypytywania.


Gdy Teokeno był u Heroda, mogła być jedenasta godzina w nocy. Była uroczystość u niego, mnóstwo świec paliło się w sali, były także niewiasty. To, co Teokeno mu oznajmić kazał, napełniło go wielką trwogą. Posłał sługi do świątyni i do miasta. Widziałam, że kapłani, uczeni w Piśmie i sędziwi Żydzi ze zwojami przyszli do niego. Mieli na sobie swe szaty, napierśniki i pasy z literami, wskazywali na karty. Było ich może dwudziestu koło niego. Widziałam ich też z nim na dach pałacu wchodzących i na gwiazdy patrzących. Herod był bardzo niespokojny i zmieszany, uczeni zaś w Piśmie wszystko mu znowu tłumaczyli i starali się go przekonać, iż gadanina królów nic nie znaczy, iż te narody mają zawsze rozmaite przywidzenia i urojenia o gwiazdach i gdyby coś w tym było, to oni, przy świątyni i w świętym mieście, o tym przecież prędzej wiedzieć by musieli.


Rano, ze świtem, widziałam znowu dworzanina zstępującego i wszystkich trzech królów z nim do pałacu idących. Wprowadzono ich na salę, gdzie na przyjęcie pewne potrawy i zielone gałązki i krzewy w naczyniach poustawiane były. Królowie nie tknęli podanych potraw. Stali, dopóki nie przyszedł Herod, naprzeciw któremu wystąpili z ukłonem i krótko zapytali, gdzie jest nowonarodzony król Żydów, którego gwiazdę widzieli i któremu pokłon oddać przybyli.

 

Herod był bardzo zatrwożony, lecz nie dał tego po sobie poznać. Było jeszcze kilku uczonych w Piśmie przy nim. Wypytywał się bliżej co wiedzą o gwieździe i mówił im, iż o Betlejem obietnica Efrata opiewa. Menzor opowiedział mu ostatnie widzenie, które w gwieździe mieli, wskutek czego jeszcze większa trwoga go ogarnęła, tak że nie wiedział, jak ją ukryć. Menzor mówił, że widzieli Dziewicę a przed nią leżące Dzieciątko, z prawego zaś jego boku wychodziła świetlana gałązka, a na niej wieża o licznych bramach, która wielkim miastem się stała.

 

Ponad tym stało Dzieciątko z mieczem i berłem, jako król i widzieli siebie samych i królów całego świata przybywających, bijących czołem i Dzieciątku pokłon oddających; albowiem ono posiada królestwo, które zwycięży wszystkie królestwa. Herod radzi im udać się w cichości do Betlejem i to natychmiast, a potem, skoro by Dzieciątko znaleźli, mają wrócić i oznajmić mu, żeby i on także poszedł oddać Jemu pokłon. Widziałam królów znowu na dół schodzących i natychmiast wyruszających. Dniało, światła na drodze ku pałacowi prowadzącej jeszcze się paliły. Gawiedź, która za nimi postępowała, rozgościła się wczoraj wieczorem w mieście.

 


 

 

 

 

 

 

 

Herod, który w czasie narodzenia Chrystusa w swym zamku przy Jerycho przebywał, już przed przybyciem królów był bardzo niechętny i rozgniewany. Dwóch ze swych synów nieprawego łoża wyniósł do wysokich godności przy Świątyni. Byli Saduceuszami, oni też wszystko mu zdradzali, co się tam działo i kto jego zamiarom był przeciwny. Do tych należał mianowicie pewien dobry i sprawiedliwy mąż, poważany urzędnik przy Świątyni. Tego kazał bardzo grzecznie i po przyjacielsku do siebie do Jerycho zaprosić, a kiedy był w drodze, kazał go napaść i zamordować na pustyni, jakoby to przez zbójców się stało.

 

Kilka dni później przybył do Jerozolimy, by obchodzić uroczystość poświęcenia Świątyni. Wtedy chciał Żydom na swój sposób sprawić radość i zaszczyt. Kazał zrobić złotą figurę, jakby jagnię lub raczej baranka, albowiem miała rogi. Ten baranek na święto miał być postawiony nad bramą, prowadzącą z przedsionka dla niewiast na miejsce, na którym ofiary składano. Chciał to uczynić zupełnie samowolnie i za to jeszcze piękną podziękę otrzymać, lecz kapłani opierali się temu. Groził im karą pieniężną. Powiedzieli mu, że karę zapłacą, lecz tego wizerunku według prawa nigdy nie przyjmą. Był wskutek tego bardzo rozgniewany i chciał go potajemnie kazać postawić. Lecz jeden gorliwy przełożony wziął tę figurę, skoro ją tylko przyniesiono, rozbił ją na dwie części i rzucił na ziemię. Powstało wskutek tego zbiegowisko, a Herod kazał owego męża wtrącić do więzienia. Był z tej przyczyny bardzo rozgniewany i wolałby, aby lepiej wcale na uroczystość nie przybył. Dworzanie zaś starali się go rozmaitymi zabawami rozerwać.


W kraju żydowskim oczekiwali niektórzy pobożni ludzie bliskiego przyjścia Mesjasza, a zdarzenia przy narodzeniu Jezusa, były przez pastuszków rozpowszechnione. Także Herod o tym słyszał i cichaczem kazał się o tym w Betlejem dowiadywać. Ponieważ zaś jego szpiedzy tylko ubogiego Józefa znaleźli, a mieli polecone, unikać zwracania lub wywołania uwagi, przeto donieśli, że to nic nie jest, że to tylko uboga rodzina w pewnej grocie się znajduje, i że o tej całej rzeczy nie opłaca się nawet mówić.

 

W tym czasie przybył ów wielki orszak królów, którzy tak pewnie i tak stanowczo o króla Judy się pytali i z taką pewnością o gwieździe mówili, że Herod swą trwogę i swe zamieszanie ledwo mógł ukryć. Myślał, że o bliższych w tej sprawie szczegółach dowie się od królów samych, a potem środków zaradczych się chwyci. Lecz ponieważ królowie, przestrzeżeni przez Boga, do niego nie wrócili, poczytywał ich ucieczkę za następstwo ich kłamstwa i omamienia, jakoby się wstydzili i obawiali wrócić, jako ludzie, którzy z siebie zakpić pozwolili. Tylko w ogólności kazał w Betlejem ogłosić, aby się z tymi ludźmi nie zadawać.

 

Lecz gdy Herod Jezusa usunąć zamierzał, dowiedział się, że Go już nie ma w Nazarecie. Kazał długo za Nim szukać, lecz gdy nadzieja znalezienia Jezusa okazała się daremną a trwoga jego tym bardziej rosła, zabrał się do szalonego środka rzezi młodzianków, a tak był ostrożny, że już przedtem wojska swe przeniósł na inne miejsce, by powstaniu zapobiec.

 

Co możemy uczynić, aby burzyć mury wrogości w naszym świecie? Możemy się modlić. Możemy wstawiać się za innych. Możemy prosić Pana Jezusa, aby obalał bariery pomiędzy nami. Możemy prosić Go, by naprawiał wszystkie zniszczone mosty. Módlmy się o jedność pomiędzy chrześcijanami różnych wyznań. Prośmy Pana, aby kruszył wszelkie podziały pomiędzy mężem a żoną, pomiędzy dziećmi a rodzicami. Prośmy Pana, aby jednoczył nasze parafie, czyniąc je znakiem naszej miłości dla naszych społeczności lokalnych. Żadna z tych modlitw nie jest nieracjonalna, gdyż wszystkie one mają swe źródło w modlitwie samego Pana Jezusa o to, byśmy byli jedno. Zaufajmy, ze kiedy każdy z nas w pełni pojedna się z Ojcem, nastąpi koniec wszelkiej wrogości i zapanuje pokój.