Menu

Gościmy

Odwiedza nas 162  gości oraz 0 użytkowników.

Licznik odwiedzin

 

 

 

 

 

 

To wszystko opisywali ciekawym słuchaczom z dziecięcą prostotą i szczerością i smucili się, że ich słuchacze wcale nie zdawali się wierzyć w to, na co ich przodkowie już od 2000 lat tak wytrwale czekali. Gwiazda była okryta chmurami; lecz gdy się znowu ukazała i w całym blasku stanęła pomiędzy przeciągającymi chmurami, jakby bardzo blisko ziemi, jeszcze tej samej nocy wybiegli ze swego namiotu, a zwoławszy mieszkańców, pokazali im gwiazdę. Ludzie wpatrywali się zdziwieni i bądź to bardzo byli wzruszeni, bądź to gniewali się na królów, największa zaś część starała się korzystać z ich hojności.


Słyszałam ich też teraz opowiadających, jak daleko dotąd jechać musieli. Liczyli dni piesze, każdy po 12 godzin. Do miejsca ich zebrania jeden miał trzy, drugi pięć takich dni po 12 godzin. Lecz na swych zwierzętach, dromaderach, robili dziennie 36 godzin drogi, wliczając w to noc i godziny odpoczynku. Dlatego ten, który o trzy dni był oddalony, mógł na miejscu razem stanąć w jednym dniu, ten zaś, który o pięć dni był oddalony, w dwóch dniach.


Od tego miejsca spotkania aż dotąd mieli 56 dni drogi po 12 godzin, a więc 672 godziny. Potrzebowali na to od Narodzenia Chrystusa aż dotąd, licząc czas zebrania się i dni odpoczynku, mniej więcej 25 dni. Tu chcieli jeden dzień wytchnąć.


Ludzie tutejsi byli nadzwyczaj natrętni i zuchwali i naprzykrzali się królom jak roje os; ci zaś rozdawali im zawsze małe, trójgraniaste, żółte kawałki, jakby blaszki, a także ciemniejsze ziarna. Musieli mieć niezmierne skarby. Gdy ruszyli w drogę, szli koło miasta, w którym widziałam bożyszcza, stojące na świątyniach; na drugiej stronie miasta, przechodzili przez most i przez dzielnice żydowskie z synagogą. Teraz szli dobrą drogą coraz spieszniej ku Jordanowi. Może ze 100 ludzi przyłączyło się do ich pochodu. Stąd mieli do Jerozolimy jeszcze może 24 godzin drogi. Nie widziałam ich przechodzących przez jakiekolwiek miasto, lecz zawsze obok miast. Ponieważ był sabat, spotykali mało ludzi. Im bardziej zbliżali się do Jerozolimy, tym więcej tracili otuchę, albowiem gwiazda przed nimi nie była już tak jasna, a w Judei w ogóle tylko rzadko kiedy ją widywali. Spodziewali się też, że wszędzie spotkają ludzi w wielkiej radości i okazałości z powodu nowonarodzonego Zbawiciela, któremu cześć oddać z tak daleka przyjechali; lecz ponieważ nigdzie ani najmniejszego śladu wzruszenia nie spostrzegli, smucili się i byli niepewni, sądząc że się może omylili.


Mogło być koło południa, gdy się przez Jordan przeprawiali. Zapłacili przewoźników, którzy pozostali i im samym przewieść się zezwolili; tylko kilku z nich im pomagało. Jordan nie był wtenczas szerokim, a miał pełno ławic piasku. Położono deski na belkach, a na nich ustawiono dromadery. Szło to dosyć szybko. Z początku zdawało się, jakby królowie ku Betlejem zdążali; potem obrócili się i szli ku Jerozolimie. Widziałam to miasto wysoko ku niebu się piętrzące. Było właśnie po sabacie, gdy przybyli przed miasto.

 

To od nas zależy, w jaki sposób potraktujemy dar wiary – a prawda ta może wprawić nas w niepokój! Jeśli taka właśnie jest nasza reakcja, spróbujmy spojrzeć na wiarę jako na szansę, a nie na ryzyko. Żyć wiarą to pozwolić Panu Bogu, by uczynił nas nowym stworzeniem, to doświadczać Jego mocy działającej w nas i przez nas. Pan Jezus obiecuje, że biorąc Go za słowo, „nadmiar mieć będziemy”. Doprawdy, największym możliwym ryzykiem jest odmowa zaryzykowania czegokolwiek!