Menu

Gościmy

Odwiedza nas 162  gości oraz 0 użytkowników.

Licznik odwiedzin

 

 

 

 

 

 

Słyszałam, że ród swój wywodzili aż od Joba, który żył na Kaukazie i jeszcze inne obszary dalej położone posiadał. Jeszcze dawno przed Balaamem i nim Abraham był w Egipcie, mieli przepowiednię i czekali na gwiazdę. Przywódcy pewnego pokolenia z ziemi Joba podczas pewnej wycieczki do Egiptu, w okolicy Heliopolis otrzymali przez Anioła objawienie, iż z dziewicy narodzi się Zbawiciel, któremu ich potomkowie cześć oddawać będą. Dalej nie mają się zapuszczać, lecz wracać i uważać na gwiazdy.

 

Z tego powodu urządzali uroczyste obchody, budowali łuki tryumfalne i ołtarze, które kwiatami przyozdobili i znowu do domu wrócili. Było ich może razem około 3000. Byli to ludzie medyjscy i astrolodzy, o pięknej, żółtawobrunatnej barwie skóry oraz bardzo szlachetnej i wysokiej postawy. Przechodzili za swoimi trzodami z jednego miejsca na drugie, a wskutek wielkiej swej potęgi, panowali, gdzie chcieli. Ci więc, jak opowiadali królowie, pierwsi przynieśli proroctwo i przez nich dopiero rozpoczęło się u nich śledzenie gwiazd. A gdy później to śledzenie gwiazd zostało zaniedbane, odnowił je jeden z uczniów Balaama, a znacznie później po nim trzy prorockie córki przodków Trzech Króli. Teraz wreszcie w 500 lat po owych córkach, zjawiła się owa gwiazda, za którą poszli.


Owe trzy córki żyły w jednym i tym samym czasie, były z gwiaździarstwem bardzo obeznane, miały też ducha proroczego i widzenia. Widziały one, że wyjdzie gwiazda z Jakuba, i że Niepokalana Dziewica porodzi Zbawiciela. W długich szatach chodziły po kraju, ogłaszając to proroctwo, nawołując do poprawy i przepowiadając zdarzenia przyszłe aż do najodleglejszych czasów, i że posłańcy Zbawiciela przybędą do ich narodu i ogłoszą prawdziwą służbę Bożą. Ojcowie tych dziewic wystawili obiecanej Matce Bożej, tam, gdzie ich kraje się łączyły, świątynię, a w jej pobliżu wieżę celem śledzenia gwiazd i ich różnych zmian. Od tych trzech książąt pochodzili święci Trzej Królowie od mniej więcej 500 lat w prostej linii przez 15 rodów. Lecz wskutek pomieszania się z innymi plemionami nabyli tak różnej barwy. Już od owego długiego czasu zawsze niektórzy z ich przodków przebywali na wieży, by na gwiazdy uważać. To, co spostrzegli, zapisywano i przechodziło z ust do ust, i podług tych spostrzeżeń z wolna niejedno w ich służbie Bożej i Świątyni się zmieniało.


Wszystkie pamiętne chwile, odnoszące się do przyjścia Mesjasza, były im przez obrazy w gwiazdach wskazane. W ostatnich latach, od Poczęcia Maryi, obrazy te stawały się coraz dokładniejsze i zbliżanie się zbawienia coraz znamienniejsze. W czasie od poczęcia Maryi widzieli Dziewicę z berłem i wagą, w której równych szalach leżała pszenica i grona. W końcu widzieli nawet figury gorzkiej męki. Zdawało się, jakby nowonarodzonemu wypowiedziano wojnę, że ten jednak wszystko zwycięży.


To śledzenie gwiazd było połączone z nabożeństwem, postami, modlitwą, oczyszczeniami i umartwieniami. Nie była to jednakże tylko jedna gwiazda, lecz całe zestawienie gwiazd, na które uważali, a przy pewnych zetknięciach gwiazd otrzymywali, patrząc na gwiazdy, widzenia i obrazy. Wśród tego gwiaździarstwa trafiały się jednak i złe wpływy na osoby, które złe życie wiodły i wśród demonicznych widzeń w konwulsje wpadały. Przez takich ludzi powstał okrutny zwyczaj ofiarowania ludzi, starców i dzieci; lecz powoli zdrożności te ustały. Królowie jednakże widywali obrazy jasno i spokojnie, w słodkim uniesieniu, nie doznając żadnych złych wpływów, przeciwnie stawali się coraz lepszymi i pobożniejszymi.

 


 

 

 

 

 

 

To wszystko opisywali ciekawym słuchaczom z dziecięcą prostotą i szczerością i smucili się, że ich słuchacze wcale nie zdawali się wierzyć w to, na co ich przodkowie już od 2000 lat tak wytrwale czekali. Gwiazda była okryta chmurami; lecz gdy się znowu ukazała i w całym blasku stanęła pomiędzy przeciągającymi chmurami, jakby bardzo blisko ziemi, jeszcze tej samej nocy wybiegli ze swego namiotu, a zwoławszy mieszkańców, pokazali im gwiazdę. Ludzie wpatrywali się zdziwieni i bądź to bardzo byli wzruszeni, bądź to gniewali się na królów, największa zaś część starała się korzystać z ich hojności.


Słyszałam ich też teraz opowiadających, jak daleko dotąd jechać musieli. Liczyli dni piesze, każdy po 12 godzin. Do miejsca ich zebrania jeden miał trzy, drugi pięć takich dni po 12 godzin. Lecz na swych zwierzętach, dromaderach, robili dziennie 36 godzin drogi, wliczając w to noc i godziny odpoczynku. Dlatego ten, który o trzy dni był oddalony, mógł na miejscu razem stanąć w jednym dniu, ten zaś, który o pięć dni był oddalony, w dwóch dniach.


Od tego miejsca spotkania aż dotąd mieli 56 dni drogi po 12 godzin, a więc 672 godziny. Potrzebowali na to od Narodzenia Chrystusa aż dotąd, licząc czas zebrania się i dni odpoczynku, mniej więcej 25 dni. Tu chcieli jeden dzień wytchnąć.


Ludzie tutejsi byli nadzwyczaj natrętni i zuchwali i naprzykrzali się królom jak roje os; ci zaś rozdawali im zawsze małe, trójgraniaste, żółte kawałki, jakby blaszki, a także ciemniejsze ziarna. Musieli mieć niezmierne skarby. Gdy ruszyli w drogę, szli koło miasta, w którym widziałam bożyszcza, stojące na świątyniach; na drugiej stronie miasta, przechodzili przez most i przez dzielnice żydowskie z synagogą. Teraz szli dobrą drogą coraz spieszniej ku Jordanowi. Może ze 100 ludzi przyłączyło się do ich pochodu. Stąd mieli do Jerozolimy jeszcze może 24 godzin drogi. Nie widziałam ich przechodzących przez jakiekolwiek miasto, lecz zawsze obok miast. Ponieważ był sabat, spotykali mało ludzi. Im bardziej zbliżali się do Jerozolimy, tym więcej tracili otuchę, albowiem gwiazda przed nimi nie była już tak jasna, a w Judei w ogóle tylko rzadko kiedy ją widywali. Spodziewali się też, że wszędzie spotkają ludzi w wielkiej radości i okazałości z powodu nowonarodzonego Zbawiciela, któremu cześć oddać z tak daleka przyjechali; lecz ponieważ nigdzie ani najmniejszego śladu wzruszenia nie spostrzegli, smucili się i byli niepewni, sądząc że się może omylili.


Mogło być koło południa, gdy się przez Jordan przeprawiali. Zapłacili przewoźników, którzy pozostali i im samym przewieść się zezwolili; tylko kilku z nich im pomagało. Jordan nie był wtenczas szerokim, a miał pełno ławic piasku. Położono deski na belkach, a na nich ustawiono dromadery. Szło to dosyć szybko. Z początku zdawało się, jakby królowie ku Betlejem zdążali; potem obrócili się i szli ku Jerozolimie. Widziałam to miasto wysoko ku niebu się piętrzące. Było właśnie po sabacie, gdy przybyli przed miasto.

 

To od nas zależy, w jaki sposób potraktujemy dar wiary – a prawda ta może wprawić nas w niepokój! Jeśli taka właśnie jest nasza reakcja, spróbujmy spojrzeć na wiarę jako na szansę, a nie na ryzyko. Żyć wiarą to pozwolić Panu Bogu, by uczynił nas nowym stworzeniem, to doświadczać Jego mocy działającej w nas i przez nas. Pan Jezus obiecuje, że biorąc Go za słowo, „nadmiar mieć będziemy”. Doprawdy, największym możliwym ryzykiem jest odmowa zaryzykowania czegokolwiek!