Menu

Gościmy

Odwiedza nas 183  gości oraz 0 użytkowników.

Licznik odwiedzin

 

 

 

 

 

 

Widziałam Świętą Rodzinę, opuszczającą Egipt. Herod wprawdzie dość dawno temu już umarł, ale nie mogli zaraz wracać, gdyż jeszcze nie byli bezpieczni. Święty Józef, który zawsze ciesielką był zajęty, powrócił pewnego wieczora bardzo przygnębiony smutkiem, ludzie bowiem nic mu nie dali za robotę, nic więc nie mógł też przynieść do domu, gdzie był niedostatek. Ukląkł więc smutny w odosobnionym miejscu i modlił się. Pobyt między tymi ludźmi stawał się mu coraz nieznośniejszy. Wstrętne odprawiali nabożeństwa na cześć bożków, którym nawet ofiarowywali ułomne swe dzieci; kto zaś chciał uchodzić za pobożnego, nie wahał się i zdrowego poświęcić. Oprócz tego odprawiali jeszcze gorszy tajny kult. Również i Żydzi z żydowskiej osady wzbudzali w nim wstręt.


Gdy tak Józef zasmucony prosił Boga o pomoc, stanął przed nim anioł, rozkazując, aby zebrał rzeczy i na drugi dzień rano gościńcem z Egiptu do ojczyzny powracał; w drodze nie potrzebuje się niczego obawiać, gdyż on z nim będzie. Józef opowiedział o tym widzeniu Maryi i Jezusowi, i natychmiast zaczęli swój skromny dobytek ładować na osła.


Na drugi dzień, gdy się rozeszła wieść o postanowionym ich odjeździe, zeszło się wiele ludzi, wielce zasmuconych, przynosząc im różne podarki w małych pojemnikach łykowych. Wiele kobiet przyprowadziło także swoje dzieci. Między nimi była jedna zamożniejsza, z kilkuletnim synem, którego zwykła nazywać synem Maryi, a to dlatego, ponieważ, nie mogąc się doczekać syna, dopiero przez modlitwę Maryi go otrzymała. Kobieta ta dała Dzieciątku Jezus trójkątne monety, żółtego, białego i ciemnego koloru; wtedy Jezus spojrzał na Swą Matkę. Syn tej kobiety przyjęty został później przez Jezusa w poczet uczniów i nazwany był Deodatus. Matka jego zwała się Mira.


Z powodu odjazdu Świętej Rodziny szczery smutek przejął serca wszystkich. Między żegnającymi więcej widać było pogan, niż Żydów, których już nawet za Żydów nie można było uważać, tak popadli w bałwochwalstwo. Byli tu i tacy, którzy cieszyli się z odjazdu Świętej Rodziny. Uważali ją za czarowników, którzy za pomocą najstarszego z diabłów wszystkiego potrafią dokazać.


W towarzystwie tych wszystkich przyjaciół podążyli drogą, prowadzącą między Heliopolis, a żydowską osadą. Od Heliopolis zwrócili się ku południowi, chcąc przybyć do ogrodu balsamowego, aby tu wytchnąć i zaopatrzyć się w wodę. Ogród znajdował się w dobrym stanie. Krzewy balsamowe były tak wielkie, jak średniej wielkości winna latorośl i otaczały czterema rzędami cały ogród, do którego prowadził ganek, a który zapełniony był różnego rodzaju drzewami owocowymi, jak daktyle i sykomory. Źródło opływało całą tę przestrzeń naokoło. Towarzyszący ludzie pożegnali się teraz ze Świętą Rodziną, która tu jeszcze kilka godzin zabawiła. Józef zrobił z łyka małe naczynia, bardzo gładkie i ładne, które wylał smołą. Następnie poodłamywał z krzaka balsamowego listków, podobnych do koniczyny i podłożył pod spód owe naczynia, chcąc tym sposobem uzbierać kropel balsamowych na dalszą podróż. Gdzie tylko się zatrzymywali, wszędzie wyrabiał Józef z łyka takie naczynia i flaszki na wszelki użytek. Najświętsza Panna wyprała tu tymczasem i wysuszyła odzienie. Skoro wszyscy dostatecznie wypoczęli, ruszyli dalej publicznym bitym gościńcem.

 


 

 

 

 

 

 

Widziałam wiele obrazów całej ich podróży, którą odbywali bez szczególniejszego niebezpieczeństwa. Maryja często się smuciła, ponieważ droga po gorącym piasku była dla Dzieciątka Jezus wielce uciążliwa. Józef zrobił Mu trzewiki z łyka, które były silnie przywiązane powyżej kostek; widziałam jednak, że często stawali, a Maryja wytrząsała z trzewików Dzieciątka piasek. Sama miała sandały. Jezus miał na sobie brunatną sukienkę i często musiał siadać na osła. Dzieciątko, Maryja i Józef mieli na głowie jako ochronę przed rozpalonymi promieniami słońca osłony z łyka, które za pomocą wstążek przywiązywali pod brodą.


Widziałam ich mijających wiele miejscowości, ale przypominam sobie tylko nazwę Ramesses. W końcu widziałam ich w Gazie, gdzie było wiele pogan i tam się zatrzymali trzy miesiące. Józef nic chciał iść do Nazaretu, tylko do Betlejem; wahał się jednak, bo słyszał, że w Judei panuje okrutny Archelaus. Wreszcie ukazał mu się anioł, który mu oznajmił, by udał się do Nazaretu. Anna jeszcze żyła. Tylko ona i kilkoro krewnych wiedziało o miejscu pobytu Świętej Rodziny.


Widziałam siedmioletnie Dziecię Jezus, jak idąc między Maryją a Józefem, wracało z Egiptu do Judei. Osła nie widziałam przy nich. Sami nieśli swe zawiniątka. Józef był około trzydzieści lat starszy od Maryi. Szli po gościńcu, prowadzącym przez pustynię, oddalonym około dwie godziny drogi od groty świętego Jana. Dziecię Jezus, krocząc, spoglądało w ową stronę, a ja widziałam, że jego dusza zwraca się ku Janowi. Równocześnie widziałam modlącego się Jana w grocie. Anioł, w postaci pacholęcia, przystąpił do niego i doniósł, że gościńcem idzie Jezus.

 

Widziałam Jana, jak z rozłożonymi rękoma, wyszedłszy z groty, spieszył w tę stronę, kędy przechodził jego Zbawiciel. Z radości podskakiwał i tańczył. Obraz ten był nader wzruszający. Grota Jana była w pagórku; nie była szersza, jak jego łoże, natomiast ciągnęła się daleko do wnętrza. Wyskoczył z niej przez mały otwór. Z góry prowadził do groty ukośny otwór, przez który wpadało światło. W grocie widziałam na podstawce sporządzonej z trzciny plastry miodu i suszone żółte, pstrokate szarańcze, wielkości raka. Pustynia, na której Jezus pościł, jest stąd oddalona mniej więcej 4 godziny drogi. Jan miał na sobie skórę zwierzęcą. Anioł, który przyszedł do niego w postaci pacholęcia, był w tym wieku co Jan. Widziałam go z początku mniejszym, potem większym; zapewne wzrastał razem z nim; ukazywał się i znikał.

 

Jeśli chcemy, aby duchowa moc otrzymana na chrzcie okazała się w jakikolwiek sposób skuteczna, musimy wypełniać wolę Bożą! Jest to jedyny sposób, aby zasiane w nas ziarno wiary wyrosło na potężne drzewo, które wyda owoc w naszym życiu i zmieni świat. Każdy z nas jest wezwany do świętości. Każdy z nas otrzymał niewiarygodny przywilej uczestnictwa we własnym zbawieniu poprzez oddanie, ufność i posłuszeństwo Panu Bogu. Oczywiście nie jesteśmy w stanie zbawić samych siebie, nawet poprzez tak pobożne czynności, jak śpiew w chórze parafialnym czy regularna lektura pism katolickich. Jednak dzięki obecności Pana Chrystusa w nas, możemy pełnić dzieła Boże.