Menu

Gościmy

Odwiedza nas 283  gości oraz 0 użytkowników.

Licznik odwiedzin

 

 

 

 

 

 

 

Jan przebywał już od dłuższego czasu na pustkowiu, kiedy Święta Rodzina powróciła z Egiptu. Głównie za zrządzeniem Boskim stało się, że tak wcześnie został zaniesiony na pustkowie. Zaprowadziły go tam również jego własne pragnienia, lubił bowiem samotność i był zawsze zamyślony. Do szkoły nigdy nie uczęszczał. Duch Święty nauczał go na pustkowiu. Już od dzieciństwa mówiono wiele o jego przyszłości. Cudowne jego narodzenie było znane i często widziano jasność wokół niego. Herod już wcześnie nastawał na jego życie, ale Elżbieta uciekła z Janem przed morderstwem niemowląt na pustkowie. Jan umiał już chodzić i we wszystkim sobie radzić, a przebywał niedaleko pierwszej groty Magdaleny. Elżbieta odwiedzała go często.


Później widziałam znowu, jak matka prowadziła go drugi raz na pustynię, gdy miał już mniej więcej sześć czy siedem lat. Elżbieta wyprowadziła chłopczynę z domu w czasie nieobecności Zachariasza; ten bowiem oddalił się z domu, aby uniknąć bolesnego pożegnania z ukochanym Janem. Błogosławieństwa swego udzielił mu jednak, bo wciąż błogosławił Elżbietę i Jana, ile razy tylko z domu się oddalał. Jan miał na sobie szatę ze skór zwierzęcych, która przewieszona była przez lewe ramię i spadała na piersi i plecy, pod prawym zaś ramieniem była spięta; zresztą nie nosił żadnej innej sukni. Włosy miał brunatne i ciemniejsze niż Jezus. W ręce miał białą laskę, którą wziął z domu, i przez cały czas pobytu na pustyni miał przy sobie.


Widziałam dalej, jak Elżbieta, matka Jana, wysoka, otulona, w podeszłym wieku lecz krzepka jeszcze kobieta, o małej, delikatnej twarzy, prowadziła go za rękę, spiesząc z nim na pustynię; często biegł naprzód, był otwarty i dziecinny, jednak nie roztrzepanym. Przeprawiali się przez rzekę, a że nie było mostu, przepławili się na kłodach, leżących w wodzie. Elżbieta, bardzo odważna kobieta, wiosłowała gałęzią. Przedostawszy się przez rzekę, zwrócili się na wschód i przybyli do parowu, w górze pustego i skalistego, na dole zaś pokrytego zaroślami, szczególnie poziomkami, z których Jan od czasu do czasu po jednej zrywał i spożywał.

 

Gdy już kawał drogi parowem uszli, pożegnała się Elżbieta z Janem. Pobłogosławiła go, a przycisnąwszy do serca, pocałowała w oba policzki i czoło. Następnie odeszła z powrotem, często jednak, płacząc, oglądała się za nim; on jednak, nie troszcząc się i nie martwiąc, kroczył dalej. Postępowałam za nim i obawiałam się, że dziecię za daleko odejdzie od matki i nie trafi do domu. Wewnętrzny głos mówił mi, abym się nie troszczyła, dziecię bowiem wie, co robi. Postępowałam więc dalej za nim i widziałam w różnych obrazach jego dalsze życie na pustkowiu, a i on sam mi często opowiadał, jak sobie wszystkiego odmawiał i umartwiał swe zmysły, jak wszystko, co go otaczało, dziwnym sposobem go uczyło, i jak przez to coraz jaśniej i dokładniej wszystko pojmował i widział. Często bawił się jak dziecko kwiatkami i ze zwierzętami. Szczególnie przywiązane były do niego ptaszki, które sfruwały mu na głowę, kiedy szedł i modlił się; dość często zaś kładł laskę swą w poprzek w gałęzie, na których siadały, a on im się przypatrywał i z nimi się bawił. Nieraz szedł za zwierzętami do ich legowisk, karmił je, bawił się z nimi albo im poważnie się przypatrywał.

 


 

 

 

 

 

 

 

Przy końcu parowu okolica nieco się otwierała. Jan, idąc nim, doszedł do małego jeziora, którego równe brzegi pokrywał biały piasek. Wszedł do wody, a ryby gromadziły się wokół niego, z którymi on swobodnie przebywał. Jan pozostał w tej okolicy przez dłuższy czas. Tu wyplótł sobie w zaroślach schronienie z gałęzi, niskie, tak niewielkie, że można było w nim tylko leżeć.


Często widziałam tu i później jaśniejące postacie aniołów, z którymi obcował bez lęku, lecz skromnie i swobodnie, a zdawało mi się, iż go pouczają o wielu rzeczach i na wiele zwracają uwagę. Na swej lasce umieścił poprzeczny drążek, tak że nadał jej kształt krzyża; przywiązał doń także szerokie sitowie, liście lub korę z drzew, którą on jakby chorągiewką powiewał i nią się bawił. Podczas pobytu na pustkowiu odwiedziła go matka dwa razy, lecz nigdy się na tym pustkowiu nie spotkali; Jan bowiem, pewnie wiedząc o przybyciu matki, wychodził zwykle naprzeciw niej. Elżbieta przyniosła mu tabliczkę i cienką rurkę do pisania.


Po śmierci ojca przyszedł Jan potajemnie do Juty, aby pocieszyć Elżbietę. Przez pewien czas przebywał u niej w ukryciu. Opowiadała mu nieco o Jezusie i o Świętej Rodzinie, a on niektóre rzeczy znaczył sobie kreskami na tabliczce. Elżbieta pragnęła, by z nią się udał do Nazaretu, czemu on jednak się sprzeciwił i wolał udać się z powrotem na pustkowie.


Zachariasz, idąc z trzodą do świątyni, został przez żołnierzy Heroda przed Jerozolimą, od strony Betlejem, w wąwozie napadnięty i bardzo znieważony. Następnie zaprowadzili go do więzienia, znajdującego się na stoku góry Syjon, którędy uczniowie później chodzili do świątyni. Ponieważ nie chciał wyjawić miejsca pobytu Jana, żołnierze okropnie go znieważyli, a wreszcie zabili. Gdy się to działo, Elżbieta była u Jana na pustyni. Wracającą do Juty, odprowadził Jan dość daleko, po czym wrócił. Przybywszy tu, dowiedziała się Elżbieta o zabiciu męża i poczęła bardzo narzekać.


Przyjaciele Zachariasza pochowali go w pobliżu świątyni. Nie jest to jednak ten Zachariasz, który został zabity między świątynią a ołtarzem, i przy śmierci krzyżowej Jezusa powstał z grobu, a wyszedłszy przez mur świątyni, gdzie stary Symeon miał swój modlitewnik, po świątyni chodził. Ten Zachariasz był zabity w kłótni, jako też wskutek sporu o rodowód Mesjasza, również wskutek sporu o pewne prawa i miejsca w świątyni dla niektórych rodzin.


Z żalu po stracie męża nie mogła Elżbieta pozostać w Jucie, ani też żyć bez Jana; udała się więc znów do niego na pustynię, gdzie wnet umarła, a pewien Esseńczyk, krewny Anny, pozostającej stale przy świątyni, pochował ją ze czcią należną. W jej pięknie urządzonym domu zamieszkała teraz jej siostrzenica. Po śmierci matki przyszedł tu Jan jeszcze raz potajemnie, następnie wrócił i zapuścił się dalej w głąb pustkowia, pozostając odtąd zupełnie w samotności. Widziałam Go w południowej stronie Morza Martwego, potem po wschodniej stronie Jordanu, a przenosząc się z pustkowia na pustkowie, doszedł aż do miasta Kedar, a nawet Gessur. Przechodząc z jednego pustkowia na drugie, przebiegał nocą rozległe pola.

 


 

 

 

 

 

 

 

Przybył i do tej okolicy, gdzie później widziałam Jana Ewangelistę, jak przebywał pod wysokimi drzewami i pisał. W cieniu tych drzew rosły zarośla i krzewy, pokryte jagodami, którymi się żywił. Widziałam go również jedzącego jakieś ziele, które miało pięć okrągłych listków, podobnych do koniczyny i biały kwiat. Podobne zioła, tylko mniejsze, rosły u nas w domu pod płotami; listki miały smak kwaskowaty, jadałam ich wiele jako dziecko, pasąc w samotności bydło, a jadłam dlatego, bo już wtedy widziałam, że Jan nimi się żywił. Nadto wyciągał Jan z dziupli drzew i spod mchu ziemnego jakieś brunatne bryłki i te jadał. Zdaniem moim był to dziki miód, który się tam znajduje w obfitości.

 

Skórę, którą zabrał z domu, zarzucał na biodra, na ramionach zaś miał ciemną, kosmatą opończę, którą sam uplótł. Na tej puszczy było wiele zwierząt, pokrytych wełną, które łaskawie koło niego chodziły; również widziałam wielbłądy, z długim włosem na szyi, pozwalające Janowi swobodnie włos swój wyrywać. Z tego materiału skręcał sznury i splatał okrycie, które jeszcze miał na sobie, kiedy się znów między ludźmi zjawił i ich chrzcił.


Widziałam go ciągle w poufnym otoczeniu aniołów, który go pouczali. Sypiał pod gołym niebem i to na twardej skale. Chodził po ostrych kamieniach, cierniach i ostach, biczował się cierniem, dźwigał drzewa i kamienie, ustawicznie trwał na modlitwie i rozmyślaniu. Torował drogi, poprawiał i robił ścieżki i nadawał kierunek źródłom. Często pisał swą laską na piasku, nieruchomy klęczał lub stał w zachwycie, modląc się z rozwartymi ramionami. Coraz bardziej i ostrzej się biczował i umartwiał, a modlitwa jego była coraz gorętsza i coraz to dłużej trwała. Zbawiciela widział Jan trzy razy osobiście, myślą jednak wciąż był przy Nim, a mając dar proroczy, widział w duchu życie Jezusa.


Jako męża dorosłego, silnego i poważnego, widziałam Jana przy suchym dole na pustkowiu. Zdawało się, że się modli, a blask na niego zstąpił jakby jasny obłok i że to światło spadało na niego z góry jakby ze źródła nadziemskiego. Naraz spadł z góry świetlany strumień wody ponad nim do dołu, przy którym Jan stał. Patrząc na to, ujrzałam Jana już nie na krawędzi, lecz w samym dole, oblanego błyszczącą wodą, a sam dół był także wodą tą napełniony. Za chwilę stał znowu na brzegu dołu, jak na początku, nie widziałam jednak, aby wchodził lub wychodził i sądzę, że to było może widzenie, jakie Jan miał, ażeby rozpoczął chrzcić, albo że to jest duchowny chrzest, który nań przyszedł w widzeniu.

 

Może czasem patrząc na swoje życie, wydajemy się sobie pokrzywdzeni, uważamy, że inni mają lepiej. A przecież to właśnie nasze potrzeby, niedostatki, słabości przywołują Boże miłosierdzie. I kiedy, na końcu dziejów, wszystkie rzeczy okażą się takimi, jakimi są naprawdę, być może będziemy szczerze dziękować za to, co dziś widzimy jako swoją nędzę, a co otworzyło nam oczy na naszą niewystarczalność i potrzebę Pana Boga.