Jeszcze tego samego dnia udał się Jezus z towarzyszami do małej miejscowości, kilka godzin ku Jerozolimie położonej, nazywającej się prawdopodobnie Betel. Był tam rodzaj szpitala, w którym znajdowało się wielu chorych. Gdy do niego przybył, podano Jemu i uczniom obfity posiłek. Na wieść o Jego przybyciu zeszło się wiele ludzi, szczególnie starców. Przyjmowano Go uroczyście, ze czcią, gdyż wiedziano już przez ochrzczonych o tym, co Jan mówił o Jezusie. W towarzystwie uczniów szedł Jezus do izb wszystkich chorych i pocieszał ich, mówiąc, że jak powróci uleczy ich, jeśli tylko w Niego wierzą. Jednego tylko chorego, leżącego w trzeciej izbie, uleczył Jezus. Człowiek ten wychudzony był jak szkielet, miał pełno wrzodów na głowie, a po całym ciele białe krosty. Pobłogosławił go i kazał mu wstać, a ten wstał natychmiast zdrów, dzięki składając Jezusowi.
Andrzej i Saturnin ochrzcili tam wielką liczbę ludzi. Jezus kazał nalać wody w miednicę tak wielką, że dziecko mogło się w niej zmieścić i postawił ją w pokoju na stołku. Pobłogosławiwszy tę wodę, pokropił ją gałęzią zmoczoną, zdaje mi się, w wodzie przyniesionej od Jana w worze. Chcący się ochrzcić, obnażali się po piersi, schylali głowę nad miednicą, a Saturnin chrzcił ich. Zdaje mi się, że chrzcząc wymawiał inne słowa, niż Jan, których Jezus go nauczył. Tu obchodził Jezus szabat, po czym Andrzej udał się do Galilei, Jezus zaś wyruszył do miasta Luz.
Przyszedłszy tam, miał w synagodze długą mowę, w której tłumaczył wiele tajemnic z Pisma Świętego. Przypominam sobie, że opowiadał o dzieciach Izraela, jak po przejściu przez Morze Czerwone błądzili tak długo po pustyni z powodu swoich grzechów; później jednak przeszli przez Jordan i posiedli ziemię obiecaną. Teraz — mówił — przyszedł czas urzeczywistnienia się tego przez chrzest. Wtenczas było to tylko obrazem, ale teraz posiędą rzeczywiście ziemię obiecaną i miasto Boże, jeśli tylko będą wierni i posłuszni przykazaniom Bożym. Miał tu Jezus na myśli królestwo duchowne, niebieską Jerozolimę, lecz oni rozumieli królestwo doczesne i wyswobodzenie spod jarzma Rzymian.
Mówił także Jezus o Arce Przymierza i surowości Starego Zakonu; kto niepowołany dotykał się arki, natychmiast karany był śmiercią. Teraz jednak spełnił się Zakon i następuje panowanie łaski w osobie Syna Człowieczego. Czas obecny porównywał Jezus z tym czasem, gdy anioł odprowadzał do błogosławionego kraju Tobiasza, który wierny przykazaniom Boga, długi czas spędził w ciężkiej niewoli. Opowiadał także Jezus o wdowie Judycie, która ucięła głowę pijanemu Holofernesowi i uwolniła od oblężenia miasto Betulię; teraz wzrośnie w siły i potęgę Dziewica od wieków istniejąca i upadnie wiele pysznych głów, uciskających Betuel. Przez obraz dziewicy rozumiał tu Jezus Kościół Święty i zwycięstwa, jakie Kościół odniesie nad władcami tego świata.
Wiele podobnych porównań mówił Jezus, wykazując, że wszystkie spełniły się teraz. Nie rzekł jednak nigdy: „Ja jestem Mesjaszem,” lecz wyrażał się o Sobie, jakby o trzeciej osobie. — Mówił także o tym, że kto za Nim pójdzie, musi wszystko opuścić i wyrzec się zbytecznej troski o rzeczy doczesne. Chodzi teraz o coś ważniejszego, o odrodzenie się, a Ten, który odrodzi ich z wody i z Ducha Świętego, postara się także o wyżywienie ich. Kto za Nim pójdzie, musi wyrzec się rodziny, a nawet żony, gdyż nie jest teraz czas zasiewu, lecz żniwa. Wspominał Jezus o chlebie duchowym z nieba. Słuchacze podziwiali Jego mądrość i ze czcią spoglądali na Niego, jednak słowa Jego odnosili do rzeczy doczesnych, do spraw ciała.
Łazarz odszedł stąd do domu; inni przyjaciele Jezusa rozstali się z Nim już nad Jordanem. Święte niewiasty, które były w Jerozolimie u Zuzanny, udały się drogą przez pustynię.
Z Luz udał się Jezus z uczniami ku południowi. Droga prowadziła przez pustynię. Gdy przechodzili koło palm daktylowych, uczniowie chętnie by zjedli cokolwiek owoców spadłych z drzewa, lecz trzymając się przepisów zakonnych, nie wolno im było zbierać ich z ziemi. Jezus uspokoił ich, mówiąc, iż nie mają się obawiać i śmiało jeść mogą. Niech tylko starają się o czystość serca i mowy, gdyż przez jedzenie owoców nie popełnią grzechu.
Po drodze wstępował Jezus do pojedynczo stojących domów, pocieszał chorych, a niektórych nawet leczył. Ci po największej części szli zaraz za Nim.
Wreszcie przybył Jezus do miejscowości Ensemes. Naprzeciw Niego wyszedł tłum ludzi, gdyż już im doniesiono, że zbliża się wielki prorok. Niektórzy nieśli nawet dzieci na rękach. Pozdrowili Go uroczyście, padając przed Nim na kolana; Jezus przyjął wdzięcznie ich powitania i został wprowadzony do domu jednego ze znakomitych mieszkańców. Wkrótce przyszli jednak po Niego Faryzeusze i zabrali Go ze sobą do szkoły. Początkowo byli dobrze względem Niego usposobieni i cieszyli się, że mają proroka między sobą. Dowiedziawszy się jednak od uczniów, że Jezus jest synem Józefa, cieśli z Nazaretu, zaraz znaleźli w Nim wiele wad. Gdy Jezus nauczał o chrzcie, spytali Go, chcąc Go wybadać, czyj chrzest jest lepszy, Jana, czy Jego? Jezus powtórzył im to, co Jan mówił o chrzcie swoim i Mesjasza, i dodał, że kto pogardził chrztem posłańca, ten nie uszanuje także chrztu Mesjasza. Nie mówił jednak nigdy: „Ja jestem Mesjaszem,” lecz nazywał się tak, jak później w Ewangelii „Synem Człowieczym.” Wieczerzę zjadł w domu, w którym zamieszkał, a przed udaniem się na spoczynek odprawił z uczniami wspólne modlitwy.
Wyszedłszy z uczniami z Ensemes przeprawił się Jezus przez potok Cedron, płynący w Judei. W większości szedł bocznymi drogami, przechodząc przez doliny, w których gościła niegdyś Najświętsza Panna z Józefem, idąc również bocznymi drogami do Betlejem. Obecnie jest tam dość zimno i mgła zalega ziemię; w głębokich dolinach widać nawet gdzieniegdzie śnieg, lub szron, za to w miejscach otwartych, dokąd słońce dochodziło, zieleni się wszystko. Na drzewach jest jeszcze dosyć owoców i nimi żywi się Pan i uczniowie po drodze. Do większych miejscowości nie wstępuje Jezus, gdyż wszędzie już mówią o Jego chrzcie i o głosie słyszanym z nieba, jak również o świadectwie, jakie dał Mu Jan, jako Mesjaszowi.
Wiedzą o tym już i w Jerozolimie. Jezus chce dopiero po powrocie z pustyni wystąpić publicznie w Galilei, a teraz podróżuje tędy, chcąc jeszcze gdzieniegdzie nakłonić ludzi do chrztu. Nie zawsze są uczniowie przy Nim; czasem jest ich tylko dwóch. Inni rozchodzą się po osadach pasterskich, leżących w bok drogi i prostują fałszywe pojęcia tych ludzi o Jezusie; wszystkich ich bowiem tak dalece ujął Jan, iż sądzili, że Jezus jest tylko jego pomocnikiem. Uczniowie objaśniali im więc pojawienie się Ducha Świętego i słowa, które dały się słyszeć przy chrzcie Jezusa i powtarzali to, co Jan powiedział, że tylko przygotowuje drogę Panu i dlatego też działa czasem tak gwałtownie i nagle, gdyż usuwa przeszkody z drogi. Przekonani tymi słowy, przychodzili pasterze i tkacze, mieszkający w tych stronach, tłumnie do Jezusa, słuchali pod drzewami lub w szopach krótkiej Jego nauki, a potem rzucali się przed Nim na ziemię, a On błogosławił ich i utrwalał w dobrym.
Po drodze objaśniał Jezus uczniom, że słowa, które słyszeli przy Jego chrzcie: „Ten jest Syn Mój miły !” wyrzekł Jego Ojciec Niebieski o każdym, który bez grzechu przyjmie chrzest Ducha Świętego.
Już powyżej wspomniałam, że tędy przechodził Józef z Maryją do Betlejem. Józef znał doskonale tę okolicę, gdyż ojciec jego miał tu pastwiska. Idąc tędy, zboczył od Jerozolimy mniej więcej o półtora dnia drogi i omijał większe miasta. Szedł zaś przeważnie dlatego ta drogą, gdyż osady pasterskie były dość blisko obok siebie położone, tak że w kilku godzinach można się było z jednej osady do drugiej z łatwością dostać. Święta Rodzina zaś nie mogła być przez cały dzień w podróży, ponieważ Najświętszej Pannie za uciążliwym było dłuższe siedzenie na poprzecznym siodle, jako też i pieszo nie mogła iść długo.
Głównym celem podróży Jezusa były szczególnie dwa domy, do których wstępowali niegdyś na nocleg Jego rodzice. Najpierw przyszedł do tego domu, w którym niegdyś źle przyjęto Maryję. Właściciel domu, człowiek stary i grubiański, nie chciał i Jezusa przyjąć w gościnę. W zachowaniu się, podobnym był do niejednego z dzisiejszych wieśniaków, którzy mówią: „Co mnie tam obchodzi to lub owo? Przecież płacę podatki i chodzę do kościoła” — a przy tym żyją według swego widzimisię. Podobnie mówili mieszkańcy tego domu: „Na co nam jakichś nowości? Mamy Zakon Mojżeszowy, otrzymany od samego Boga, a więcej nie potrzebujemy.” Jezus przypominał im obowiązek gościnności i miłosierdzia, czym odznaczali się święci patriarchowie; skądże się wzięło to błogosławieństwo i prawo, gdyby Abraham nie był przyjął w dom anioła, przynoszącego mu błogosławieństwo?
Następnie przypomniał im Jezus dawniejszy wypadek w formie przypowieści, tak brzmiącej: „Kto odtrąca od drzwi matkę brzemienną, znużoną podróżą i proszącą o przyjęcie, kto wyszydza człowieka, proszącego uprzejmie o przenocowanie, ten odepchnie także ich Syna, a z Nim zbawienie, które on przynosi.” Przy tych słowach Jezusa jeden z nich drgnął, jakby rażony gromem; tak, widocznie był to ten sam dom, od którego Maryję i Józefa odepchnięto i wyszydzono. Poznałam go widać dobrze. Starsi z nich, którzy byli świadkami owego zdarzenia, zmieszali się nadzwyczajnie. Zdumiewało ich to, że Jezus opowiedział to zdarzenie w formie przypowieści bez wymienienia imion rodziców.
Jeden więc z nich rzucił się przed Jezusem na twarz, prosząc, aby raczył wstąpić do niego i przyjąć posiłek, gdyż musi być niezawodnie prorokiem, kiedy tak dokładnie wie wszystko, co się tu przed 30 laty działo. Jezus jednak nie przyjął nic od niego. Nauczał następnie zebranych pasterzy, jak to wszelkie uczynki są zapowiedzią, obrazem i zarodkiem następnych; dodał jednak, że szczery żal i pokuta niszczą zakorzenione zło i jeśli kto zmieni swój umysł na dobre, to może przez chrzest odrodzić się w Duchu Świętym i zasłużyć sobie na żywot wieczny.
Stąd ruszył Jezus dalej przez doliny, nauczając tu i ówdzie. Nieraz wołali za Nim opętani, lecz milkli natychmiast na Jego rozkaz.
Tak przyszedł Jezus do drugiego domu, położonego na wyżynie, w którym także niegdyś Najświętsza Panna szukała schronienia. Właściciel domu posiadał wiele trzód. W dolinach poniżej stały szeregiem chaty pasterzy i tkaczy. Mieli długie pasma, rozpięte pod gołym niebem i wspólnie pracowali. W okolicy pasły się liczne trzody owiec, i dziczyzny było pod dostatkiem. Po podwórzach chodziły jak u nas kury, podobnie gołębie i jakieś wielkie ptaki z długimi ogonami. Widziałam także po lasach zwierzęta, podobne do sarny, z małymi rogami; nie były wcale płochliwe i pasły się razem z trzodami. Przyjęto tu Jezusa bardzo gościnnie. Mieszkańcy domu wyszli wraz z sąsiadami i dziećmi naprzeciw Niego i oddali Mu pokłon, ciesząc się z Jego przybycia. Słowem przyjęto Jezusa tak serdecznie, jak niegdyś Maryję i Józefa. Rodzina składała się z dwojga młodych ludzi i ich ojca, zgarbionego staruszka, podpierającego się laską pasterską. Byli to ludzie pobożni i dosyć oświeceni. Jako posiłek zastawiono owoce, jako też jarzyny, które maczano w sosie i małe podpłomyki.
Gdy Jezus się posilił, zaprowadzili Go do komnaty, w której nocowała Najświętsza Panna. Pokój ten łączył się dawniej z ich mieszkaniem, lecz później oddzielili go, zrobili osobne wejście i zamienili na modlitewnik. Przez ścięcie czterech rogów zamienili pokój na ośmioboczny i przykryli dachem w rodzaju kopuły. W środku zawieszona była lampa i w powale klapa, dająca się otwierać. Przed lampą stał wąski stół na kształt naszych balasek, na którym można się było oprzeć podczas modlitwy. Pokój był pięknie i czysto utrzymany i wyglądał jak kaplica. Starzec przyprowadził tu Jezusa, pokazując Mu miejsce, gdzie spoczywała Jego Matka i gdzie spała matka jej, Anna, która także wstępowała tu, idąc w odwiedziny do Najświętszej Panny do Betlejem.
Ludzie ci znali dobrze życie Jezusa. Wiedzieli o Jego narodzeniu się w Betlejem, o przyjściu trzech królów, o proroctwach Symeona i Anny w świątyni, o ucieczce do Egiptu i o cudownej nauce Jezusa w świątyni. Niektóre z tych dni pamiątkowych święcili tu modlitwą i od początku przejęci byli silną wiarą, nadzieją i miłością.
Cnoty teologalne (cnoty Boskie) przedstawione na poniższej kartce w pojęciu teologii chrześcijańskiej oznaczające cnoty wlane czyli wznosząc ją na wyższy poziom duchowy: wiary, nadziei i miłości. Wymienia je apostoł Paweł m.in. w 1 Liście do Koryntian na zakończenie hymnu o miłości.
Doczekawszy się przyjścia Jezusa, spytali Go teraz prostodusznie w sposób zwykły wieśniakom: „Co to będzie teraz? W Jerozolimie chodzą pogłoski, że nowy Mesjasz jako król żydowski odbuduje państwo i wyswobodzi Żydów spod jarzma Rzymian. Czy rzeczywiście tak się stanie?” — Jezus odpowiedział im w formie przypowieści o synu królewskim, którego ojciec posyła, aby objął jego tron, przywrócił dawną świetność świętego miejsca i uwolnił braci spod jarzma; współbracia nie uznają jego syna, będą go dręczyć i prześladować, a jednak on będzie wywyższony i pociągnie za sobą do królestwa Ojca Niebieskiego wszystkich, którzy będą spełniać jego przykazania.
Wraz z Jezusem zeszło się do modlitewnika wiele ludzi, a Jezus nauczał ich. Uzdrowił także jedną niewiastę. Stary pasterz zaprowadził Go do swojej sąsiadki, która już od wielu lat cierpiała na podagrę. Jezus wziął ją za rękę i rozkazał jej wstać; kobieta wstała natychmiast, na klęczkach podziękowała Panu i odprowadziła Go aż do drzwi, zdrowa zupełnie, podczas gdy przedtem mogła chodzić tylko skulona, jak świekra Piotrowa.
Następnie kazał się Jezus zaprowadzić w dolinę, gdzie było wielu chorych i pocieszał ich, a wielu z nich uleczył. Ogółem uleczył około dziesięciu ludzi.
Jan chrzci jeszcze wciąż i coraz więcej ludzi przychodzi do niego. Drzewko, które Jezus trzymał przy chrzcie, przesadzone jest teraz do wielkiej sadzawki i pięknie się zieleni. Do stawu prowadzą z brzegu schody. Brzeg wrzyna się w wielu miejscach w wodę, tworząc małe przylądki. Po nich wchodzą ludzie do wody, a po ochrzczeniu wychodzą drugą stroną.
Dom, w którym gościł Jezus, leży o pięć godzin drogi od Betlejem. Gdy Jezus odchodził, odprowadzało Go sporo ludzi. Ludzie ci dlatego tak sprzyjali Jezusowi, bo schodzili się często z pasterzami, którzy po narodzeniu się Jezusa, pierwsi Go witali leżącego w żłóbku.
Jezus szedł teraz z uczniami dalej, zbaczając często tu i ówdzie. Dokoła Niego zbierały się tłumy pasterzy i robotników, a On pouczał ich porównaniami, wziętymi z ich życia codziennego i zajęć. Nakłaniał ich wciąż do przyjęcia chrztu i czynienia pokuty, przepowiadając zbliżanie się Mesjasza, mającego ich zbawić.
Na drodze, przez którą miał Jezus przechodzić, u stoku góry, w dogodnym położeniu, ujrzałam raz tłumy ludzi, zajętych pracą w polu i w winnicach. Zwozili oni nagromadzone zboże, orali, siali i sadzili. Ziemia wydawała się tu bardzo urodzajna, podczas gdy w niżej położonych dolinach leżał szron lub śnieg. Zboża nie wiązano w snopki, lecz zżynano na pół stopy od góry i wiązano zawsze w dwa pęki w ten sposób, że kłosy zwieszały się z obu stron. Całe stosy takich wiązanek leżały na polu. Znoszenie odbywało się teraz, gdyż było to już dawno po żniwach. Wielkie stogi zboża leżały już od dawna zebrane.
Teraz jednak, przy nadchodzącej dżdżystej porze roku, przykrywano je słomą i uprawiano ziemię na nowo. Kłosy obcinano krzywym nożem, a słomę wyrywano i rzucano na kupę. Słomę wiązano także w wielkie snopki, prawdopodobnie na spalenie. Zboże zaś znoszono na kupę na noszach, które dźwigało czterech robotników. W innych miejscach orano. Pług był bez kół, ciągniony przez ludzi, a ten, który widziałam, wyglądał jak sanki, z trzema ostrzami do krajania ziemi i z ciężarem na wierzchu. W środku był orczyk. Pługiem nie kierowano z tyłu, tylko ciągnęli go ludzie lub osły. Orano wzdłuż i na poprzek. Brona była trójkątna, zwrócona podstawą do przodu. Zboże rodziło się obficie. Gdzie grunt był skalisty, tam nakładano ziemi i także zasiewano. Siewcy mieli worek ze zbożem przewieszony przez kark, tak że oba końce spadały na piersi. Sadzono czosnek i jakieś rośliny o wielkich liściach, zapewne jarzyny. Jedna z nich nazywała się durra.
Uczniowie zawołali tych ludzi na drogę, a Jezus nauczał ich przez przypowieści o oraniu, sianiu i o żniwach. Mówił potem do uczniów o zasiewie, który mają rzucać przez chrzest. Następnie przeznaczył kilku uczniów, pomiędzy innymi także Saturnina, aby po pewnym czasie poszli nad Jordan chrzcić. Mówił im, że chrzest będzie zasiewem i jak ci ludzie tutaj, tak i oni po dwóch miesiącach zbierać będą plon. Mówił także o słomie, która ma być wrzucona do ognia.
Podczas gdy Jezus nauczał, nadeszła drogą z Sichar gromada robotników z łopatami, hakami i długimi drągami. Byli to niby niewolnicy, wracający do domu od roboty przy publicznej budowli czy też budowie drogi. Z nieśmiałością zatrzymali się w pewnym oddaleniu, nie odważając się przystąpić do Żydów i tylko z daleka przysłuchiwali się nauce. Jezus kazał im się przybliżyć, mówiąc, że Jego Ojciec Niebieski powołuje przez Niego wszystkich do Siebie i że wszyscy są równi, którzy czynią pokutę i dają się ochrzcić. Ośmieleni Jego łagodnością, upadli Mu ci biedacy do nóg, prosząc, aby przyszedł i do nich do Samarii i ulżył ich nędzy. Jezus przyrzekł im, że przybędzie, jednak teraz musi pewien czas pozostać w samotności, aby przygotować się na objęcie królestwa, do którego posyła Go Ojciec Jego Niebieski.
Pasterze oprowadzali Jezusa jeszcze po różnych drogach, którymi chodziła niegdyś Matka Jego. On jednak znał te miejsca lepiej niż Jego przewodnicy, tak iż ci, zdziwieni, zawołali: „Panie, Ty jesteś prorokiem, ale i dobrym, pobożnym synem, gdyż znasz ślady stóp Twej błogosławionej Matki i chodzisz nimi!”
Nauczając i upominając po drodze ludzi, przybył Jezus do miasta Bet-Araba. Było to już po południu, kiedy Jezus przyszedł z uczniami swymi na obszerny, równy plac, zasiadł pod drzewami na kamiennym siedzeniu i nauczał zebranych tu ludzi, którzy byli dobrze usposobieni względem Niego.
Czy to nie wspaniałe, że Pan Bóg zaprasza każdego z nas do udziału w swoim planie zbawienia? Czy jesteśmy świadomi faktu, że mamy do odegrania swoją rolę w budowaniu Bożego królestwa? Za każdym razem, gdy modlimy się za innych, zdobywamy się na dobry uczynek, przeciwstawiamy się egoistycznym skłonnościom, mówimy „nie” pokusie, rozszerzamy granice królestwa Bożego i odpychamy zło. Możemy realizować Jego zamysły, gdyż Pan Chrystus żyje w nas. Nikt nie może ukazać sobą Pana Jezusa w ten niepowtarzalny sposób, w jaki możemy uczynić to my. Kroczmy więc przez życie ufni w Panu, przyjmując każdy dzień jako okazję do stawania się światłem w pogrążonym w ciemności świecie.