Widziałam często Melchizedecha, lecz nigdy jako człowieka, raczej zawsze jako inną istotę, jako anioła i posłańca Bożego. Nie widziałam nigdy żadnego wyraźnego mieszkania jego, żadnej ojczyzny, żadnej rodziny, żadnego związku; nie widziałam go nigdy jedzącego, pijącego lub śpiącego, nigdy mi też na myśl nie przyszło, że jest człowiekiem. Nosił szaty, jak żaden kapłan wówczas na ziemi, lecz jak aniołowie w niebiańskiej Jerozolimie i jak później widziałam podobne do tych, które Mojżesz z rozkazu Boga dla kapłanów sporządził. Widziałam Melchizedecha tu i ówdzie występującego, pośredniczącego i ustanawiającego w sprawach dotyczących narodów, np. przy uroczystościach odniesionego zwycięstwa z tak okropnych wtenczas wojen. Wszędzie gdzie występował, osobistością swoją wywierał wpływ, któremu nikt się oprzeć nie mógł. Nikt mu się nie opierał, jakkolwiek żadnych ostrych nie używał środków, a wszyscy ludzie, chociaż byli sługami bałwochwalstwa, chętnie godzili się na jego wyroki i jego radę.


Nikt się z nim nie mógł równać, nie miał też żadnego towarzysza, był sam jeden; czasem miał dwóch posłańców; byli woźnymi, ubranymi w białe, krótkie szaty, którzy jego przybycie oznajmiali, potem znów ich puszczał. Wszystko, czego potrzebował, miał, stawało mu się. Ludzie, od których cośkolwiek przyjął, nie odczuwali ubytku tegoż, chętnie mu to dawali. Ci, u których przebywał, czuli się szczęśliwymi, mieli też dla niego cześć i szacunek. Źli ludzie różnie o nim mówili, lecz mimo to przed nim się korzyli. Ta istota wyższa doznawała wśród tych pogańskich wielkości, częściowo ludzi bezbożnych i zmysłowych, tego samego, czego i po dziś dzień jeszcze doznaje każdy doskonale pobożny człowiek, który nieznany, gdziekolwiek występuje, rozszerza, to co dobre.


Tak widziałam go u dworu królowej Semiramidy w Babilonie. Niewymowny przepych i wielkość tutaj ją otaczały; niewolnikom kazała największe dzieła budowli wykonywać, a przy tym dręczyła ich daleko gorzej, aniżeli Faraon dzieci Jakuba (Żydów) w Egipcie dręczył. Także najokropniejsze bałwochwalstwo tutaj panowało; ofiarowano ludzi, których aż pod szyję zakopywano. Było tutaj pełno rozpusty, okazałości, bogactwa i sztuki, a wszystko graniczyło z niepodobieństwem. Semiramis też prowadziła wojnę z niezmiernymi wojskami, lecz prawie zawsze przeciwko narodom na wschód mieszkającym; na zachód rzadko przychodziła, na północ mieszkały narody ciemne, pomroczne.


Z plemienia Semowego, pozostałego po budowaniu wieży  Babel, powstał w jej kraju powoli liczny ród. Mieszkali jako ludek pasterski w namiotach, hodowali bydło, nabożeństwo zaś odprawiali w nocy pod namiotem, z wierzchu odkrytym, albo też pod gołym niebem. Cieszyli się wielkim błogosławieństwem. Wszystko im się udawało, a przede wszystkim ich bydło zawsze szczególnie było piękne. Ten ród chciała owa szatańska niewiasta wytępić, a nawet już wielką część tego rodu wyniszczyła.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

Z błogosławieństwa, spoczywającego na tym rodzie, poznała Semiramis, że Pan miłosiernymi wobec tego rodu kierował się zamiarami, więc dlatego, będąc narzędziem szatana, chciała ten ród wytępić. Gdy trwoga tego rodu doszła do najwyższego stopnia, widziałam Melchizedecha tam się pojawiającego. Przyszedłszy do Semiramidy, żądał, by temu plemieniu wywędrować pozwoliła.


Także skarcił ją za okropności, których się dopuszczała; nie opierała mu się, więc, podzieliwszy ów ród uciemiężony na rozmaite gromady, wyprowadził go w okolicę Ziemi obiecanej. Melchizedech mieszkał w namiocie w okolicy Babilonu, i tutaj też temu rodowi dobremu chleb łamał, którego pożywając, otrzymali dopiero siłę do wywędrowania. W Kanaan przeznaczył im tu i ówdzie miejsca na siedziby, a otrzymali różną ziemię pod względem urodzajności. I samych według ich czystego pochodzenia podzielił, by się z innymi nie pomieszali. Ich imię brzmi jakby Samani czy też Semani. Niektórym z nich przeznaczył Melchizedech na miejsce osiedlenia okolicę nad dzisiejszym Morzem Martwym, lecz ich miasto razem z Sodomą i Gomorą wniwecz się zamieniło.


Semiramis przyjęła Melchizedecha z wielką czcią i bojaźnią przed jego mądrością. Stanął przed nią jako król jutrzenki, tj. najbardziej oddalonego kraju wschodniego. Uroiła sobie, że mógłby jej żądać za żonę, lecz bardzo ostro z nią się rozprawił, karcił ją dla jej okropnych uczynków i oznajmił jej zburzenie piramidy, w pobliżu Memfis zbudowanej. Przestraszyła i zatrwożyła się bardzo. Widziałam karę, która ją spotkała. Stała się jakby bydlęciem, a długi czas była zamkniętą. Z pogardy rzucano jej trawę i słomę w koryto, tylko jeden sługa wytrwał przy niej, który jej pokarm podawał. Odzyskała znowu wolność, lecz na nowo oddawała się nieładowi. Wreszcie zginęła w sposób okropny: wyrwano jej wnętrzności z ciała. Doczekała się lat 117.


Na Melchizedecha patrzano jak na proroka, na mędrca, na istotę wyższą, we wszystkim mającą powodzenie. Pojawiło się wówczas, i później, więcej takich istot wyższych, nadzwyczajnych, ówczesne zaś narody znały je tak samo, jako znał Abraham owych aniołów z nim obcujących. Lecz obok dobrych działały także zjawiska złe, tak samo jak obok prawdziwych proroków byli fałszywi prorocy. Sposób wyprowadzenia owego rodu był podobny do historii wyprowadzenia Izraelitów z Egiptu, lecz tychże bynajmniej nie było tak wielu jak Izraelitów.


Z owych Samanów, których Melchizedech osadził w Ziemi obiecanej, widziałam trzech mężów dawno przed przybyciem Abrahama w pobliżu góry Tabor, na tzw. górze chleba, w jaskiniach mieszkających. Mieli ciało brunatniejsze aniżeli Abraham, okrywali się skórami, a na głowach nosili wielkie liście dla ochrony przed słońcem. Na sposób Henocha wiedli żywot święty, mieli pełną tajemnic religię, objawienia i pojedyncze widzenia. Podług ich religii Bóg pragnie się połączyć z ludźmi, lecz ludzie muszą wszystko możliwe do tego przygotować. Także ofiary składali, wystawiając trzecią część pokarmów na spalenie przez słońce, albo też może dla innych głodnych tę część pokarmów wystawiali, co na pewno również widziałam. Widziałam tych ludzi mieszkających zupełnie samotnie i odosobnionych od niewielkiej jeszcze liczby mieszkańców owego kraju; zaś, rozdzieleni, zamieszkiwali pojedyncze miejsca, zbudowane na wzór stałych miast z namiotów. Widziałam tych ludzi w różnych częściach kraju wędrujących, studnie kopiących, robiących pojedyncze zdziczałe przestrzenie przystępnymi, zakładających na niektórych miejscach fundamenty, na których później miasta zakładano. Widziałam ich wyganiających z całych okolic złych duchów z powietrza, zapędzających ich na inne złe, bagniste i mgliste miejsca. Tam znowu widziałam, że złe duchy w takich złych okolicach chętniej przebywają. Widziałam tych ludzi z tymi duchami często walczących. Z początku dziwiłam się, jak na miejscach, na których składali kamienie, które znowu zupełnie porastały i dziczały, miały powstać miasta, a jednak widziałam podczas wizji mnóstwo miejscowości, zbudowanych na tych kamieniach, np. Safet, Betzaidę, gdzie pracowali na miejscu, na którym później stanął dom, w którym Anioł zwiastował Najświętszej Pannie, Gatefer, Seforis, w okolicy późniejszego domu Anny, przy Nazaret, Meggido, Naim, Ainon, jaskinie betlejemskie i jaskinie przy Hebron. Widziałam ich też zakładających miasto Michmetat i wiele innych miejscowości, których nazw zapomniałam.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

Na tej górze widziałam ich co miesiąc zgromadzających się z Melchizedechem, który im wielki, czworoboczny chleb przynosił, może 3 stopy kwadratowe długi, dosyć gruby i na wiele mniejszych części podzielony. Chleb był brunatny, w popiele upieczony. Widziałam Melchizedecha jak sam do nich przychodził; czasem widziałam go ten chleb bez trudności dźwigającego, zdawało mi się, jakoby ten chleb unosił się w ręku, czasem znowu, gdy się do nich zbliżał, ów chleb leżał mu ciężko na karku. Sądzę, że to było dlatego, że, zbliżając się do nich, miał im się wydawać jako człowiek. Okazywali mu wielki szacunek i na twarz przed nim upadali. Nauczył ich też hodowania wina na górze Tabor, a na wielu miejscach rozsypywali rozmaite nasiona roślin, które od niego otrzymali, a które jeszcze dzisiaj tam dziko rosną. Widziałam ich codziennie jedną część owego chleba odcinających szpadlem brunatnym, którym pracowali. Żywili się też ptakami, które licznie do nich przylatywały. Obchodzili święta i znali się na gwiazdach, święcili ósmy dzień, składając ofiary i modląc się, a także niektóre dni zmiany roku. Widziałam ich też, w owym dotąd jeszcze bardzo bezdrożnym kraju kilka dróg torujących do miejscowości, w których fundamenty założyli, studnie wykopali i rośliny zasadzili, tak że późniejsi przybysze, idąc tymi drogami, sami przy owych studniach i urodzajnych, wygodnych miejscach się osiedlali. Widziałam ich wśród zajęć otoczonych gromadami złych duchów, mogli je widzieć, widziałam też, jak je modlitwą i słowem na miejsca bagniste i spustoszałe wyganiali, jak te duchy pierzchały i jak mężczyźni spokojnie dalej pracując, uprzątali i porządek zaprowadzali.


Do Kanaan, Meggido i Naim, drogi zbudowali, stając się również  przyczyną, że w tych miejscach największa liczba proroków się urodziła. Założyli fundamenty miast Abelmehola i Dotaim i wybudowali owe piękne łazienki w Betulii. Melchizedech chodził jako obcy i samotny w kraju, i nie wiedziano, gdzie przebywał. Byli to starzy wprawdzie, lecz jeszcze bardzo żwawi ludzie. Nad późniejszym Morzem Martwym i w Judei były już miasta, także niektóre w górnej części kraju, w środkowej zaś żadnych jeszcze miast nie było. Owi ludzie sami sobie groby kopali i się w nie kładli. Ten przy Hebron, tamten przy górze Tabor, ów znowu w jaskiniach niedaleko od Safet. W istocie byli tym dla Abrahama, czym Św. Jan Chrzciciel dla Jezusa. Przygotowywali i czyścili ziemię i drogi, siali dobre ziemiopłody i dobyli wody dla patriarchy ludu Bożego; zaś Św. Jan przygotowywał serca do pokuty i do odrodzenia się w Jezusie Chrystusie. Czynili dla Izraelitów to, co Św. Jan czynił dla Kościoła. Także na innych miejscach widziałam pojedynczych takich ludzi, których Melchizedech tam osadził.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

Widziałam często Melchizedecha, jak dawno przed Semiramidą i Abrahamem w Ziemi obiecanej, kiedy ta ziemia zupełnie jeszcze była pustą, zjawił się, jakoby porządek zaprowadzając w kraju, jakoby naznaczając i przygotowując pojedyncze miejsca. Widziałam go zupełnie osamotnionego, więc pomyślałam sobie: co ten człowiek chce tutaj tak rychło, przecież jeszcze nikogo tutaj nie ma! Tak widziałam go na pewnej górze wiercącego studnię; było to źródło Jordanu. Miał długi, cienki świder, który jak promień w górę wnikał. W ten sposób widziałam go na różnych miejscach ziemi, źródła otwierającego. W pierwszych czasach przed potopem widziałam rzeki nie w ten sposób jak teraz wypływające i płynące, lecz widziałam bardzo wiele wody, spływającej z pewnej wysokiej góry na wschodzie.


Melchizedech zajął wiele miejscowości Ziemi obiecanej, naznaczając je. Wymierzył miejsce sadzawki Betesda. Kamień na miejscu, na którym stanąć miała Świątynia, położył rychlej, aniżeli Jerozolima stanęła. Widziałam go owe 12 drogich kamieni, które w Jordanie leżały sadzącego jako ziarna na miejscu, na którym kapłani podczas przejścia dzieci Izraela z Arką Przymierza stali, i urosły.


Widziałam Melchizedecha zawsze samego, z wyjątkiem kiedy pojednywaniem, odłączaniem i prowadzeniem rodzin i plemion był zajęty.


Widziałam też, że Melchizedech pałac przy Salem budował. Ten pałac był więcej namiotem z galeriami i wschodami naokoło, na wzór pałacu Menzora w Arabii. Tylko fundament był bardzo mocno z kamieni zbudowany. Zdaje mi się, że za czasów Św. Jana widziałam jeszcze owe 4 narożniki, gdzie główne słupy stały. Miał tylko bardzo mocny, kamienny fundament, wyglądający jak zarosły szaniec, kiedy na tym miejscu stała chata z sitowia Świętego Jana.


Ów pałac namiotowy był miejscem, na którym wielu obcych i przechodni przebywało, był on rodzajem wolnej, znakomitej oberży nad miłą wodą. Może Melchizedech, którego zawsze jako doradcę i dowódcę koczujących narodów i plemion widziałam, miał ten pałac, by ich tutaj ugościć lub pouczyć. Miało to jednakże już wtenczas jakiś związek z Chrztem świętym.


Z tego miejsca wychodził Melchizedech do swych budowli w Jerozolimie, do Abrahama i gdziekolwiek bądź. Tutaj także gromadził i rozdzielał rodziny i ludzi, osiedlających się to na tym, to na owym miejscu. Było to jeszcze przed ofiarowaniem chleba i wina, co jak mi się zdaje, w dolinie, na południe od Jerozolimy nastąpiło. Budował Salem, zanim w Jerozolimie budował.


Gdziekolwiek działał i budował, było, jakoby zakładał fundament przyszłej łaski, jakoby zwracał uwagę na pewne miejsce, jakoby coś przyszłego rozpoczynał.
Melchizedech należy do owego chóru aniołów, którzy postawieni są nad kraje i narody, którzy z poselstwem przyszli do Abrahama i do innych patriarchów. Przeciwstoją archaniołom Michałowi, Gabrielowi i Rafałowi.

 

To czy Pan Bóg powołał nas do zadań powszechnie uznawanych  za zaszczytne, czy też za zwyczajne, nie ma w rzeczywistości większego znaczenia. Dla Pana Boga wszystkie one są ważne. Każdy z nas – młody i  stary, przedsiębiorca i gospodyni domowa, więzień i student uniwersytetu – ma swoje konkretne powołanie i misję. Nawet w najbardziej ukrytym życiu trzeba czasami poruszać góry i zdobywać się na heroizm. Umocnieni Panem Duchem Świętym, będziemy gotowi na wszelkie wyzwania.