Rodzice Anny byli zamożni. Mieli liczne trzody, piękne dywany, sprzęty i mnóstwo sług i służebnic. Nie widziałam, iżby rolę uprawiali, lecz widziałam, że hodowali bydło na pastwiskach. Byli bardzo pobożni, serdeczni, dobroczynni, prostoduszni i prawego charakteru. Często dzielili swe trzody i wszystko na 3 części, dając jedną część do świątyni, dokąd sami bydło poganiali, a gdzie odbierali je słudzy świątyni. Drugą część dawali ubogim lub potrzebującym krewnym, z których niektórzy po większej części tam przebywali i bydło wyganiali. Trzecią część zatrzymywali dla siebie. Żyli bardzo umiarkowanie i dawali wszystko tam, gdzie tego było potrzeba. Wtedy jako dziecię już myślałam; chociaż się daje, wystarczy, kto daje - podwójnie z powrotem otrzymuje; widziałam bowiem, że ich trzecia część zawsze się pomnażała i że wszystkiego wkrótce tyle przybywało, że znowu na trzy części dzielić mogli. Mieli licznych krewnych, którzy przy wszystkich uroczystościach byli pospołu. Wtedy nigdy nie widziałam, iżby wiele biesiadowali; wprawdzie dawali potrawy ubogim lecz właściwych uczt nie widziałam. Ilekroć byli razem, leżeli zwyczajnie dokoła na ziemi, rozmawiając z wielką tęsknotą o Bogu. Byli przy tym często i źli ludzie z ich krewnych, którzy z niechęcią i zawziętością patrzyli na to, gdy pełni pragnienia, wśród swych rozmów ku niebu spoglądali; lecz mimo to, tych złych miłowali, nie opuszczając żadnej sposobności, by ich do siebie prosić, a dawali im wszystkiego podwójnie. Widziałam często, że ci z oburzeniem i gwałtem domagali się tego, co owi dobrzy ludzie z miłością im dawali. Byli też ubodzy w ich rodzinie, którym często jedną lub więcej owiec dawali.
Tutaj porodziła Anna pierwszą swą córkę, która także Maria się nazywała. Widziałam Annę pełną radości z powodu nowonarodzonego dziecka. Było to bardzo miłe dziecko, widziałam je nieco otyłe i silnie podrastające. Było też łagodnego usposobienia i pobożne, a rodzice miłowali je, lecz było w nim coś, czego nie rozumiałam. Wydawało się zawsze, jakoby dziecię nie było tym, czego rodzice jako owocu swego związku się spodziewali. Byli wskutek tego smutni i niespokojni, jakoby przeciwko Bogu zgrzeszyli. Dlatego długo pokutę czynili, żyli powściągliwie i wszystkie dobre uczynki pomnażali. Widziałam ich często na modlitwę się odosobniających.
W ten sposób może siedem lat u ojca Eliuda żyjąc, co po wieku pierwszego dziecka poznać mogłam, postanowili odłączyć się od rodziców celem rozpoczęcia w samotności zupełnie nowego życia małżeńskiego i by Bogu jeszcze milszym życiem Jego błogosławieństwo na swój związek ściągnąć. Widziałam ich postanawiających to w domu rodzicielskim, widziałam też ojca Anny wyprawę im szykującego. Podzielono trzody i odłączono dla nowego gospodarstwa woły, osły i owce, które większe były aniżeli u nas na wsi. Osłom i wołom naładowano rozmaite sprzęty, a ci dobrzy ludzie byli tak samo zręczni pod względem pakowania, jak zwierzęta pod względem przyjmowania i dźwigania tych sprzętów. Nasze sprzęty bodaj tak zręcznie na wozy pakować umiemy, jak ci ludzie je na te zwierzęta pakować potrafili. Mieli śliczne zastawy, wszystkie naczynia były wytworniejsze aniżeli po dziś dzień. Łatwo stłuczeniu podlegające, piękne dzbany artystycznego kształtu, z rozmaitymi wizerunkami na nich mchem wypełniano, owijano, do obu końców przytwierdzano i tak zwierzętom na grzbiet zawieszano; zaś na wolną część grzbietu zwierząt rozmaite paczki z kolorowymi pokryciami i szatami składano. Także drogocenne, złotem haftowane kołdry napakowywano, a ojciec Eliud dał wychodzącym woreczek z małą, ciężką bryłą, jakby kawał szlachetnego metalu. Gdy wszystko było przygotowane, przystąpili słudzy i służebnice, zaganiając trzody i zwierzęta juczne do nowego pomieszkania, które 5 do 6 godzin stamtąd było oddalone.