Gościmy

Odwiedza nas 137  gości oraz 0 użytkowników.

Licznik odwiedzin

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przodkowie św. Anny byli Esseńczykami. Ci ludzie dziwnie pobożni pochodzili od kapłanów, którzy za czasów Mojżesza i Aarona nosili Arkę, zaś za czasów Izajasza i Jeremiasza pewniejszy porządek otrzymali. Nie było ich z początku bardzo wielu, lecz później w Ziemi obiecanej gromadami mieszkali, 48 mil wzdłuż i 36 mil wszerz, dopiero też później w okolicę Jordanu przybyli. Mieszkali przede wszystkim przy górach Horeb i Karmel.


Początkowo, nim Izajasz ich zebrał, ci ludzie jako pobożni, umartwiający się Żydzi, mieszkali rozsypani. Zawsze te same nosili szaty, nie oporządzając ich, póki im z ciała nie spadały. Żyli w małżeństwie, lecz bardzo powściągliwie. Za wzajemnym zezwoleniem, tak mąż jak żona, często się rozchodzili i w oddalonych chatach żyli. Jadali też osobno, najpierw mąż, a skoro tenże się oddalił, żona. Już wtenczas byli wśród nich ludzie, pochodzący z przodków Anny i innych rodzin świętych. Z nich pochodzili ci, których dziećmi proroków nazwano. Mieszkali na puszczy i około góry Horeb, także w Egipcie wielu z nich było.


Widziałam też, że wskutek wojny przez pewien czas z góry Horeb wypędzeni byli, lecz przez swych naczelników znowu zebrani zostali. Makabejczycy byli także pomiędzy nimi. Byli wielkimi wielbicielami Mojżesza, posiadali też szatę jego, którą dał Aaronowi, a z którego na nich przeszła. Była ona dla nich wielką świętością, miałam też widzenie, gdzie około piętnastu z nich, broniąc tej świętości, zginęło. Ich naczelnicy mieli wiadomość o tajemnicy Arki Przymierza.


Ci, którzy zostali bezżennymi, stanowili osobny stan, jakoby zakon duchowny, zaś nim do tego zakonu ich przyjęto, długo na próbę wystawiano. Naczelnik, wskutek wyższych proroczych natchnień, na dłuższy lub krótszy czas, przyjmował ich do tego zakonu. Zamężni Esseńczycy, którzy na surową karność wśród dzieci i domowników uważali, pozostawali do właściwego zakonu Esseńskiego w podobnym stosunku, w jakim pozostają tercjarze Świętego Franciszka do zakonu Świętego Franciszka. We wszystkim zasięgali rady u swego zwierzchnika duchownego na górze Horeb.


Bezżenni Esseńczycy byli niewypowiedzianej pobożności. Nosili długie, białe szaty, dbając bardzo o czystość tychże. Przyjmowali dzieci na wychowanie, zaś by zostać członkiem ostrego ich zakonu, trzeba było mieć lat 14. Ludzi doświadczonej pobożności tylko jeden rok wystawiano na próbę, innych dwa lata. Żyli zupełnie dziewiczo, wstrzemięźliwie, nie trudnili się żadnym rodzajem handlu; czego potrzebowali, to za płody rolnictwa wymieniali. Jeżeli który ciężko grzeszył, wyklinano go, a ich klątwie taka towarzyszyła siła, jak klątwie Świętego Piotra, rzuconej przeciw Ananiaszowi: umierali.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Odnosząc się do widzeń ANNY KATARZYNY EMMERICH, która widziała zakonników, zakony duchowne, chciałbym przedstawić kartę przedstawiającą sakramenty święte.

 

Święcenia kapłańskie są sakramentem, które dają moc pełnienia funkcji kościelnych i łaski by ćwiczyć je w świętości.
 
Główne funkcje kościelne to: sprawować Najświętszą Ofiarę Mszy św., udzielać sakramentów i głosić słowo Boże.
 
Władza pełnienia funkcji kościelnych pochodzi od naszego Pana Jezusa Chrystusa, który ją posiada i daje Apostołom z mocą komunikowania się z innymi.
 
Aby wejść do stanu duchownego, trzeba być powołanym przez Pana Boga, mieć na uwadze tylko Jego chwałę i zbawienie dusz i bycie nienagannym w swoich manierach.
 
Rodzice nie mają prawa uniemożliwiać lub zmusić swoje dzieci do wkroczenia do stanu duchownego; są zobowiązani w swoim sumieniu pozwolić objąć taki stan, w którym Pan Bóg przewodzi.
 
Wierni powinni czcić wszystkich kapłanów jako sług Pana Jezusa Chrystusa i odnosić się pozytywnie, z szacunkiem i uległością do ich stanu kapłańskiego.
 
Objaśnienie tabeli:
 
Głównym tematem tego obrazu jest św Piotr, który udziela sakramentu święceń kapłańskich siedmiu pierwszym diakonom. Liczba pierwszych chrześcijan wzrastała z dnia na dzień. Apostołów już nie wystarcza do pełnienia wszystkich swoich funkcji, dlatego zostaje wybranych przez zgromadzenie wiernych siedmiu diakonów, gdzie między innymi ktoś byłby odpowiedzialny za rozdawanie jałmużny.
 
Wybór został dokonany, wybrani zostali przyprowadzeni do Apostołów, którzy „modląc się nad nimi, kładąc na nich ręce” otrzymują diakonat.
 
Władza sprawowania funkcji kościelnych przeszła na nas od Apostołów przez sukcesje biskupów, która nie została przerwana i która trwać będzie w Kościele do końca wieków.
 
Episkopat nie jest zakonem, ale jest pełnią kapłaństwa. Otrzymują oni władzę administrowania wszystkich sakramentów, a w szczególności bierzmowania.
 
Sakramentu Kapłaństwa udziela tylko biskup przez włożenie rąk i modlitwę w formie prefacji.
 
Widzimy, na górze tzw malowidło, w lewym rogu biskup udziela błogosławieństwa Strażnikowi Bramy. Funkcją strażnika jest otwieranie i zamykanie drzwi kościoła. Dotyka kluczy Kościoła, wypowiadając słowa, które dają pieczę nad kluczami.
 
W pobliżu Biskup udziela błogosławieństwa czytelnikowi, którego funkcją jest czytanie w Kościele, na głos, Starego i Nowego Testamentu. Dotyka Mszału, wypowiadając słowa, które dają moc czytania słowa Bożego
 
Nieco dalej biskup udziela święceń egzorcyście, którego zadaniem jest wypędzenie demona z ciała opętanego. W tym celu dotyka księgi egzorcyzmów, która daje moc kładzenia rąk na opętanych.
 
W prawym rogu biskup naradza się z akolitą (akolita - to ministrant, który w czasie celebracji liturgii i nabożeństw posługuje przy ołtarzu: podaje kielich i patenę z chlebem, przynosi dary do ołtarza, podaje wino i wodę, podaje wodę święconą i kropidło, posługuje przy okadzeniu darów ofiarnych i Najświętszego Sakramentu, niesie krzyż w czasie procesji, niesie świece lub akolitki, może udzielać Komunii Św. sobie oraz innym), którego funkcją jest służba jako szafarza przy ołtarzu. W tym celu dotyka świecznika i świec, następnie puste kielichy. 
 
Na dole obrazu, po lewej stronie, widzimy Biskupa udzielającego subdiakonatu, który to uzyskał pierwsze święcenia wyższe, upoważniające do asystowania podczas uroczystej mszy i śpiewania lekcji, a którego też funkcje mają służyć diakonowi przy ołtarzu. W tym celu dotyka tego, który przyjmuje subdiakonat, kielicha, patenę i świętą Księgę Mszalną, dającą mu moc czytania w kościele. 
 
W prawym rogu Biskup udziela diakonatu, którego zadaniem jest służba i pomoc kapłanowi w czasie Mszy Świętej, śpiewania, czytania Ewangelii, głoszenia kazań i chrzczenia. W tym celu kładzie ręce na tym, który musi przyjąć ten stopień święceń sakramentalnych, mówiąc mu: Przyjmij Ducha Świętego, abyś miał siłę przeciwstawić się demonowi i jego pokusom.
 
Pośrodku obrazu Biskup wraz z Kapłanami, udziela Sakramentu Kapłaństwa diakonom przejściowym, których zadaniem będzie odprawianie Mszy Świętej, głoszenie Słowa Bożego i udzielanie sakramentów. W tym celu składa ręce, a wraz z nim wszyscy kapłani obecni, na tego, który ma przyjąć kapłaństwo, następuje obrzęd namaszczenia rąk olejem krzyżma świętego. Po namaszczeniu rąk nowo wyświęconym prezbiterom Biskup wręcza  chleb, wino i patenę, w której znajduje się Hostia. Jednocześnie wypowiada słowa: „Nasz Pan, Jezus Chrystus, którego Ojciec namaścił Duchem Świętym i mocą, niech cię strzeże, abyś uświęcał lud chrześcijański i składał Bogu Ofiarę”.

 

1

 

Zwierzchnik wiedział na sposób proroczy, kto zgrzeszył. Widziałam też takich, którzy pokutując, stać musieli z wyciągniętymi w poprzek ramionami, obleczeni w rodzaj sztywnego kaftana, mającego wewnątrz ostre kolce.


Przy górze Horeb mieli swe podobne do jaskiń cele, a do większej jaskini z plecionek przybudowana była wielka sala zgromadzeń, gdzie około godziny jedenastej na wieczerzę się zgromadzali. Każdy miał mały bochenek chleba i mały kubek ze sobą. Przełożony, chodząc z miejsca na miejsce, każdego chleb błogosławił. Po jedzeniu do swych cel wracali. W owej celi stał też ołtarz, na którym poświęcone chleby leżały. Były zakryte i do rozdzielania pomiędzy ubogich przeznaczone. Mieli bardzo wiele oswojonych gołębi, które z rąk karmili. Jadali gołębie, lecz też religijne obrzędy z nimi urządzali, coś nad nimi mówiąc i w powietrze je puszczając. Widziałam także, że baranki w dzicz puszczali, wymówiwszy coś nad nimi.


Widziałam, że co roku trzykrotnie do Jerozolimy pielgrzymowali. Mieli też pomiędzy sobą kapłanów, do których przede wszystkim przysposobianie świętych szat należało, które czyścili, na które się składali i do których też nowe dołączali. Widziałam ich trudniących się rolnictwem, hodowlą bydła, ogrodnictwem. Góra Horeb pomiędzy ich chatami była pełna ogrodów i drzew owocowych. Widziałam też wielu trudniących się tkactwem, tkających szaty kapłańskie i haftujących. Jedwabiu, jak widziałam, sami nie wyrabiali; przynoszono go na sprzedaż, zaś oni wymieniali go za płody.


W Jerozolimie mieli osobną okolicę, którą zamieszkiwali, a także w Świątyni osobne mieli miejsca. Drudzy Żydzi nie bardzo chcieli ich znosić. Widziałam ich także dary na ofiarę do Świątyni posyłających, jakby wielkie grona, które dwaj ludzie pomiędzy sobą na drągach nosili; także baranki, których jednakże nie zabijano, lecz którym biegać kazano. Nie widziałam, że ofiary krwawe składali. Przed podróżą do Świątyni przysposobiali się modlitwą, ostrym postem, biczowaniem i innymi uczynkami pokuty. Kto, mając grzech, za który nie pokutował, szedł do Świątyni, obawiał się, iż nagle umrzeć będzie musiał, co nieraz się zdarzało. Spotkawszy wśród pielgrzymki do Świątyni chorego lub opuszczonego, nie szli dalej, dopóki mu w jaki bądź sposób nie pomogli. Widziałam ich zbierających zioła i napoje przyprawiających i że chorych za pomocą wkładania rąk leczyli, albo też, rozszerzywszy ramiona, zupełnie na nich się kładli. Widziałam też, że na odległość leczyli. Chorzy, którzy osobiście przybyć nie mogli, zastępcę przysyłali, na którym działo się wszystko, czego chory celem wyzdrowienia potrzebował, i zdarzało się, że o tej samej godzinie zdrowie odzyskiwał.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Za czasów dziada i babki Anny, przełożonym ich był prorok, imieniem Archos. Miewał widzenia w jaskini Eliasza na górze Horeb, odnoszące się do przyjścia Mesjasza. Znał ród, z którego miał wyjść Mesjasz, a Archos, przepowiadając przodkom Anny o ich potomkach, widział też, jak się czas zbliżał. Przeszkody i przerwy przez zwlekanie wskutek grzechu nie znał, także nie wiedział, jak długo to jeszcze trwać miało, lecz napominał do pokuty i ofiar.


Dziad Anny, Esseńczyk, przed ślubem Stolanus się nazywał. Przez żonę i jej dobra otrzymał imię Garesza czy też Sarcyry. Babka Anny pochodziła z Mary na puszczy, a nazywała się Moruni czy Emorun, co znaczy: matka wspaniała. Poślubiła Stolanusa na rozkaz proroka Archosa, który prawie 90 lat był zwierzchnikiem Esseńczyków i mężem bardzo świętym, u którego przed ślubem zawsze się naradzali, by podług jego rozkazów wybór robić. Dziwnym wydawało mi się, że ci prorocy przełożeni zawsze potomstwo żeńskie przepowiadali i że przodkowie Anny, jako też sama Anna zawsze córki miewały. Jakoby obowiązkiem ich świętej służby przysposabianie tych czystych naczyń było, które święte dzieci począć miały: Poprzednika, samego Pana, Apostołów i Uczniów.


Widziałam, jak Emorun przed swoim ślubem do Archosa przybyła. Musiała przy sali zgromadzeń na górze Horeb do odosobnionego wejść miejsca i jakby przez kratki konfesjonału z przełożonym mówić. Potem wstąpił Archos po licznych stopniach na szczyt góry, gdzie się jaskinia proroka Eliasza znajdowała. Światło wchodziło otworem w sklepieniu. Widziałam przy ścianie mały ołtarz z kamieni, a na nim różdżkę Aaronową i błyszczący kielich, jakby z drogiego kamienia. W tym kielichu leżała część tajemnicy Arki Przymierza. Esseńczycy tę tajemnicę otrzymali, gdy razu pewnego Arka Przymierza w moc nieprzyjaciół się dostała. Różdżka Aaronowa w drzewku ze ślimakowato zwiniętymi, żółtawymi liśćmi, jakby w puzderku leżała. Nie umiem powiedzieć, czy to drzewko żywe, czy też dziełem sztuki było, jak korzeń Jessego. Ilekroć przełożony wskutek zamęścia którejś osoby musiał się modlić, różdżkę Aaronową brał do ręki. Ta, skoro zamęście do linii rodowej Maryi przyczynić się miało, wypuszczała latorośl z której jeden lub więcej kwiatów ze znakiem wybrania wychodziło. Przodkowie Anny byli w ten sposób pewnymi latoroślami tej linii rodowej, a ich córki wybrane tymi znakami były wyobrażone, które dalej rozkwitały, ilekroć córka w związek małżeński wstąpić miała. Owo drzewko ze zwiniętymi liśćmi było latoroślą, jakby korzeniem Jessego, z którego poznać było można, jak dalece zbliżanie się Maryi już postąpiło. Krzewy z ziółkami w doniczkach na ołtarzu stały, które zieleniąc się lub więdnąc, również coś oznaczać miały. Naokoło ścian widziałam kratkami zabite miejsca, w których stare, święte kości, bardzo ładnie w jedwab i wełnę zawinięte, przechowywano. Były to kości proroków i świętych Izraelitów, którzy na tej górze i w okolicy żyli. Widziałam także w celach, podobnych do jaskiń Esseńczyków, takie kości, przed którymi się modlili, kwiaty stawiali i lampy zapalali.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Archos, modląc się w jaskini, był ubrany zupełnie na wzór arcykapłana przy Świątyni ustanowionego. Odzienie jego składało się z mniej więcej ośmiu części. Najpierw wdziewał napierśnik, rodzaj szerokiego szkaplerza, przez Mojżesza na gołym ciele noszonego. Pośrodku był otwór do szyję, a spadał w równej długości na pierś i plecy. Na tym kołnierzu napierśnym nosił białą albę z kręconego jedwabiu, która szerokim cyngulum, tak samo jak na piersiach na krzyż złożona i aż do kolan sięgająca, szeroką stułą była opasana. Na to kładł Archos rodzaj ornatu z białego jedwabiu, sięgającego z tyłu aż do ziemi i mającego dwa dzwonki przy dolnej obwódce. Naokoło otworu do szyję był kołnierz stojący, z przodu guzikami zapinany. Broda jego, nad podbródkiem rozdzielona, na tym kołnierzu spoczywała. Wreszcie przywdziewał mały połyskujący płaszczyk z białego, niekręconego jedwabiu, z przodu zapinany za pomocą trzech klamer ozdobionych drogimi kamieniami, na których coś było wycięte. Także z obu ramion schodził rząd  sześciu drogich kamieni, na których również były wyryte znaki. Na środku pleców była przymocowana tarcza, a na niej głoski wyryte. Na tym płaszczu były też frędzle, wisiorki i wzory owoców. Prócz tego na jednym ramieniu nosił krótki manipularz; nakrycie głowy było z białego jedwabiu, okrągło -wypukłe, jak turban (zawój); u góry miało wypukłości i kiść z jedwabiu, przed czołem złotą, drogimi kamieniami obsadzoną płytę.


Archos modlił się, leżąc na ziemi, przed ołtarzem. Widziałam, że miał widzenie, jak z Emoruny krzew różany o trzech gałęziach wyrasta. Na każdej jedna była róża, zaś róża drugiej gałęzi literą była naznaczona. Także widział anioła, litery na ścianie piszącego. Według tego Archos oświadczył Emorunie, iż ma wyjść za mąż i to szóstego ma pojąć konkurenta, i że porodzi wybrane dziecię ze znakiem, które naczyniem zbliżającej się obietnicy będzie. Szóstym, który się o nią starał, był Stolanus. Zaślubieni nie mieszkali długo w Mara, lecz później do Efron powędrowali; widziałam też jeszcze ich córki Emerencję i Ismerię naradzające się z Archosem, który im stan małżeński nakazał, mówiąc, że są współdziałającymi naczyniami obietnicy. Najstarsza córka, Emerencja, poślubiła lewitę, imieniem Afras, i stała się matką Elżbiety, która porodziła Jana Chrzciciela. Trzecia córka nazywała się Enue. Ismeria była drugorodną córką Stolanusa i Emoruny. Miała przy urodzeniu ów znak na sobie, który Archos podczas wizji o Emorunie na róży drugiej gałęzi widział.


Ismeria wyszła za Eliuda, z rodu Lewi. Byli zamożni. Widziałam to po ich wielkim gospodarstwie. Mieli liczne trzody, lecz niczego nie posiadali dla siebie, wszystko ubogim rozdawali. Mieszkali w Zeforys, cztery godziny drogi od Nazaretu, gdzie majętność posiadali. Lecz mieli też własność w dolinie Zabulon, dokąd podczas pięknej pory roku z rodziną wychodzili, a gdzie Eliud po śmierci Ismerii stale zamieszkał. W tej samej dolinie osiadł także ojciec Joachima z rodziną swoją.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wielka karność i wstrzemięźliwość Stolanusa i Emoruny przeszły także na Ismerię i Eliuda. Pierwsza córka, którą Ismeria porodziła, otrzymała imię Sobe. Poślubiła ona później męża, niejakiego Salomona, i została matką Maryi Salomy, która, wyszedłszy za Zebedeusza, porodziła późniejszych apostołów Jakuba Starszego i Jana. Ponieważ Sobe przy narodzeniu nie miała na sobie znaku obietnicy, rodzice bardzo się zasmucili i pojechali do Horeb do proroka, który napominając ich do modlitwy i ofiar, pociechę im przyobiecał. Pozostali niepłodnymi prawie 18 lat, aż do poczęcia Anny. Potem mieli oboje małżonkowie na łożu w nocy widzenia. Ismeria widziała anioła, głoski około niej na ścianie piszącego. Opowiedziała to mężowi, który to samo widział; zaś obudziwszy się, oboje ten znak na ścianie ujrzeli. Była to znowu litera M, którą Anna przy urodzeniu na swym ciele w okolicy żołądka miała.


Rodzice Annę szczególnie miłowali. Widziałam Annę jako dziecię, nie była zbyt piękna, lecz piękniejsza od innych. Bynajmniej nie była tak piękna jak Maria, lecz bardzo prostoduszna, dziecięca i pobożna. Taką widziałam ją po wszystkie czasy, jako dziecię, jako matkę i jako staruszkę, także ilekroć prawdziwie dziecięcą, starą widywałam wieśniaczkę zawsze musiałam myśleć, iż wygląda jak Anna. Annę w piątym roku życia do świątyni zaprowadzono, tak samo jak później Maryję. Żyła 12 lat przy świątyni, a w siedemnastym roku życia odesłano ją znowu do domu. Tymczasem matka jej trzecią porodziła córkę, imieniem Maraha, zaś Anna po powrocie zastała także w domu rodzinnym synka swej starszej siostry Soby, imieniem Eliud. Maraha otrzymała później majętność rodzicielską przy Zeforys i stała się matką późniejszych uczniów Arastariusza i Kochariasza. Młody Eliud został drugim mężem wdowy Maroni z Naim.


Rok potem Ismeria zachorowała i umarła. Na łożu śmierci wszystkim domownikom kazawszy się zgromadzić, upominała ich i przedstawiła im Annę jako przyszłą panią domu. Zaś z Anną rozmawiała jeszcze osobno, iż musi wyjść za mąż, ponieważ jest naczyniem obietnicy. Mniej więcej półtora roku później, w dziewiętnastym roku życia, wyszła Anna za Helego, Joachima /miał dwa imiona, również z powodu duchowego zlecenia proroka. Właściwie powinna była wyjść za lewitę z rodu Aarona, tak jak jej cały ród, lecz dla bliskości zbawienia musiała wyjść za Joachima z rodu Dawida, albowiem Maryja miała pochodzić z rodu Dawida. Więcej starało się o jej rękę, a Joachima jeszcze nie znała; lecz wskutek wyższego rozkazu jego wybrała.


Joachim był ubogi. Był ze Św. Józefem spokrewniony. Dziad Józefa pochodził z Dawida przez Salomona, a nazywał się Matan. Miał dwóch synów: Jozesa i Jakuba, ostatni był ojcem Józefa. Gdy Matan umarł, wdowa po nim pojęła drugiego męża, imieniem Lewi, który przez Natana z Dawida pochodził, a z tego Lewiego porodziła Matata, ojca Helego, Joachima. Joachim był to mąż niskiego wzrostu, barczysty a chudy, Św. Józef był pomimo swych lat w porównaniu z nim jeszcze bardzo piękny. Lecz co do postępowania i uczucia był to człowiek iście wspaniały. Posiadał, jak Anna, coś bardzo osobliwego. Oboje byli wprawdzie czystymi Żydami, lecz było w nich coś, czego sami nie znali, pewne pragnienie i oczekiwanie, pewna dziwna powaga. Widziałam oboje rzadko się śmiejących, jakkolwiek z początku nie byli właściwie smutnymi. Mieli spokojne, równe usposobienie, a pomimo czerstwego wieku już coś w rodzaju starych, poważnych ludzi w nich było.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

  

Wzięli ślub w pewnej małej miejscowości, gdzie tylko mała była szkoła, tylko jeden kapłan był obecnym.


Sposób starania się o rękę był wówczas bardzo prosty. Konkurenci byli bardzo nieśmiali. Rozmawiano ze sobą, o niczym nie myśląc, jak tylko, że tak być musi. Skoro oblubienica powiedziała: tak, rodzice byli zadowoleni; powiedziała zaś: nie, a miała przyczyny, było także dobrze. Najpierw sprawę z rodzicami załatwiano; potem następowało przyrzeczenie w synagodze. Kapłan modlił się na miejscu świętym przed rolkami, na których prawa były spisane, zaś rodzice na miejscu zwyczajnym. Państwo młodzi omawiali i układali plany i zamiary sami na osobnym miejscu, potem składali oświadczenie rodzicom; ci zaś rozmówili się z kapłanem, który do nich wychodził. Nazajutrz ślub się odbywał.


Joachim i Anna mieszkali u Eliuda, ojca Anny. Panowała w jego domu surowa karność i obyczaj Esseńczyków. Dom należał do Zeforys, lecz od Zeforys nieco oddalony, stał pomiędzy gromadą domów, wśród których do większych należał. Tutaj żyli może lat siedem.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rodzice Anny byli zamożni. Mieli liczne trzody, piękne dywany, sprzęty i mnóstwo sług i służebnic. Nie widziałam, iżby rolę uprawiali, lecz widziałam, że hodowali bydło na pastwiskach. Byli bardzo pobożni, serdeczni, dobroczynni, prostoduszni i prawego charakteru. Często dzielili swe trzody i wszystko na 3 części, dając jedną część do świątyni, dokąd sami bydło poganiali, a gdzie odbierali je słudzy świątyni. Drugą część dawali ubogim lub potrzebującym krewnym, z których niektórzy po większej części tam przebywali i bydło wyganiali. Trzecią część zatrzymywali dla siebie. Żyli bardzo umiarkowanie i dawali wszystko tam, gdzie tego było potrzeba. Wtedy jako dziecię już myślałam; chociaż się daje, wystarczy, kto daje -  podwójnie z powrotem otrzymuje; widziałam bowiem, że ich trzecia część zawsze się pomnażała i że wszystkiego wkrótce tyle przybywało, że znowu na trzy części dzielić mogli. Mieli licznych krewnych, którzy przy wszystkich uroczystościach byli pospołu. Wtedy nigdy nie widziałam, iżby wiele biesiadowali; wprawdzie dawali potrawy ubogim lecz właściwych uczt nie widziałam. Ilekroć byli razem, leżeli zwyczajnie dokoła na ziemi, rozmawiając z wielką tęsknotą o Bogu. Byli przy tym często i źli ludzie z ich krewnych, którzy z niechęcią i zawziętością patrzyli na to, gdy pełni pragnienia, wśród swych rozmów ku niebu spoglądali; lecz mimo to, tych złych miłowali, nie opuszczając żadnej sposobności, by ich do siebie prosić, a dawali im wszystkiego podwójnie. Widziałam często, że ci z oburzeniem i gwałtem domagali się tego, co owi dobrzy ludzie z miłością im dawali. Byli też ubodzy w ich rodzinie, którym często jedną lub więcej owiec dawali.


Tutaj porodziła Anna pierwszą swą córkę, która także Maria się nazywała. Widziałam Annę pełną radości z powodu nowonarodzonego dziecka. Było to bardzo miłe dziecko, widziałam je nieco otyłe i silnie podrastające. Było też łagodnego usposobienia i pobożne, a rodzice miłowali je, lecz było w nim coś, czego nie rozumiałam. Wydawało się zawsze, jakoby dziecię nie było tym, czego rodzice jako owocu swego związku się spodziewali. Byli wskutek tego smutni i niespokojni, jakoby przeciwko Bogu zgrzeszyli. Dlatego długo pokutę czynili, żyli powściągliwie i wszystkie dobre uczynki pomnażali. Widziałam ich często na modlitwę się odosobniających.


W ten sposób może siedem lat u ojca Eliuda żyjąc, co po wieku pierwszego dziecka poznać mogłam, postanowili odłączyć się od rodziców celem rozpoczęcia w samotności zupełnie nowego życia małżeńskiego i by Bogu jeszcze milszym życiem Jego błogosławieństwo na swój związek ściągnąć. Widziałam ich postanawiających to w domu rodzicielskim, widziałam też ojca Anny wyprawę im szykującego. Podzielono trzody i odłączono dla nowego gospodarstwa woły, osły i owce, które większe były aniżeli u nas na wsi. Osłom i wołom naładowano rozmaite sprzęty, a ci dobrzy ludzie byli tak samo zręczni pod względem pakowania, jak zwierzęta pod względem przyjmowania i dźwigania tych sprzętów. Nasze sprzęty bodaj tak zręcznie na wozy pakować umiemy, jak ci ludzie je na te zwierzęta pakować potrafili. Mieli śliczne zastawy, wszystkie naczynia były wytworniejsze aniżeli po dziś dzień. Łatwo stłuczeniu podlegające, piękne dzbany artystycznego kształtu, z rozmaitymi wizerunkami na nich mchem wypełniano, owijano, do obu końców przytwierdzano i tak zwierzętom na grzbiet zawieszano; zaś na wolną część grzbietu zwierząt rozmaite paczki z kolorowymi pokryciami i szatami składano. Także drogocenne, złotem haftowane kołdry napakowywano, a ojciec Eliud dał wychodzącym woreczek z małą, ciężką bryłą, jakby kawał szlachetnego metalu. Gdy wszystko było przygotowane, przystąpili słudzy i służebnice, zaganiając trzody i zwierzęta juczne do nowego pomieszkania, które 5 do 6 godzin stamtąd było oddalone.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dom stał na pagórku pomiędzy doliną przy Nazarecie a doliną Zabulon. Tam prowadziła aleja z drzew terebintowych. Przed domem było na gołym skalistym gruncie podwórze, otoczone niskim murem kamiennym, na którym lub za którym rósł żywopłot pleciony. Po jednej stronie tego podwórza były szopy do schronienia bydła. Drzwi tego dosyć wielkiego domu znajdowały się pośrodku, były one na zawiasach. Wchodziło się nimi do pewnego rodzaju przedpokoju, zajmującego całą szerokość domu. Po prawej i lewej stronie sali za pomocą lekko splecionych ścian ruchomych, które wedle upodobania usunąć było można, były małe przestrzenie odgrodzone. W tej sali przy uroczystościach większe odbywały się uczty, jak np. wtenczas, gdy Maryję do świątyni przyprowadzono. Z sali, naprzeciw drzwi domu, wiódł ganek, przedzielony lekkimi plecionymi ścianami, poza którymi po lewej i po prawej stronie znajdowały się po cztery komory, których ściany składały się z ustawionych w okrąg, a raczej w trójkąt plecionek, u góry w kraty zakończonych. Przy ścianie naprzeciw drzwi znajdowały się kominki. Poza ukośnymi ścianami, za ustawionymi plecionkami, znajdowały się także komory. Na środku miejsca przeznaczonego na kuchnię zwieszała się z pułapu kilkuramienna lampa.
Do domu przylegały sady i pola.


Gdy Joachim i Anna do tego domu przybyli, zastali już wszystko przez wysłanych naprzód ludzi uporządkowane. Słudzy i służebnice wszystko tak ładnie wypakowali i na swe miejsce postawili, jak to podczas pakowania byli uczynili; albowiem tak chętnie pomagali i wszystko tak spokojnie i umiejętnie robili, iż nie było potrzeba, tak jak dzisiaj, wszystkiego z osobna rozkazywać. Tutaj więc owi święci ludzie zupełnie nowe rozpoczęli życie. Wszystko, co przeszło, ofiarowali Panu Bogu, myśląc tylko, jakoby teraz dopiero się zeszli, a ich całym dążeniem było, życiem Bogu przyjemnym owo sobie uprosić błogosławieństwo, którego właściwie pragnęli. Widziałam oboje idących pomiędzy swe trzody, dzielących je na trzy części, a najlepszą do świątyni Jerozolimskiej wyganiających; drugą cześć dostali ubodzy: najgorszą część dla siebie zatrzymali, a tak robili ze wszystkim, co mieli.

 

Wytrwałe serce i gorliwy duch mogą dokonywać cudów. Głębokie życie modlitewne i pragnienie trwania przy Panu Bogu mogą przemienić nas w żywe świadectwo radości. A kiedy to się stanie, zwyczajne słowo zachęty i pokorny gest współczucia skłonią innych do odwrócenia się od grzechu i przyjęcia – za naszym pośrednictwem – światła i mocy Pana Boga.