Owe z wolna wznoszące się ulice, były częściowo jak korzenie drzewa, podporami fundamentów owej ogromnej wieży, częściowo służyły za drogi, by po nich wielkie ciężary i budulec zewsząd na pierwsze piętro wieży dostarczać.


Między tymi ulicami były namioty o murowanych podwalinach. Przerzynały je ulice, zaś na niektórych miejscach szczyty namiotów ponad ulicę sterczały. Z każdego namiotu prowadziły schody do góry, na powierzchnię ulic, zaś naokoło wieży można było pod łukami przez wszystkie namioty pod brukowanymi drogami przechodzić.


Prócz ludzi mieszkających w tych namiotach, jeszcze inni w licznych sklepieniach i miejscach, znajdujących się po obu stronach tych dróg kamiennych, mieszkali. Roiło się od ludzi zewsząd, jakby w mrowisku. Wielbłądy, słonie i niezliczone osły wstępowały i zstępowały naokoło, dźwigając szerokie i ciężkie ciężary, a mogły kilka razem koło siebie przechodzić. Były też żerowiska i miejsca do składania ładunku w drodze, także namioty na różnych miejscach dróg, nawet całe warsztaty. Widziałam obładowane zwierzęta, bez dozoru ludzkiego przebywające tę drogę do góry i na dół.


Bramy, zupełnie u dołu wieży, prowadziły do niezliczonych przedsionków, do ganków, w których zabłądzić było można i do alkierzy. Z dołu wieży można było wchodzić po schodach do góry. Począwszy od pierwszego piętra, prowadziła droga na zewnątrz ślimakowato naokoło owego wielobocznego budynku. I tutaj wnętrze składało się z niezmiernie trwałych sklepów, porozrzucanych komórek i ganków.


Rozpoczęto budowę ze wszystkich stron od razu, w kierunku  środka, gdzie z początku stał jeszcze wielki namiot. Do budowli używano cegieł, ale też wielkich ociosanych kamieni. Powierzchnia ulic była zupełnie biała i świeciła się w słońcu. Z daleka był to cudowny widok. Założono budowę wieży bardzo sztucznie, powiadano mi też, że zostałoby wybudowane do skutku, że istniałaby jeszcze, będąc piękną pamiątką umiejętności ludzkiej, gdyby ją na chwalę Bożą budowali. Nie myśleli jednakże przy tym o Bogu, lecz było to dzieło własnej zarozumiałości. Wewnątrz, w sklepieniach wmurowywali w filary różnobarwne kamienie, na których wielkimi głoskami wyryto imiona na chwałę tych, którzy przy tej budowie się odznaczyli. Nie mieli królów, tylko patriarchów, a ci znowu wszystkim przy pomocy wspólnej rady rządzili. Kamienie były sztucznie zrobione, a wszystko się stosowało. Wszyscy rąk dokładali. Wykopane były kanały i zbiorniki do tej pracy, by zawsze wody mieć pod dostatkiem. Niewiasty deptały glinę nogami, mężczyźni mieli ramiona i piersi przy robocie obnażone. Przedniejsi nosili czapeczki z guzikiem, niewiasty już bardzo wcześnie miały twarz zasłoniętą.


Budowa stała się tak wysoką i wielką, że z jednej strony wskutek cienia zupełnie było zimno, zaś z drugiej strony znowu, wskutek odblasku, bardzo gorąco. Budowali już 30 lat i byli przy drugim piętrze, już je rozpoczęli i stawiali kolumny, podobne do wież, a w nie za pomocą pstrych kamieni swe imiona i rody wmurowywali, wtedy wybuchło zamieszanie. Nie było żadnej wzniosłej roboty rzeźbiarskiej przy budowie, lecz wiele wysadzano pstrymi kamieniami, a tu i ówdzie także figury we framugach wykuwano. Widziałam pomiędzy kierownikami budowy występującego posłańca Boga, Melchizedecha, który się z nimi względem tej budowy rozprawiał, upominał i karę Bożą przepowiedział. Teraz rozpoczęło się zamieszanie. Liczni, którzy z początku spokojnie dalej pracowali. Przechwalali się teraz swoją zręcznością i swymi zasługami przy budowie, a podzieliwszy się na partie, tych lub owych przywilejów wymagali. Sprzeciwiano się temu i powstała niezgoda i bunt. Tylko dwa plemiona uważano za niezadowolone, chciano je powstrzymać, lecz teraz przekonano się, że wszyscy byli niezgodni. Wszczęli walkę pomiędzy sobą i pozabijali się. Nie rozumieli się wzajemnie, więc rozłączywszy się, rozproszyli się po całym świecie. Widziałam ród Sema idący bardziej na południe, gdzie była ojczyzna Abrahama. Widziałam też jednego męża owego rodu, dobrego, zacnego, lecz ze względu na żonę pomiędzy złymi w Babel pozostającego. Ten mąż jest patriarchą Samanów, którzy zawsze osobno się trzymali, a później za panowania okrutnej Semiramidy, Melchizedech pojedynczo ich w Ziemi obiecanej osadził.